Chiny mogą wybuchnąć

Chiny zalewa fala bankructw, miliony pracowników z miast wracają na wieś. Rząd chiński obawia się o niepokoje i destabilizacje kraju. Zagraniczni analitycy piszą o odwróceniu największej emigracji w historii świata.

Jak podają oficjalne źródła w 2008 roku w Chinach upadło 100 tys. fabryk produkujących na eksport. Z 8 tys. chińskich fabryk zostało już 3200. Od początku kryzysu na wieś powróciło już 10 mln robotników. To tykająca bomba i liczb tych nikt nie ignoruje. W Chinach w ciągu ostatnich trzech dekad do miast przeniosło się od 130 do 200 mln chłopów. Bez tej taniej siły roboczej nie byłoby chińskiego sukcesu. Mimo opisywanego wyzysku robotnik pracujący np. na budowie zarabiał trzy razy więcej niż u siebie na wsi.

Chiny są przekonane, że nie ulegną obecnemu światowemu kryzysowi finansowemu i zamierzają blisko współpracować z innymi państwami, aby stać na straży globalnego systemu pieniężnego - powiedział cytowany przez media w Pekinie chiński wicepremier Wang Qishan.

Reklama

"Rząd chiński zamierza umacniać współpracę z innymi państwami, aby sprostać globalnemu kryzysowi i promować stabilność globalnego rynku gospodarczego i finansowego" - tak oficjalna agencja informacyjna Xinhua przytaczała jego słowa, skierowane do byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera.

Wang dodał, iż priorytetem Chin jest skuteczne rozwiązywanie własnych problemów i aby rząd mógł nadal utrzymywać "stabilne i relatywnie wysokie" tempo wzrostu ekonomicznego.

Jak pisze Reuters, jakiekolwiek spowolnienie gospodarki w Europie i USA ma wpływ na chiński eksport i zmniejsza tempo wzrostu gospodarczego w Chinach. Wicepremier Wang zwrócił jednak uwagę, iż wewnętrzny rynek chiński ma ogromny potencjał.

Premier Chin Wen Jiabao powiedział wcześniej, iż najlepsze, co jego kraj może zrobić w obecnej sytuacji, to utrzymać aktywność czwartej co do wielkości światowej gospodarki.

Komunistyczna Partia Chin że zamierza w ciągu 20 lat doprowadzić do podwojenia dochodów chińskich rolników. Partia, która rządzi Chinami, chce wzmocnić krajowy popyt, by przeciwdziałać skutkom chwiejącej się globalnej gospodarki. "Rząd kieruje uwagę ku rozległemu rynkowi wiejskiemu, na który składa się 55 procent konsumentów" - głosi raport. Na wsi żyje w Chinach 737 mln ludzi. W 2007 roku dochód na mieszkańca wsi wyniósł 4140 juanów (590 dolarów). W całkowitej nędzy według raportu z obrad żyje na wsi 15 mln ludzi.

Prognozy spadają

Ekonomiści zmniejszyli w tym roku prognozy gospodarczego wzrostu Chin do 9 procent. W zeszłym roku tempo wzrostu gospodarki wyniosło 11,9 procent. Komunistyczni przywódcy Chin chcą utrzymać

potężny wzrost gospodarczy, a jednocześnie zmniejszyć poziom ubóstwa i uchronić kraj przez redukcją miejsc pracy. Bank Światowy natomiast obniżył swą prognozę wzrostu PKB Z 9 do 7,5 proc. w 2009 roku.

Znany chiński dysydent Wei Jingsheng ostrzega, że - o ile władze nie rozwiążą skutków globalnej recesji - w Chinach może dojść do wybuchu społecznego.

W artykule w środowym brytyjskim "Timesie" 58-letni Wei przewiduje, że chiński rząd w czasie spowolnienia gospodarczego "będzie starał się ratować duże przedsiębiorstwa rządzącej elity",

zamiast pomóc zwykłym ludziom. Ocenia, że w Chinach skutki światowego kryzysu finansowego

zwiększą niezadowolenie społeczne, zwłaszcza wśród ponad 300 mln ludzi, których dochód wynosi mniej niż jednego dolara dziennie. Te 300 mln to jedna piąta ludności Chin.

W Chinach, które dysponują rezerwą walutową w wysokości 2 bln dolarów, rozziew między bogatymi a biednymi jest ogromny: 70 procent bogactwa Chin znajduje się w rękach 0,4 procent ludności -

pisze gazeta. "Rosnące bezrobocie i stojące w miejscu płace będą zasilać rosnącą niechęć wobec superbogatych, zagrażając pozycji klasy rządzącej" - uważa Wei.

Jego zdaniem chiński rząd znalazł się wobec "okrutnego dylematu. Może działać tak, by pomóc zwykłym obywatelom (na wzór Nowego Ładu amerykańskiego prezydenta Roosevelta w latach 30.),

lub wybrać klasę biurokratyczno-kapitalistyczną. Ale nie może zrobić obu tych rzeczy". Według Wei bezrobocie w Chinach jest o wiele wyższe niż oficjalnie podawane 4 procent w rejonach miejskich; sięga być może nawet 20 procent. Dla władz groźbę stanowi kilkadziesiąt milionów wieśniaków,

którzy po sezonie noworocznych wizyt u rodziny wrócą do miast, zobaczą pozamykane fabryki i znajdą się bez pracy. Wei dodaje przy tym, że "chińscy wieśniacy mają za sobą długą tradycję buntów".

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | WSI | rząd | chiński | China | wieś | procent
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »