Dziczyzna zakażona włośnicą nie trafiła na rynek

Mięso z dzika zakażonego włośnicą nie zostało ostatecznie sprzedane do restauracji. Nie opuściło nawet Radomia - dowiedział się reporter RMF FM Mariusz Piekarski.

Według ustaleń naszego dziennikarza, policja i prokuratura mają już pewność, że żaden kilogram zakażonego mięsa nie został wprowadzony do obrotu, nie został sprzedany do restauracji.

Mężczyzna, zatrzymany w tej sprawie, zaczął w końcu zeznawać. Stwierdził, że przestraszył się, gdy okazało się, że mięso jest zakażone, i sam zniszczył dziczyznę. Jak dowiedział się Mariusz Piekarski, 38-latek miał spalić mięso.

Część dziczyzny udało się jednak odzyskać i teraz próbki z niej są badane.

Nasz reporter ustalił również, że 38-latek to niejedyna osoba związana z tą sprawą. Mężczyzna zeznał bowiem, że mięso od kogoś kupił. Być może dlatego długo nie chciał zeznawać.

Reklama

Ponieważ jednak zaczął współpracować, prokuratura nie będzie składać wniosku o areszt dla niego. Prawdopodobnie zostaną mu też zmienione zarzuty.

- - - - - - - -

Policja: podejrzana o zakażenie dziczyzna mogła zostać spalona

Zakażona włośnicą dziczyzna prawdopodobnie nie trafiła do obrotu w Warszawie i okolicy. Podczas przesłuchania przez policję 38-letni mieszkaniec Radomia przyznał, iż mięso, które kupił od nieznanej osoby, zostało przez niego spalone, a nie sprzedane.

Sprawa dotyczy próbek mięsa dzika, które do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Radomiu dostarczył 38-letni mieszkaniec tego miasta. Wykryto obecność jednego włośnia w jednej z dziewięciu próbek dziczyzny. W piątek, po zawiadomieniu złożonym przez inspektorat weterynarii, policja poinformowała, że mężczyzna, nie czekając na wynik badania, sprzedał mięso zarażone włośnicą i w efekcie między 10 do 14 września mógł wprowadzić do obrotu kilkaset jego kilogramów - w Warszawie i jej okolicach.

Radomianin, który został zatrzymany w czwartek i początkowo odmawiał złożenia wyjaśnień, po przesłuchaniu oraz przedstawieniu zarzutów został zwolniony. Wyznaczono wobec niego dozór policyjny. - Mężczyzna złożył ostatecznie wyjaśnienia - istotne, gdyż wynika z nich, że po ujawnieniu faktu o zarażeniu mięsa zostało ono przez niego zutylizowane poprzez spalenie - powiedziała PAP w sobotę rzeczniczka radomskiej Prokuratury Okręgowej, prok. Małgorzata Chrabąszcz.

Dodała, że 38-letni radomianin ma w tej chwili dwa zarzuty: sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób poprzez wprowadzenie do obrotu mięsa pochodzącego z dzika i zarażonego chorobą włośnicy oraz posługiwania się sfałszowanym dokumentem, mającym potwierdzać, że próbki mięsa do badań weterynaryjnych zostały pobrane zgodnie z procedurą, przez uprawnioną osobę. W rzeczywistości - według prokuratury - mężczyzna sam pobrał te próbki.

Chrabąszcz podkreśliła, że śledztwo ws. zakażonej włośnicą dziczyzny nadal jest prowadzone, a wersja podana przez mężczyznę podczas przesłuchania - że mięso zostało przez niego spalone, a nie sprzedane - jest szczegółowo weryfikowana przez policję. - Ustalane jest też źródło pochodzenia tego mięsa i jego faktyczna ilość. Przesłuchiwany stwierdził, iż nabył mięso od nieznajomego mężczyzny - dodała prokurator.

W sobotę Mazowiecka Komenda Policji w Radomiu poinformowała, że bada, co się stało z "mięsem z dzików, co do którego zachodziło podejrzenie, iż może być zakażone włośnicą". "Badane jest kilka wątków (...). Najmniej prawdopodobna jest jednak wersja, że skażone mięso trafiło do restauracji w Warszawie i okolicach" - zaznaczono w policyjnym komunikacie.

Jeszcze w piątek rzeczniczka wojewody mazowieckiego Ivetta Biały zapowiadała, że jeżeli potwierdzą się informacje o wprowadzeniu do obrotu dziczyzny z partii badanej w Radomiu, "sanepid niezwłocznie przeprowadzi kontrole w restauracjach".

Jak potwierdził wówczas mazowiecki urząd wojewódzki, lekarz weterynarii wykrył obecność jednego włośnia w jednej z dziewięciu próbek, a mimo wezwania właściciel nie dostarczył do badania całej partii mięsa, czyli dziewięciu dzików. Zaznaczono jednocześnie, że nie jest pewne, czy dziczyzna została wprowadzona do obrotu, "ale taką ewentualność należy prewencyjnie brać pod uwagę". (PAP)

- - - - - - - -

Sprawa dotyczyła próbek mięsa dzika, które do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Radomiu dostarczył 38-letni mieszkaniec tego miasta. "Okazało się, że mężczyzna nie czekając na wynik badania sprzedał dziczyznę zarażoną włośnicą" - poinformowała w piątek mazowiecka komenda policji.

Według wstępnych ustaleń funkcjonariuszy, między 10 do 14 września 38-latek mógł wprowadzić do obrotu kilkaset kilogramów mięsa - w Warszawie i jej okolicach. Policja zatrzymała mężczyznę. "Wyjaśniane jest m.in., w jakiej ilości mięsa wprowadzonego do obrotu może występować ujawniona choroba" - podała mazowiecka komenda policji, ostrzegając jednocześnie, aby nie kupować i nie spożywać dziczyzny niewiadomego pochodzenia.

Rzeczniczka wojewody mazowieckiego Ivetta Biały zapowiedziała, że jeżeli potwierdzą się informacje o wprowadzeniu do obrotu mięsa dzików z partii badanej w Radomiu, "sanepid niezwłocznie przeprowadzi kontrole w restauracjach". Informacji o miejscach badania mięsa na obecność włośnia udzielają powiatowi lekarze weterynarii.

Według mazowieckiego urzędu wojewódzkiego, lekarz weterynarii wykrył obecność jednego włośnia w jednej z dziewięciu próbek, a mimo wezwania właściciel mięsa nie dostarczył do badania całej partii mięsa, czyli dziewięciu dzików.

"Na tym etapie najpilniejsze jest wyjaśnienie, co się stało z pozostałym mięsem, które może, lecz nie musi, być również zakażone. Nie jest też pewne, czy zostało wprowadzone do obrotu, ale taką ewentualność należy prewencyjnie brać pod uwagę" - zaznaczono w piątkowym komunikacie mazowieckiego urzędu wojewódzkiego. (PAP)

Mariusz Piekarski

Więcej informacji ekonomicznych na RMF24.pl

RMF/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Dzika
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »