Felieton Gwiazdowskiego: Chleba naszego powszedniego ze zboża ukraińskiego...

Już kilka razy pisałem tu (przed wojną w Ukrainie, bo to temat ponadczasowy) o polityce protekcjonistycznej i przewagach komparatywnych, ale obecna awantura polityczna o import (i nawet sam tranzyt) ukraińskiego zboża zmusza mnie, żeby napisać o tym jeszcze raz. I to pewnie jeszcze nie ostatni raz.

Skoro bowiem na listach wyborczych PO jest walczący z importem zboża z Ukrainy Pan Kołodziejczak, to PiS też musi walczyć z importem zboża z Ukrainy. A w Ukrainie są eksporterzy zboża, którzy - jak nasz poczciwy, nieszczęśliwie zakochany w Izabeli Łęckiej Stanisław Wokulski - na wojnie chcą zarobić jak najwięcej. W Polsce też są tacy, którzy chcą zarobić jak najwięcej.  

Więc postaram się nieco stonować nastroje. Aczkolwiek pewnie nie spodoba się to ani socjalistom z PiS, ani z PO, ani z Lewicy Razem, ani nawet wolnorynkowym nacjonalistom z Konfederacji. Ale trudno.

Reklama

"Politycy zawsze wszystko psują"

Swobodny handel jest realizacją klasycznych liberalnych zasad ekonomicznych z początków kapitalizmu. Protekcjonizm zaś to realizacja merkantylistycznych zasad ekonomicznych z czasów feudalizmu.

Adam Smith w "Bogactwie Narodów" pisał: "to, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa" i że "w każdym kraju interes wielkiej masy ludzi polega i musi na tym polegać, aby kupować rzeczy potrzebne od tych, którzy je sprzedają najtaniej". Można więc się zastanowić, co sprawiło, że to, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny (polskiej i ukraińskiej) mogło zostać uznane za szaleństwo? Smith pisał jeszcze, że nigdy by nie kwestionowano oczywistych zasad ekonomii, gdyby "dbała o swój interes sofistyka kupców i fabrykantów nie przyćmiła zdrowego rozsądku". Owi "kupcy i fabrykanci" wykorzystują polityków do kształtowania polityki państwa w swoim interesie. I polskich, i ukraińskich. Wypowiedzi jednych i drugich z ostatnich dni nie będę komentował, bo "szkoda strzępić ryja" - jak się przyjęło mówić.

Ale nie szkoda go strzępić na powtarzanie, że w dłuższej perspektywie nawet "zalew" ukraińskiego zboża byłby korzystny dla polskich konsumentów. Albowiem byłoby ono tańsze, więc mąka byłaby tańsza, więc pieczywo byłoby tańsze. I pasza byłaby tańsza, więc mięso też byłoby tańsze. I polski przemysł przetwórczy, mając tańsze produkty, byłby bardziej konkurencyjny.

Korzyścią, jaką ludzie odnoszą z handlu międzynarodowego jest to, co importują. Eksport zaś stanowi zapłatę za towary importowane. Ale Ukraina w odwecie za zakaz importu zboża do Polski rozważa zakaz importu polskich produktów do Ukrainy. Politycy zawsze wszystko psują.

"Gra" o nazwie gospodarka to nie poker

Przeciwnicy wolnego handlu chcą chronić rodzimych producentów, którzy utrzymują, że nie mogą dostarczyć na rynek takich samych towarów jak konkurencja zagraniczna w takiej samej jak ona cenie. No bo jak polski rolnik ma konkurować z ukraińskim, który "śpi, a mu rośnie" na tamtejszych czarnoziemach i jeszcze nie musi się do europejskich przepisów stosować? Ale te czarnoziemy to przewaga Ukrainy, która może działać i na naszą korzyść, bo my mamy inne przewagi. 

"Stosując szklarnie, inspekty i ogrzewane mury można wyhodować w Szkocji bardzo piękne winogrona, jak też zrobić z nich doskonałe wino, kosztem blisko trzydziestokrotnie większym niż koszt sprowadzenia z zagranicy" - pisał Smith. Więc lepiej wino sprowadzić z Portugalii czy Hiszpanii, a im sprzedać sukno z wełny z owiec, które się pasą na szkockiej trawie, której w Portugalii czy Hiszpanii mało jest.

"Gra" o nazwie gospodarka to nie poker. Nie jest tak, że jak ktoś wygrywa, to inni dokładnie tyle samo przegrywają. Handel jest zawsze korzystny, jeżeli jakiś kraj eksportuje dobra, które potrafi produkować taniej, a importuje te, które zagranica potrafi produkować taniej. Co więcej, handel przynosił korzyści nie tylko wówczas, gdy obie strony posiadają absolutną przewagę w jakiejś dziedzinie. Wystarczy tak zwana przewaga komparatywna.

Jaka klęska musi nas dopaść, żebyśmy zaczęli myśleć jak Baring, Bright i Cobden?

Pozostańmy przy przykładzie Szkocji i Portugalii handlujących suknem i winem. Jeśli wyprodukowanie pewnej ilości sukna zajmuje Szkotom 100 godzin pracy rocznie, a wina tej samej wartości 120 godzin, opłaca się im produkować tylko sukno i kupować za nie wino, a Portugalczykom tylko wino i kupować za nie sukno.

Masz wpływ na przyszłość serwisu Interia Biznes. Czekamy na Twój głos!  >>> WYPEŁNIJ ANKIETĘ

Jeśli Portugalczykom wyprodukowanie takiej samej ilości sukna takiej samej wartości zajęłoby 90 godzin, a takiej samej ilości wina takiej samej wartości 80 godzin, to posiadaliby absolutną przewagę nad Szkocją, gdyż mogliby produkować taniej i wino, i sukno. Ale nadal opłacałoby się im importować sukno ze Szkocji, czyli z kraju, w którym jego wytworzenie zajmuje 100 godzin, choć im jego wytworzenie zajęłoby tylko 90 godzin. Oddając wino, którego wytworzenie zajęło im 80 godzin, za sukno, które wytwarzali przez 90 godzin, zyskują bowiem równowartość 10 godzin. Podobnie Szkoci - wysyłając do Portugalii sukno wytworzone przez 100 godzin, otrzymują wino, którego wytworzenie zajęłoby im 120 godzin. Czyli zyskują 20 godzin. Portugalczycy zyskują mniej niż Szkoci, ale zyskują obie strony.

I normalne rodziny tak właśnie robią. No ale "sofistyka" kupców i przemysłowców powoduje, że politycy wprowadzają restrykcje handlowe na jakieś towary z zagranicy. I one wtedy zawsze drożeją. Konsumenci muszą wydać więcej na ich zakup. Tym samym mają mniej na inne towary, których więcej mogliby kupić, gdyby nie musieli więcej zapłacić za inne. Dlaczego polscy konsumenci mają subsydiować polskich rolników? Na jaki rewanż mogą liczyć w przyszłości?

Ideę wolnego handlu najlepiej ilustrują... cła zbożowe (Corn Laws). Niech przypomnę. Wprowadzono je w Wielkiej Brytanii w roku 1815 w celu ochrony rodzimych rolników przed konkurencją z kontynentu. Ale już pięć lat później Alexander Baring przedstawił słynną petycję kupców londyńskich domagających się stosowania w polityce państwa tej samej zasady, która musi przyświecać działaniom każdej rodziny: kupować jak najtaniej, sprzedawać jak najdrożej. 

Obrony wolnego handlu podjęli się też dwaj "fabrykanci" z branży tekstylnej - John Bright i Richard Cobden. Dość szybko zrozumieli oni, iż protekcjonistyczna polityka rolna uderza rykoszetem w interesy konsumentów, którzy mają mniej środków na tkaniny i szyte z nich ubrania. Utworzyli więc Ligę Przeciwko Ustawom Zbożowym, która prowadziła agitację w imię hasła: "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Ich sprzymierzeńcem okazała się zaraza ziemniaczana z 1843 roku. W obliczu klęski głodu zniesiono cła na zboże, które były alternatywą żywieniową dla ziemniaków. Jaka klęska musi nas dopaść, żebyśmy zaczęli myśleć jak Baring, Bright i Cobden?

Robert Gwiazdowski

Autor felietonu przedstawia własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: polska gospodarka | rolnictwo | zboże z Ukrainy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »