Felieton Gwiazdowskiego: ***** Konstytucję

Rok temu wydałem książkę. "(Nie)Praworządność". Z tezą, że nie można w Polsce praworządności przywrócić, bo jej nigdy nie było. Trzeba by ją było dopiero zbudować. Ale tego nikt nie chce.

Sposób, w jaki obrońcy praworządności przywrócili ją właśnie w telewizji publicznej, jest świetnym potwierdzeniem tej tezy. Miało to tyle wspólnego z praworządnością, co działania PiS osiem lat temu. Niektórzy profesorowie próbują co prawda swoich sił w falandyzacji prawa, ale kiepsko im idzie.

KRRiT miała strzec niezależności mediów publicznych od polityków

W prezencie pod choinkę krótkie przypomnienie.

Po doświadczeniach komunizmu, gdy telewizja nazywana była "szczekaczką" - jak nadające za okupacji hitlerowskiej, jeżdżące po Warszawie głośniki - na podstawie ustawy z dnia 29 grudnia 1992 roku o radiofonii i telewizji - stworzono Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, która miała strzec niezależności mediów publicznych od polityków. Było to raptem 5 miesięcy po powołaniu rządu "Naszej Hani Kochanej" - czyli Hanny Suchockiej.

Reklama

Ten skrajnie upolityczniony organ pierwotnie składał się z 9 członków. 4 powoływał Sejm, 2 Senat i 3 Prezydent. Lech Wałęsa od razu powołał 3 członków - Marka Markiewicza, Macieja Iłowieckiego i Ryszarda Bendera - a jednego z nich - Markiewicza - mianował Przewodniczącym Rady (zgodnie z art. 7 ust. 2 ustawy).

Ówcześni obrońcy praworządności (Wałęsa, z którym razem obalali rząd Jana Olszewskiego zdążył już zostać ich wrogiem) wypominali mu, że "uczynił to bez kontrasygnaty premiera", a w dodatku "nie czekając na powołanie pozostałych członków Rady". Ale nie bardzo było wiadomo, dlaczego niby miał na to czekać? Jeszcze głupiej brzmiał argument, że Prezydent potrzebuje kontrasygnaty - czyli de facto zgody - premiera do wykonania swojego ustawowego prawa powołania członków Rady.

Jak Rada powołała Wieśka Walendziaka na Prezesa TVP, a potem przyznała koncesję Polsatowi, Wałęsa "stracił zaufanie" do powołanych przez siebie członków Rady i odwołał Markiewicza, i Iłowieckiego, a na Przewodniczącego mianował Bendera.

I się pojawił problem. W ustawie nie było ani słowa o odwoływaniu poszczególnych członków Rady. Był tylko pewien "myczek" za wygaśnięciem ich mandatów. Wszystkich naraz. Zgodnie z ustawą Rada zobowiązana była przedstawiać co roku sprawozdanie ze swojej działalności Premierowi. Obecnie po zmianach w 2005 roku przedstawia je Sejmowi, Senatowi i Prezydentowi. Jeżeli Sejm, Senat i Prezydent odrzucą roczne sprawozdanie z działalności Rady, mandaty jej członków wygasają. Nie ma wskazanych żadnych warunków, dla których sprawozdanie miałoby być przyjęte lub odrzucone. W 2011 roku PO w Sejmie i Senacie oraz i Bronisław Komorowski odrzucili sprawozdanie Rady.

Ale w 1993 roku po odwołaniu Markiewicza i Iłowieckiego przez Wałęsę, Falandysz stwierdził, jak niektórzy obecnie, że skoro Prezydent powołuje członków Rady, to oczywistym jest, że może ich też odwołać. Tak jak dziś twierdzą obrońcy praworządności w przypadku działań ministra kultury. Ale ówcześni obrońcy praworządności wystąpili do Trybunału Konstytucyjnego (dokładnie zrobił to Rzecznik Praw Obywatelskich) o stwierdzenie, "czy z przewidzianego w cytowanym przepisie prawa powoływania Przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika także prawo swobodnego odwoływania go z tej funkcji". I Trybunał w uchwale z 10 maja 1994 roku (W. 7/94) stwierdził, że "z konstytucyjnej zasady legalności, jak również z zasady demokratycznego państwa prawa wynika jednoznaczny wniosek, że w przypadku, gdy normy prawne nie przewidują wyraźnie kompetencji organu państwowego, kompetencji tej nie wolno domniemywać i w oparciu o inną rodzajowo kompetencję przypisywać ustawodawcy zamiaru, którego nie wyraził".

Na co Falandysz oznajmił, że prawo nie działa wstecz, więc ta wykładnia prawa nie może zostać zastosowana, albowiem odwołanie już nastąpiło.  

"Jesteśmy »pawiem narodów«"

Dzisiejsi obrońcy praworządności wolą jednak o tej uchwale Trybunału zapomnieć. Pal sześć telewizję, ale co zrobić z twierdzeniem, że "kompetencji nie wolno domniemywać i w oparciu o inną rodzajowo kompetencję przypisywać ustawodawcy zamiaru, którego nie wyraził" skoro ustrojodawca konstytucyjny nie wyraził kompetencji wybierania członków KRS spośród sędziów przez jakieś zgromadzenia ogólne sędziów?

To niedobrze pytać jest.

Mimo tych doświadczeń tę zdumiewającą instytucję wpisano do Konstytucji z 1997 roku. Jesteśmy - jak pisał wieszcz - "pawiem nardów". Nie ma innego w Europie, który ma organ powołujący prezesa telewizji w Konstytucji zapisany.

Konstytucja stanowi, że Rada "stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji" (art. 213 ust.1), że "wydaje rozporządzenia, a w sprawach indywidualnych podejmuje uchwały" (art. 213 ust.2), że jej członkowie "są powoływani przez Sejm, Senat i Prezydenta" (art. 214 ust.1), że nie mogą oni "należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej nie dającej się pogodzić z godnością pełnionej funkcji" (at. 214 ust.2) oraz że - tak samo "precyzyjnie" jak w przypadku Krajowej Rady Sądownictwa - "zasady i tryb działania Rady, jej organizację oraz szczegółowe zasady powoływania jej członków określa ustawa" (art. 215). 

Ustawa już była i system był zakonserwowany. Bo pamiętajmy, że Konstytucję uchwalono rzutem na taśmę, bo zbliżały się kolejne wybory i było dość jasne, że twórcy Konstytucji przegrają je z kretesem. Kontrolowana przez nich politycznie Rada, kontrolująca telewizję, była im potrzebna, żeby ***** ***. Z tym, że chodziło nie o PiS, a o AWS ("Akcja Wyborcza Solidarność" - była kiedyś taka partia i to w dodatku rządząca).

I telewizja kierowana przez Robert Kwiatkowskiego powołanego przez swoich kolegów z Rady stanęła na wysokości zadania. Ten jeden raz w naszej najnowszej historii sprawdziło się, że kto ma telewizję, ten ma władzę. AWS przegrała w 2001 roku z kretesem kolejne wybory, które wygrał SLD, kontrolujący telewizję. Ale kolejne wybory w 2005 roku SLD już przegrał mimo, że telewizję nadal kontrolował. W 2015 roku przegrała wybory PO, choć kontrolowała telewizję, a w 2023 roku to samo spotkało PiS. I nie zapominajmy, że 1989 roku PZPR przegrała wybory choć kontrolowała telewizję nieprzerwanie od roku 1953!

"Pogódźmy się z prawem własności"

A wracając do praworządności i nieudolnych naśladowań Falandysza. Kwestia zasady i metody.

Zacznijmy od zasady. Nie można w państwie praworządnym mieszać państwowego imperium (władzy) z państwowym dominium (własnością). Państwo, jako regulator rynku, nie może regulować swojej własnej działalności na tym rynku, bo to praworządne nie jest. Z definicji. Ale skoro jest, jak jest, to pogódźmy się z prawem własności. 

Wiem, że niektórym ono nie w smak. Ale jak państwo jest właścicielem, to ma takie same uprawnienia w stosunku do swojej własności jak Solorz, Sołowow, czy Kulczykowie do swojej. A uprawnienia te wykonuje właściwy minister. Ten aktualny. Ale z praworządnością, co do zasady, ma to niewiele wspólnego. Bo to samo państwo, które jest właścicielem telewizji publicznej, jest regulatorem działalności innych właścicieli. Żeby było praworządnie, trzeba byłoby telewizję publiczną zlikwidować, albo zrezygnować z koncesjonowania i regulacji działalności innych telewizji.

A co do metody. Nowa władza powołała się na Kodeks spółek handlowych, zgodnie z którym walne zgromadzenie akcjonariuszy może odwołać zarząd spółki. Ano może. Tylko nie tej, której zarząd odwołało. Bo ta ma swoją własną... ustawę o radiofonii i telewizji. A w niej jest jak byk obecnie napisane, że "członków zarządu, w tym prezesa zarządu, powołuje i odwołuje Rada Mediów Narodowych". Jak PiS zmieniał tę ustawę, to Trybunał Konstytucyjny, na wniosek ówczesnego Rzecznika Praw Obywatelskich (RPO), a obecnego ministra sprawiedliwości, w wyroku z 13 grudnia 2016 roku (K 13/16), stwierdził, że dokonane w tym zakresie zmiany są niezgodne z Konstytucją. 

Ale TK badał zgodność z Konstytucją ustawy z 30 grudnia 2015 roku o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji. Pracował szybko (jak na swoje nawet ówczesne standardy), bo wniosek RPO był z 24 marca 2016 roku. Ale nie tak szybko jak w swojej własnej sprawie - o zbadanie zgodności z Konstytucją ustawy z 25 czerwca 2015 roku o Trybunale Konstytucyjnym, z czym uporał się raptem w 2 tygodnie! Więc PiS zdążył już uchwalić nową ustawę z 22 czerwca 2016 roku o Radzie Mediów Narodowych. I zgodności z Konstytucją tej ustawy TK już nie badał. Więc twierdzenia obrońców praworządności, że Trybunał uznał ustawę o Radzie Mediów Narodowych za niezgodną z Konstytucją "nie polegają na prawdzie" - jak mówili onegdaj kulturalni adwokaci starej daty, żeby nie powiedzieć: łżesz.

Ale faktem jest, że TK podzielił stanowisko RPO, iż konstytucyjnym organem państwa odpowiedzialnym za realizację misji mediów publicznych jest KRRiT, a pozbawienie jej kompetencji w zakresie obsady personalnej władz spółek publicznej radiofonii i telewizji uniemożliwia jej sprawowanie funkcji stania na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego. Gdyby chcieć ten wyrok TK wykonać, to członków zarządu, w tym prezesa zarządu telewizji, powinna powoływać KRRiT. Ale tam są nominaci PiS. I to powołani zgodnie z Konstytucją. Więc teraz będziemy ***** Konstytucję.

Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy

Śródtytuły od redakcji 

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: prof. Robert Gwiazdowski | TVP | media publiczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »