Gospodarka siódmy miesiąc tkwi w recesji. Dlaczego?

Dane o spadku produkcji i sprzedaży detalicznej w lipcu to wyraźny sygnał, że polska gospodarka kurczy się siódmy miesiąc z rzędu. Choć sprzedaż w sklepach i salonach wciąż spada, optymiści mówią, że konsumpcja jednak odbija i to ona właśnie wyciągnie gospodarkę z odmętów. Pytanie tylko, czy wzrost konsumpcji uzdrowi gospodarkę, czy pogłębi trawiącą ją chorobę. I - na dłuższą metę - podtopi.

GUS w poniedziałek i we wtorek ogłosił komplet najważniejszych twardych danych o sytuacji gospodarki w lipcu. O produkcji, produkcji budowlano-montażowej, budownictwie mieszkaniowym, wynagrodzeniach w przedsiębiorstwach, a w końcu także o sprzedaży detalicznej. Na ich podstawie wyraźnie widać, że polska gospodarka wciąż tkwi w recesji. Na pocieszenie - ta recesja jest płytka. Raczej jak kałuża pozostała po ulewach, a nie jak rwąca rzeka zrywająca mosty. 

Wszystkich najbardziej interesuje to, czy w III kwartale tego roku, rozpoczętym w lipcu, po dwóch kolejnych kwartałach kurczenia się gospodarki, jest szansa, że wygrzebie się z dołka. Wróżyć z miesięcznych danych o całym kwartale to trochę tak, jak chwalić dzień przed zachodem słońca. Ale popatrzmy, jaka jest pogoda w przedpołudniowych godzinach. Widzimy, że ponura, niebo zasnute chmurami, siąpi. Optymiści patrzą na dane GUS i mówią - owszem, ale nie pada grad. I dodają, że na pewno zacznie się przejaśniać.

Reklama

Dane o produkcji polskiego przemysłu nie zapowiadają najmniejszego nawet przejaśnienia. Produkcja sprzedana w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej 9 osób zmniejszyła się w lipcu o 2,7 proc., licząc rok do roku, po spadku o 1,1 proc. w czerwcu. Analitycy oczekiwali spadku o zaledwie 0,6 proc. W porównaniu z czerwcem produkcja spadła aż o 8,5 proc. Jeśli wyeliminować czynniki sezonowe, w lipcu produkcja była o 2,0 proc. niższa niż przed rokiem i 1,0 proc. niższa niż w czerwcu.

Spada popyt zagraniczny

Z danych wynika, że lipiec był prawdopodobnie pierwszym miesiącem, kiedy polskie przedsiębiorstwa wyraźnie odczuły spadek popytu zagranicznego, co spowodowane jest silnym spowolnieniem gospodarek naszych głównych partnerów handlowych. Jeszcze w czerwcu produkcja w sektorach eksportowych przyzwoicie rosła. Mniejsze spadki produkcji niż miesiąc wcześniej nastąpiły w branżach sprzedających na rynek wewnętrzny, co część analityków wiąże z odbudowywaniem się konsumpcji polskich gospodarstw domowych. W przetwórstwie przemysłowym produkcja spadła w lipcu o 2,4 proc.

Produkcja budowlano-montażowa liczona w cenach stałych wzrosła w lipcu o 1,1 proc. w porównaniu z lipcem zeszłego roku. To symboliczny wzrost, a w dodatku inwestycje budowlane rosły jedynie w obszarze obiektów inżynierii lądowej i wodnej - o 11,8 proc. To znaczy, że samorządy kończą wydawać pieniądze z poprzedniego budżetu Unii i jedynie to jest silnikiem wzrostu. Produkcja w firmach zajmujących się wznoszeniem budynków spadła o 7,8 proc. Gdy pieniądze z Unii się skończą, nie będzie inwestycji.  

Co zaskakujące, pomimo wprowadzenia od lipca tzw. Bezpiecznego Kredytu 2 proc, który już pobudził popyt na mieszkania, w pierwszych siedmiu miesiącach roku oddano do użytkowania o 0,2 proc. mniej mieszkań niż przed rokiem. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę wydano pozwolenia lub dokonano zgłoszenia z projektem budowlanym - o 32,3 proc. rok do roku, oraz liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto - o 25,1 proc. Tylko w lipcu oddano do użytku o 16,9 proc. mniej mieszkań niż rok wcześniej. 

Te dane mogą świadczyć, że rozbudzony kredytem "na 2 proc." popyt jeszcze przez długie miesiące nie spotka się z adekwatną odpowiedzią po stronie podaży. Jeśli tak będzie, trudno sobie nawet wyobrazić pułapy cenowe, do jakich wzniosą się mieszkania. A jeśli tak się stanie, będzie to kolejny przejaw sztucznie wykreowanej przez nieprzemyślane decyzje nierównowagi w istotnym segmencie gospodarki.   

Sprzedaż detaliczna spada ale rośnie

Sprzedaż detaliczna, która obrazuje zmiany w popycie konsumpcyjnym, spadła w lipcu już siódmy miesiąc z rzędu. Tym razem jednak spadek o 4 proc. liczony rok do roku był płytszy niż miesiąc wcześniej (4,7 proc.). W porównaniu z czerwcem i po "odsezonowaniu" sprzedaż detaliczna w cenach stałych wzrosła o 1,3 proc., drugi miesiąc z rzędu. Budzi to nadzieje części analityków, że spadek w rzeczywistości oznacza wzrost i świadczy o odbudowywaniu się popytu konsumpcyjnego. A ten wyciągnie gospodarkę z trwającej już dwa kwartały recesji.  

- Dane o sprzedaży wskazują na punkt zwrotny dla konsumpcji - napisali analitycy Credit Agricole Bank Polska.

- Na podstawie lipcowych danych możemy (...) wreszcie powiedzieć, że konsumpcja prywatna odbija w ślad za nastrojami gospodarstw domowych - wtórują im analitycy Pekao.

Ten optymizm może być nieco przedwczesny. Dane o wynagrodzeniach pokazują, że po realnym, choć niewielkim wzroście w czerwcu, w lipcu ponownie realnie spadły. Ich nominalny roczny wzrost o 10,4 proc, nie doścignął inflacji (10,8 proc.). Niski wzrost wynagrodzeń analitycy tłumaczą wysoką "bazą" z ubiegłego roku.

Pamiętamy, że w lipcu zeszłego roku do państwowych lasów trafiły bizantyńskie nagrody, sowite premie otrzymali także górnicy i energetycy. A w tym roku - nic? Być może wypłaty w spółkach państwowych zostały przesunięte na przedwyborczy miesiąc? Dlatego wzrost płac o 10,4 proc., wobec tak wysokiej bazy, jest uznawany za obiecujący.  

Kogo bardziej lubimy - recesję czy inflację?

Zaskakujące jest jednak to, że dane o wynagrodzeniach nie odnotowały wzrostu płacy minimalnej od 1 lipca. W porównaniu z poprzednim poziomem było to zaledwie ponad 3 proc., ale wiemy, że do tej pory po wzroście minimalnego wynagrodzenia przedsiębiorstwa skłonne były przesuwać w górę cały fundusz płac. Być może skoro nie zrobiły tego w lipcu, to przesuną na sierpień. A być może - pomimo większego od oczekiwań spadku cen producentów o 1,7 proc. - nie za bardzo je stać na podwyżki, gdy widzą malejące zamówienia i popyt.

Wróćmy na chwilę do historii, całkiem nieodległej, choć z zupełnie innej epoki, bo przedpandemicznej. Transfery konsumpcyjne z lat 2016-2019 mocno podbiły dochody rozporządzalne gospodarstw domowych. W 2019 roku widać było, że gospodarka nie nadąża za popytem i inflacja zrywa się z kotwicy. Pandemia oczywiście wszystkie procesy powywracała jak figury na szachownicy podenerwowany zawodnik.

Widać, że rząd wyraźnie chce, by konsumpcja wyciągnęła gospodarkę z błotnistej kałuży, nie zauważając, że przyczyną, dla której się w niej znalazła, jest właśnie inflacja. Prócz zapowiadanych już transferów socjalnych, kolejnych "wakacji kredytowych", podwyżek płacy minimalnej od nowego roku, to właśnie wzrost wynagrodzeń, czyli w sumie wzrost konsumpcji może inflację rozpalić na nowo.

To bardzo niebezpieczny moment, który może mieć daleko idące konsekwencje. Polska gospodarka wpadła w pułapkę stagflacji (słaby wzrost przy wysokiej inflacji) ze wszystkimi tego stanu skutkami. Stymulowanie wzrostu poprzez zwiększenie konsumpcji może spowodować, że wysoka inflacja, którą wciąż mamy, wcale sobie nie pójdzie. A pogłębienie spadku konsumpcji pogłębi także recesję. Na razie widać, że bardziej lubimy inflację.

Jacek Ramotowski        

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: polska gospodarka | recesja | sprzedaż detaliczna | inflacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »