Rafał Woś: 800 za 500 czyli dochód podstawowy po polsku

Zapowiadając zmianę 500 na 800+ PiS przypomina, że ciągle dobrze czuje światowe trendy rozwoju nowoczesnego państwa dobrobytu.

Krytycy tego nie rozumieją. Robert Biedroń mówi, że chciałby odciąć od programu najbogatszych. Może ktoś z zaplecza intelektualnego Lewicy (tak bardzo przekonanego o swojej intelektualnej wyższości nad resztą polskiej polityki) powinien mu powiedzieć, że jest to najlepsza droga do napiętnowania programu w idealnej zgodzie z hasłem "patologia+". To tzw. "Paradoks redystrybucji wg. Korpi’ego i Palmego", przerabiany nie raz w przeszłości, gdy klasa średnia odsunięta od dobrodziejstw programu traciła zainteresowanie zdobyczami państwa dobrobytu. A nawet przyłączała się do nagonki na nie.

Reklama

Z kolei Władysław Kosinak-Kamysz chce wprowadzać do 500/800+ warunek pracy. Co natychmiast zniszczy bezwarunkowy charakter świadczenia. W latach neoliberalnej smuty wprowadzanie takich warunków niemal skompromitowało całą ideę welfare state’u. Ze sposobu wyrównywania społecznych nierówności zmieniając ją w metodę sprawowania kontroli nad "ciemną masą". Poprzez zestaw zakazów, nakazów i administracyjnej mitręgi.

W ogóle problem jest szerszy. Jeśli ktoś będzie pisał podręcznik historii ekonomiczno-politycznej XXI wieku to bez wątpienia poświęci akapit temu, co wydarzyło się drugiej i trzeciej dekadzie tego stulecia. Zmiana, która tu zachodzi nie jest błaha i polega na odejściu od starego rozumienia welfare state’u i przejście do podejścia nowoczesnego. Warunki i kryteria dochodowe to podejście stare. Programy w stylu 500/800 są tym, co jawi się - nie tylko w Polsce - jako zmartwychwstanie welfare state’u.

Nowe spojrzenie na państwo dobrobytu

Łyk historii. Stare państwo dobrobytu zaczęło się pod koniec XIX stulecia. Klasy dominujące w życiu politycznym i ekonomicznym zaczęły wtedy rozumieć, że jak się nie podzielą dobrobytem z szerokimi masami to spokoju społecznego nie będzie nigdy. Dlatego tacy politycy jak Bismarck w Niemczech czy Lloyd-George w Wielkiej Brytanii zaczęli tworzyć pierwsze powszechne systemy ubezpieczeń społecznych oraz opieki zdrowotnej. Potem - po wielkim kryzysie 1929 w rooseveltowskiej Ameryce państwo zaczęło się troszczyć także o pełne zatrudnienie oraz dbać o to, by wydatki publiczne chroniły gospodarki przed wpadnięciem w głęboką i niszczącą recesję. To był etap drugi. W etapie trzecim - nastał po drugiej wojnie światowej - państwo dobrobytu zatriumfowało od Ameryki po Niemcy Zachodnie. Państwo dbające o dobrobyt szerokich mas społecznych stało się oczywistą oczywistością. Również po to, by nie ułatwiać Związkowi Radzieckiemu trwających przez cały czas prób wywołania antykapitalistycznej rewolucji na Zachodzie. W rzeczywistości dynamika zimnej wojny była dokładnie odwrotna. Zachód wygrał właśnie dlatego, że potrafił przekonać mieszkańców bloku wschodniego do wizji społeczeństwa, w którym państwo aktywnie dzieli wypracowane bogactwo między szerokie masy obywateli. Nie odbierając im przy tym politycznych i osobistych wolności. Państwo dobrobytu było tej obietnicy kluczowym elementem.

Ale gdy upadł Związek Radziecki to zachodnie państwo dobrobytu zaczęło się kruszyć. Nigdy oficjalnie nie porzucono samego hasła. Nawet najwięksi liberałowie oficjalnie domagali się raczej "likwidacji absurdów", "urealnienia kosztów" i "optymalizacji wydatków". Ale trend był jednak czytelny. I ponadpartyjny. Rozpoczęty przez tzw. prawicę (Reagan i Thatcher w latach) 80. A kontynuowany rękami tzw. lewicy (Schroedera w Niemczech, Blaira w Wielkiej Brytanii czy Clintona w Ameryce). To wówczas - słuszna kiedyś - idea państwa dobrobytu straszliwie się wynaturzyła. Wprowadzanie kolejnych progów dochodowych sprawiało, że klasa średnia traciła zainteresowanie programami socjalnymi (bo już ich nie dotyczyły). Takie programy bardzo łatwo było teraz w mediach (robionych przez klasę średnią) przedstawiać jako "wspieranie patologii", "zniechęcanie do pracy" i "rozleniwiania społeczeństwa". W efekcie coraz bardziej popularne stawało się wprowadzanie dodatkowych kryteriów. Tak, żeby dopiero po ich spełnieniu można było mieć prawo do otrzymywania świadczeń. Na przykład wiązanie pieniędzy od państwa z obowiązkiem podjęcia pracy. W warunkach wysokiego bezrobocia taki przepis był idealnym batem na najsłabiej zarabiających pracowników. Zmuszając ich do podejmowania każdej pracy - nawet na najgorszych warunkach - właśnie dlatego, że gdyby ofertę odrzucili to tracili prawo do otrzymywania pomocy państwowej. W efekcie zachodnie państwo dobrobytu z machiny służącej do zrównywania społecznych nierówności przeistoczyło się w machinę opresji. Sprawowania kontroli nad "ciemną masą" poprzez zestaw zakazów, nakazów i administracyjnej mitręgi.

500 plus (a niedługo 800 plus), czyli dochód podstawowy

Ale życie nie znosi próżni. Już w wieku XXI pojawiły się nowe pomysły na wyjście z tego problemu. Ta nowa filozofia podejścia do państwa dobrobytu opierała się na modelu bezwarunkowego dochodu podstawowego. Oczywiście w czystej i podręcznikowej formie nie wprowadzono go nigdzie. Bo tak to zwykle w życiu bywa. Ale jego - dopasowane do lokalnej kultury politycznej i tradycji - mutacje zaczęły się pojawiać tu i ówdzie w politycznej grze.

Polska po roku 2015 to jeden z przykładów tego trendu. A program 500+ jest tego najlepszym przykładem. "Pięćset" nie jest powszechnym świadczeniem - w tym sensie, że trafia wyłącznie do gospodarstw domowych wychowujących dzieci. Ale już w grupie (całkiem sporej) "dzieciatych" jest to program spełniający wszelkie znamiona dochodu podstawowego. Jest uniwersalny (od momentu poszerzenia programu także na pierwsze dziecko w roku 2019), bezwarunkowy, a kwota jest znacząca. 500+ (a niedługo 800+) jest więc przykładem nowego welfare’u. To nie jest już sytuacja, w której obywatel idzie do państwa i musi się przed nim ukorzyć i dowieść ponad wszelką wątpliwość, że jest wystarczająco biedny, niezaradny i potrzebujący. Taki model odzierał beneficjenta z godności. Odbierał mu dumę i podmiotowość. Nowy welfare działa inaczej. To świadczenie się po prostu należy. Przyjmować je można z podniesioną głową.

Zmiana 500 na 800 to przypomnienie, że ten mechanizm jest u nas od ładnych paru lat w grze. Czy działa? Oczywiście, że działa. Gdyby nie działał to czy miałby tylu zawziętych wrogów i zapiekłych krytyków?

Rafał Woś

Autor prezentuje własne opinie i poglądy

(śródtytuły od redakcji)

Felietony Interia.pl Biznes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »