Woś: Lewica największym przegranym antyinflacyjnej histerii

Nie można jednocześnie twierdzić, że ma się lewicowe poglądy gospodarcze, a potem - jak gdyby nigdy nic - dzień i noc bez cienia żenady dorzucać do pieca antyinflacyjnych strachów. To się nie składa.

Inflacja to oczywiście bardzo konkretne zjawisko ekonomiczne. Ma swoje przyczyny i swoje skutki. Do tego dochodzą oczywiście realia demokracji medialno-parlamentarnej. Tu inflacja jest od miesięcy leitmotivem politycznego reality show. Oczywiście nikt nie zabroni posłowi Gawkowskiemu albo posłance Żukowskiej (oboje z Lewicy) próbować nastawiać żagle pod wiatry antyinflacyjnych strachów. Wolny kraj..

Ale...

Ale będąc poważnym politykiem trzeba zawsze mieć plan. Plan na wypadek, gdy samemu będzie się tam, gdzie każdy polityk chciałby być - to znaczy u władzy i z wpływem na rzeczywistość. Tylko że gdyby którykolwiek z polityków nazywających samego siebie "lewicą" miał taki plan, to wiedziałby doskonale, że inflacja była, jest i będzie warunkiem koniecznym. Albo inaczej: ważnym skutkiem ubocznym każdej skutecznej lewicowej polityki. Zwłaszcza takiej, która na serio bierze się za bary z niesprawiedliwością i nierównościami współczesnego realnego kapitalizmu.

Reklama

Zawsze tak było. Weźmy dowolną - realnie lewicową - reformę ekonomiczną minionych stu lat. Od Nowego Ładu prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta, po budowę skandynawskiego państwa dobrobytu po drugiej wojnie światowej. Wszędzie tam inflacja była skutkiem ubocznym prorównościowych polityk. Inflacja w USA lat 40. XX wieku nierzadko bywała kilkunastoprocentowa. W Szwecji i innych krajach skandynawskich - tak chętnie podawanych przez lewicę jako wzór do naśladowania - było bardzo podobnie.

Działo się tak z powodu wzrostu płac. Kto jak kto - ale akurat lewica - nie będzie (mam nadzieję!) nikogo przekonywać, że ludzie powinni mało zarabiać. Jeśli więc płace w gospodarce rosną - i rosną na dodatek tam, gdzie zdaniem lewicy rosnąć powinny, czyli po stronie ludzi słabiej dotąd zarabiających - no to... voilà. Nie ma takiej możliwości, żeby ten równiej rozdzielony między ludzi pieniądz nie przełożył się na wyższą dynamikę cen. Oczywiście nie będzie to proces liniowy. Tak długo jak wzrost płacy nominalnej będzie wyprzedzał inflację, tak długo jesteśmy na bardzo dobrej ścieżce, a różnice między biednymi i bogatymi będą się zmniejszały. Albo przyjemniej nie będą tak szybko rosły. I to właśnie się działo we wszystkich znanych przypadkach prorównościowych korekt nierównego ze swej natury kapitalizmu.

Ale przecież są w gospodarce jeszcze inne procesy i siły, które wpływają na dynamikę cen. Prócz polityk prorównościowych inną przyczyną wzrostu inflacji są szoki podażowe. Najczęściej polegające na gwałtownych wzrostach cen kluczowych towarów, z których w gospodarce robi się inne towary. Czyli tzw. surowców - a więc paliw, rzadkich metali albo żywności nieprzetworzonej. Takie towary mogą drożeć z różnych przyczyn. Zazwyczaj niezwiązanych z lewicową czy nielewicową polityką gospodarczą kraju. Taką przyczyną mogą być wojny, katastrofy naturalne albo napięcia geopolityczne.

Te szoki podażowe po prostu się zdarzają. I wtedy mamy do czynienia z nagłym szokiem inflacyjnym. Taki właśnie szok mieliśmy po kryzysie naftowym lat 70. XX wieku. I zobaczmy, co się stało. Wówczas te siły, które nienawidziły powojennego keynesowskiego modelu kapitalizmu z ludzką twarzą i szeregiem regulacji, przypuściły atak. Szok inflacyjny stworzył konieczne rozedrganie. Wyszli z tego chaosu - jak pamiętamy - Reagan i Thatcher - jako (nomen omen) aktorzy wynajęci przez wielki kapitał do zaorania powojennego welfare state'u. To już historia. Historia zaorania zachodniego welfare state’u w okresie neoliberalnym. Teraz zaś mamy w Polsce i na świecie podobny szok. Na naszych oczach kilkusetprocentowe wzrosty cen ropy i gazu z lat 20-21 przełożyły się na szczyt inflacji w latach 22-23. I znów różne siły chcą wykorzystać to rozedrganie do wystraszenia ludzi, że ta cała inflacja jest wyłącznie skutkiem PiS-owskiego rozdawnictwa i polityk społecznych. Wielu zaczyna w to wierzyć. Uważają, że walka z inflacją jest najważniejsza. Ważniejsza niż wszystkie "prorównościowe" fanaberie. Tak to działa.  

Nasi lewicowcy stają więc przed wyborem. Chociaż chyba nawet nie. Oni już dawno tego wyboru dokonali. Pompując antyinflacyjne strachy liczą, że zrobią "kuku" znienawidzonemu PiS-owi. Wątpliwe. Dużo bardziej prawdopodobnie, że poszkodowani będą oni sami. Bo im mocniejsza jest dziś antyinflacyjna histeria, tym trudniejsze będą w przyszłości wszelkie próby prowadzenia realnej lewicowej polityki gospodarczej.

Rafał Woś

Autor prezentuje własne opinie i poglądy

Zobacz także:

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | Rafał Woś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »