Gospodarka chudnie bardziej od oczekiwań. Inflacja nie powiedziała ostatniego słowa

Z gospodarką jest gorzej niż sądziliśmy jeszcze kilka dni wcześniej - ogłosił w czwartek GUS. Recesja jest głębsza, a inflacja obniża się, ale coraz wolniej. Polska inflacja i polska recesja są jak syjamskie siostry. Połączyła je tak polityka rządu PiS forsująca od ośmiu lat model opartego na konsumpcji, inflacyjnego, niezrównoważonego wzrostu.

Wstępne dane GUS o inflacji za sierpień okazały się gorsze od oczekiwań. Wprawdzie tylko o mały ogonek, ale gorsze. Analitycy sądzili, że roczna dynamika cen obniżyła się w sierpniu do 10 proc. GUS podał, że było 10,1 proc.

Powie ktoś - kto by się kłócił o dziesiąte części punktu? To prawie tak, jak jeden centymetr w pasie, gdy mamy ambicje zrzucić 10 kg. Bez znaczenia. A jednak to znaczy, że nie chudniemy tak, jakbyśmy pragnęli. Albo z dietą coś nie gra, albo za mało ruchu, wysiłku, albo - mówiąc bez ogródek - wciąż za dużo żremy.

Reklama

Gospodarka natomiast chudnie bardziej od naszych oczekiwań. Nadmierna utrata wagi w tym przypadku nie jest świadectwem dobrego zdrowia. Może zapowiadać nawet najczarniejsze scenariusze, że organizm toczy ciężka choroba. Dwa tygodnie temu w szacunku flash GUS podał, że PKB w II kwartale skurczył się o 0,5 proc. W czwartek ogłosił spadek o 0,6 proc. Różnica niby też wydaje się niewielka, ale ma znaczenie. Gospodarka chudnie bardziej niż byśmy tego oczekiwali.       

To już drugi kwartał z rzędu recesji w Polsce. Pamiętajmy, że w I kwartale polski PKB skurczył się o 0,3 proc. Recesja się zatem pogłębiła, choć dane o strukturze PKB w II kwartale są znacznie bardziej optymistyczne niż te za pierwsze trzy miesiące roku. Krótkoterminowe dane nie zapowiadają ciężkiej i długotrwałej choroby. Choć - jeśli spojrzeć z dłuższej perspektywy - w gospodarce już od lat widać objawy choroby.  

"Rośnie ryzyko, że w III kwartale 2023 wzrost PKB w ujęciu rocznym nie będzie odbiegał istotnie od zera, a może wręcz odnotować trzeci z rzędu kwartał spadków. W tym kontekście obniżamy prognozę wzrostu gospodarczego na 2023 z 1 proc. do 0,4 proc." - napisali po publikacji danych GUS-u analitycy ING Banku Śląskiego.

Inflacja może być recydywistką

Przyjrzyjmy się zatem danym - najpierw o inflacji, bo to drożyzna jest najbardziej dotkliwa dla Polaków. Recesja - przynajmniej na razie - jest łagodna, w tym sensie, że nie powoduje wzrostu bezrobocia. Zostawmy ją w takim razie na deser.

Inflacja w sierpniu, choć wyniosła 10,1 proc., a więc więcej od konsensusu prognoz, pozostaje w trendzie spadkowym. Niepokoi to, że ten trend może się zatrzymać. Od szczytu w lutym tego roku roczna dynamika wzrostu cen obniżyła się o 8,3 punktu procentowego. 

Spadek dynamiki wzrostu cen jest zgodny z globalnym trendem dezinflacji. Jego główną przyczyną były zniżki cen surowców energetycznych na światowych rynkach. Rozpoczęły się one w lecie zeszłego roku i zakończyły w maju tego roku.  

Dodajmy od razu - znacznie wolniej od głównego wskaźnika rocznej inflacji obniża się inflacja bazowa. A to właśnie ona odzwierciedla "wewnętrzne" procesy inflacyjne po oczyszczeniu ich z wpływu zmian cen na rynkach światowych. Inflacja bazowa obniżyła się o zaledwie 2,3 punktu proc. od szczytu w marcu do szacowanych na sierpień ok. 10 proc.

Niektórzy ekonomiści twierdzą, że zrównanie się głównego wskaźnika inflacji z inflacją bazową świadczy o tym, że za wzrost cen w Polsce odpowiadają już wyłącznie czynniki krajowe. Analitycy ING Banku Śląskiego zwracają natomiast uwagę, że w Polsce inflacja bazowa obniża się najwolniej ze wszystkich krajów naszego regionu. Wolniej nawet niż na Węgrzech, które wciąż mają najwyższą inflację w całej Unii.

Przyczyny polskiej inflacji

Jakie są przyczyny naszej inflacji wciąż dwucyfrowej? Jedną z najważniejszych są nadmierne transfery pieniądza do zamkniętej w pandemii gospodarki. W Polsce, w relacji do PKB były one spektakularnie duże. Dlatego - na poziomie zagregowanym - przedsiębiorstwa i ludzie mają wciąż nadmiary gotówki. Aż do lipca zeszłego roku w Polsce trwał realny wzrost wynagrodzeń, co obniżało wrażliwość konsumentów na rosnące ceny i skłaniało do zakupów pomimo narastającej drożyzny.

Rząd PiS od samego początku postawił na wzrost gospodarczy oparty na konsumpcji, obficie zasilanej transferami określanymi nieprawdziwie "polityką społeczną". Póki koniunktura była znakomita, gospodarka nadążała z podażą za rosnącym popytem. W 2019 roku dostała już zadyszki, czego efektem była inflacja, która oderwała się wtedy od celu. Pandemia przyniosła szok po stronie popytu i podaże, ale uwolniony z lockdownów popyt pozostawił podaż daleko w tyle. Tym bardziej, że gospodarka była po kilku latach inwestycyjnej zapaści. Inflacja musiała wybuchnąć.     

Inflację hamuje teraz spadek konsumpcji. W ostatnim kwartale zeszłego roku obniżyła się ona licząc rok do roku o 0,7 proc., a I kwartale tego roku - o 2 proc., a w II kwartale - aż o 2,7 proc. Ale rynek pracy w Polsce jest wciąż rozgrzany i wynagrodzenia w czerwcu wyszły na lekki realny plus, choć w lipcu znowu realnie lekko spadły.

Na inflację działa też regulacja cen przez rząd, zwana "tarczami". Składają się na nie m.in. zamrożenie cen energii do pewnego poziomu zużycia dla gospodarstw domowych, cen gazu, obniżka VAT na żywność, sprzedaż węgla w zimie po ustalonej z góry cenie. Wszystko to obniżyło nominalny wskaźnik inflacji konsumpcyjnej. Gdyby nie "tarcze", w lutym lekko przeskoczylibyśmy 20 proc., jak kiedyś Władysław Kozakiewicz. Teraz inflacja byłaby zapewne o ok. 2 punkty procentowe wyższa.

Wysoka inflacja na dłużej i dlużej

Pomimo osłabienia dynamiki wzrostu cen może okazać się, że wcale nie rozstajemy się z wysoką inflacją. Dlaczego?

Bo "tarcze" działają też proinflacyjnie. Gospodarstwa domowe "zaoszczędzone" pieniądze na rachunkach za prąd czy kartofle przeznaczają na inne dobra konsumpcyjne. A skoro popyt na nie nie maleje, ceny tych dóbr mogą dalej rosnąć. Na poziomie zagregowanym są to miliardy złotych dodatkowego popytu konsumpcyjnego rocznie.

Prawdziwe uderzenie inflacji nastąpi jednak wtedy, gdy "tarcze" zostaną zniesione. Na razie nie ma decyzji o ich przedłużeniu ich na przyszły rok. Choć jesień idzie wielkimi krokami, nie wiadomo co będzie z cenami i podażą węgla. Zniesienie "tarcz" podbije "statystyczny" wskaźnik cen o kilka punktów w górę, spustoszy jeszcze bardziej kieszenie Polaków, a jednocześnie zahamuje popyt. Wydaje się, że to paradoks, ale tak to działa.

Choć dynamika wzrostu cen się obniża, spadek inflacji wyraźnie traci impet. W marcu roczny wzrost cen obniżył się aż o 2,3 punktu procentowego. Jeszcze w czerwcu o 1,5 pp. W lipcu i sierpniu - już tylko o 0,7 pp. Osłabienie tempa spadku cen jest - po części - "efektem bazy", gdyż w analogicznych miesiącach zeszłego roku ceny rosły znacznie wolniej niż w jego pierwszej połowie.

Ale przyjrzyjmy się danym z innej strony. W sierpniu w porównaniu z lipcem ceny się nie zmieniły. A tymczasem - historycznie - sierpień był miesiącem przynoszącym spadek cen. Od 2000 roku, a więc w ciągu 24 lat ceny nie zmieniły się tylko w trzech sierpniach, a w kolejnych trzech - wzrosły. Historyczne dane pokazują, że od 2000 roku ceny w sierpniu spadały przeciętnie o 0,15 proc. w porównaniu z lipcem. Tegoroczna stabilizacja cen w sierpniu nie wpisuje się zatem wcale w dezinflacyjną narrację.

Idzie jesień, zima, a z nimi inflacja

Jak można się spodziewać, po sierpniu przychodzi wrzesień. A to był - historycznie patrząc - miesiąc wzrostu cen. W ciągu minionych 23 lat ceny we wrześniu w porównaniu z sierpniem spadły tylko raz, a w czterech wrześniach się nie zmieniły. Przeciętny miesięczny wzrost cen we wrześniu wynosił 0,34 proc. Jeśli wrzesień tego roku wpisze się w historyczne trendy, może okazać się, że roczny wskaźnik wcale nie obniży się poniżej 10 proc. Albo najwyżej  nieznacznie. 

W lipcu nastąpiła podwyżka płacy minimalnej, druga w tym roku i stosunkowo niewielka. Nie pozwoliła ona realnym płacom wyprzedzić wskaźnika wzrostu cen. Ale od stycznia płaca minimalna wzrośnie o blisko 19 proc. To będzie kolejny impuls inflacyjny. Już we wrześniu do kieszeni emerytów trafią "czternastki", a od stycznia 500+ wzrośnie do 800+. 

Rząd powtarza w ten sposób scenariusz zwiększania transferów, by pobudzić konsumpcję, jak przez osiem ostatnich lat. Ta polityka skończyła się jeszcze przed pandemią zerwaniem się inflacji z kotwicy. Tylko, że teraz gospodarka jest wiele bardziej zdestabilizowana niż cztery lata temu.

Na koniec - czynniki zewnętrzne, czyli możliwy koniec cyklu globalnej dezinflacji. Od maja ceny surowców energetycznych przestały spadać, a ceny ropy wzrosły o kilkanaście procent. Spowodowało to, że inflacja w Niemczech w sierpniu zatrzymała się niemal w miejscu, we Francji - mocno wzrosła, w Hiszpanii wzrosła drugi miesiąc z rzędu, w całej strefie euro konsekwentny spadek inflacji przez wiele miesięcy w sierpniu się zatrzymał.

Dzieje się tak pomimo silnej wciąż dezinflacji w łańcuchach dostaw. Półprodukty, komponenty, dobra pośrednie - tanieją. Ekonomiści jak na razie nie mają dobrego rozwiązania tej zagadki. Niewykluczone jednak, że globalny proces dezinflacji dobiega właśnie końca. A w Polsce tzw. czynniki wewnętrzne sugerują, że może nastąpić inflacyjna recydywa.

Czy recesja może być zdrowa?

Recesja, w którą od początku roku wpadła polska gospodarka jest skutkiem realizowanego od 2016 roku modelu wzrostu, opartego na konsumpcji i wspomagających ją transferach. Nadmierny popyt konsumpcyjny wywołał inflację, która uciekła jakiejkolwiek kontroli osiągają w lutym tego roku 18,4 proc. Bank centralny długo nie chciał jej stawić czoła, wieloletni brak inwestycji nie dostosował strony podażowej do popytu, nastąpił niekorzystny splot czynników zewnętrznych. Wysoki wzrost cen spowodował spadek siły nabywczej gospodarstw domowych, a zatem i spadek konsumpcji. A ponieważ to konsumpcja była fundamentem wzrostu - mamy recesję.

GUS ogłosił w czwartek, że recesja jest głębsza niż oszacował to dwa tygodnie wcześniej i PKB w II kwartale skurczył się o 0,6 proc., a nie o 0,5 proc. Głównym powodem był spadek konsumpcji, który wyniósł 2,7 proc. i był jeszcze głębszy niż w poprzednim kwartale. Dodajmy iż "recesja konsumpcyjna" trwa już trzeci kwartał z rzędu. Dane za lipiec pokazują, że gospodarka wcale z recesji nie zamierza wyjść.

Zarówno rząd jak NBP widzą na to jedno lekarstwo - zwiększyć transfery konsumpcyjne i obniżyć stopy procentowe. Oba te rozwiązania są proinflacyjne. Niosą ze sobą bardzo duże ryzyka. Jeśli inflacja znowu odbije i po raz drugi wymknie się spod kontroli, konsumpcja znowu spadnie. I tak w kółko.

Recesja - tym razem - jest jednak inna. Struktura demograficzna polskiego społeczeństwa powoduje, że nie rośnie bezrobocie, a przeciwnie - rąk do pracy brakuje. Z tego punktu widzenia obecna recesja może okazać się zdrowa. Gdyby konsumpcja spadała jeszcze kilka kwartałów, byłaby szansa na trwałe obniżenie inflacji i wyprowadzenie gospodarki na ścieżkę zrównoważonego wzrostu. Tym bardziej, że dane GUS pokazują, iż już drugi kwartał z rzędu mocno rosły inwestycje. W II kwartale nakłady brutto na środki trwałe wzrosły o 7,9 proc. wobec wzrostu w I kwartale o 5,5 proc.

Optymistyczny wzrost inwestycji

Do tego optymistycznego obrazu gospodarki odzyskującej równowagę (dzięki recesji) nie sposób nie dodać kilku zastrzeżeń. Po pierwsze inwestycje rosną z niezwykle niskiego poziomu. Ich udział w PKB wyniósł w II kwartale zaledwie 16,2 proc. wobec średniej dla Unii ok. 22 proc.   

Po drugie, wzrost inwestycji jest prawdopodobnie skutkiem zwiększonych nakładów samorządów by na ostatniej prostej zakończyć projekty i uzyskać refinansowanie ze środków unijnych z poprzedniej perspektywy budżetowej. Jeśli nowych pieniędzy z Unii nie będzie - nie będzie inwestycji. A warunkiem jest - przypomnijmy - przywrócenie praworządności. Po trzecie - inwestują duże przedsiębiorstwa, najczęściej finansowane przez zagraniczne "matki".

"Rosną inwestycje dużych firm i inwestycje publiczne, natomiast w sektorze MŚP sytuacja wydaje się wyglądać zdecydowanie gorzej" - napisali analitycy ING BŚK.

Brak inwestycji, brak transformacji energetycznej, centralizacja "państwowej" części gospodarki oraz restytucja monopoli, szczególnie w energetyce - to największe zagrożenia dla polskiej gospodarki na kolejne lata, a także dla jej zewnętrznej konkurencyjności. I oczywiście oparty na konsumpcji, niezrównoważony model wzrostu prowadzący naprzemiennie do nawrotów wysokiej inflacji lub do recesji.             

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | dezinflacja | recesja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »