"Zapłacić jak za zboże" - najwięcej w historii

Wojna na Ukrainie jest kolejnym ciosem dla światowego rynku żywności, na którym i tak już panowało spekulacyjne szaleństwo od kilku lat. Problemy z podażą zbóż i wzrostem ich cen będą także z powodu drożejących nawozów, które z kolei w górę pcha cena gazu. Światu grozi kryzys żywnościowy, który w bogatszych krajach będzie skutkował drożyzną i inflacją, a w biedniejszych po prostu głodem prowadzącym do niepokojów społecznych i rewolucji.

Grupa Polsat Plus i Fundacja Polsat razem dla dzieci z Ukrainy

Zaatakowana przez Rosję Ukraina nie bez powodu zwyczajowo nazywana jest "spichlerzem Europy", bo produkcja rolna jest jedną z podstaw jej gospodarki z uwagi na ogromne areały oraz sprzyjające warunki upraw. Zresztą wystarczy spojrzeć na spółki ukraińskie notowane na giełdzie w Warszawie, aby dostrzec, że dominuje tam branża rolna i spożywcza. Wojna nie tylko niszczy infrastrukturę gospodarczą i logistyczną, ale może spowodować, że część pól, nawet z dala od prowadzonych działań wojennych, nie zostanie w tym roku obsiana, bo wysiłek społeczeństwa ukraińskiego skupiony jest na obronie kraju. Dodatkowo katastrofa humanitarna, z jaką mamy do czynienia, powoduje także masowy exodus ludności cywilnej m.in. do Polski.

Reklama

W tej sytuacji nie dziwi, że wstrząs na światowych rynkach wywołany atakiem na Ukrainę nie ominął także sektora rolnego. Przewidywany niedobór zbóż podbił na światowych giełdach w dwa tygodnie cenę pszenicy aż o połowę, aby w kolejnych dniach nastąpił spadek o ok. 30 proc. Ale nawet to spekulacyjne przesilenie i przecena nie zmienia faktu, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy pszenica podrożała o zawrotne 70 proc. Pszenica nie jest wyjątkiem w rajdzie cen, bo np. owies przez rok podrożał o 80 proc., a kukurydza - o blisko 40 proc. A to, co dzieje się na światowych giełdach towarowych wcześniej czy później przekłada się na dostępność i ceny pszenicy czy innych zbóż na poszczególnych rynkach, najmocniej tam, gdzie nie ma z powodu położenia geograficznego wystarczającej własnej produkcji. Niemniej wojna nie jest jedynym katalizatorem wzrostu cen żywności, bo to proces, do którego przyczyniają się także największe banki centralne, dodrukowując na ogromną skalę pieniądze.

Wojna na Ukrainie wcale nie musiała zastać cen zbóż na tak wysokim poziomie, jak pod koniec lutego, gdyby nie było na rynkach potężnej fali kapitału spekulacyjnego, zasilanego przez największe banki centralne, które od kryzysu finansowego w 2008 roku wprost zalały świat morzem dodrukowanego pieniądza. W mniejszym stopniu pomaga on macierzystym gospodarkom, a w większym jest paliwem dla giełd na całym świecie. Przykład rynków towarowych świadczy o tym, że inwestorzy w poszukiwaniu miejsc lokowania kapitału nie poprzestali na akcjach, obligacjach czy nieruchomościach, ale także ruszyli po surowce energetyczne oraz towary rolne, określane czasem jako "soft commodities" (miękkie surowce). Stąd tzw. inflacja aktywów dotyka nie tylko rynek finansowy, ale także żywnościowy. Pszenicą czy kukurydzą handlują przecież nie tylko ci, którzy rzeczywiście jej fizycznie potrzebują, ale również rasowi spekulanci z funduszy inwestycyjnych, dla których nie ma znaczenia, czy obracają kontraktami terminowymi na akcje czy na pszenicę. Liczy się dla nich wyłącznie zarobek na różnicy cen i guzik ich obchodzi, czy ktoś będzie gdzieś na świecie cierpieć głód, bo nie będzie go stać na przysłowiowy bochenek chleba. Niestety, wielkie banki centralne zrobiły niedźwiedzią przysługę wielu, szczególnie biednym krajom, drukując bez opamiętania biliony dolarów czy jenów. Wzrost cen żywności, wywołany w dużej mierze nie słabymi zbiorami, lecz spekulacjami finansowymi, musiał koniec końców wywołać na świecie inflację konsumencką (CPI).

Dlatego można postawić tezę, że przynajmniej częściową odpowiedzialność za kryzys żywnościowy na świecie spoczywa na bankach centralnych. Szczególnie, że rynek rolny jest powiązany także z innymi rynkami wrażliwymi na giełdowe spekulacje zasilane dodrukowanym pieniądzem. Na wzrost cen zbóż wpływ mają także drożejące zawrotnie nawozy, których produkcja i ceny uzależnione są z kolei od gazu. Pod względem zapotrzebowania procesów technologicznych właśnie zakłady nawozowe są jednymi z największych konsumentów błękitnego paliwa. Zanim jeszcze wybuchła wojna na Ukrainie i wprowadzono sankcje na Rosję (również kluczowy eksporter zbóż i nawozów), notowania gazu wprost oszalały, bo światowa gospodarka odreagowywała po spowolnieniu spowodowanym skutkami pandemii COVID-19 i zaczęła potrzebować więcej energii niż wcześniej. Stąd szok cenowy nie tylko na rynku gazu, ale również ropy naftowej czy węgla. Ale i tutaj trzeba wziąć pod uwagę bardzo mocny aspekt spekulacyjny, który winduje ceny gazu niezależnie od realnego zapotrzebowania. Zatem wysokie notowania towarów rolnych na światowych giełdach, szalejące ceny gazu i problemy z dostępnością nawozów stworzyły podatny grunt pod potężny kryzys żywnościowy, zanim jeszcze doszedł ostatni czynnik - wyniszczająca wojna w "spichlerzu Europy".

Skutki tych wydarzeń będą odczuwalne na całym świecie, a najbardziej tam, gdzie kluczowy był import zbóż z Ukrainy (a także Rosji), czyli np. na rynkach Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Im bardziej ubogi kraj, tym sytuacja może być bardziej dramatyczna. Warto w tym kontekście przypomnieć, że "arabska wiosna", która doprowadziła do rewolucji w wielu krajach, wcale nie zaczęła się od społecznego sprzeciwu wobec skorumpowanej i nepotycznej władzy, ale właśnie od niedoborów żywności, której światowe ceny wówczas były wyśrubowane. Taki scenariusz może się znowu powtórzyć, bo jeśli zapanuje głód, szczególnie w zapalnych regionach świata, to prosta droga do niepokojów społecznych i rewolucji. Jednak drożejąca żywność, a w tle jej niedobory, to także coraz większy problem dla zamożnych państw, które stać nawet na bardzo kosztowny import. Skoro i tam konsumenci będą płacić coraz więcej za żywność, to będzie rosnąć inflacja, którą trzeba będzie gasić podwyżkami stóp procentowych, a droższy kredyt studzi przecież aktywność gospodarczą. I koło się zamyka. Taki właśnie scenariusz może grozić np. Polsce, gdzie jeszcze przed wojną na Ukrainie inflacja wymknęła się spod kontroli, i mimo rządowych tarcz antyinflacyjnych w tym roku będzie dwucyfrowa, czego nie widzieliśmy od ponad dwóch dekad. Najmocniej skutki odczują ubogie gospodarstwa domowe, bowiem wydatki na żywność stanowią relatywnie najwięcej w ich skromnych budżetach. Zatem to właśnie ubóstwo będzie wspólnym mianownikiem najmocniej doświadczonych przez kryzys żywnościowy: z jednej strony ubogich państw, z drugiej ubogich gospodarstw domowych nawet bardzo sytych bogatych społeczeństw.

Podsumowując, światu w najbliższych latach grozi najpoważniejszy od wielu dekad kryzys żywnościowy, o nieobliczalnych konsekwencjach. Ale trzeba podkreślić, że to nie tylko skutek wojny na Ukrainie, bo grunt tworzony był przez wiele lat poprzez gigantyczne spekulacje na giełdach towarowych i surowcowych. Dla jednych droga żywność będzie oznaczać "tylko" wyższe wydatki z domowego budżetu podbijające inflację i być może konieczność zaciśnięcia pasa, dla innych - głód. Słynne powiedzenie "zapłacić jak za zboże" nabiera w nowej rzeczywistości zupełnie nowego wymiaru...

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Autor felietonu wyraża własne opinie

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Zobacz również:

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: wojna w Ukrainie | spichlerz świata | kryzys żywnościowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »