Złe nastroje pożywką dla wzrostu

W mijającym tygodniu obserwacja naszego rynku potwierdziła znane giełdowe powiedzenie, że paradoksalnie złe nastroje są pożywką dla wzrostu notowań.

W mijającym tygodniu obserwacja naszego rynku potwierdziła znane giełdowe  powiedzenie, że paradoksalnie złe nastroje są pożywką dla wzrostu notowań.

Koniec poprzedniego tygodnia i początek mijającego były niemal fatalne. Korekta wcześniejszych wzrostów przybierała na sile i rynek zdawał się wyglądać coraz gorzej. Wszystko wskazywało na to, że ze wzrostami możemy się pożegnać na nieco dłużej. I takie opinie przeważały. Ale okazało się, że w myśl kolejnej zasady większość nie ma racji. Od środy świat się zmienił i to bez wyraźnej, widocznej przyczyny.

Już wtorkowa bycza końcówka sesji wskazywała na możliwość zmiany nastawienia do rynku. Ale została przez większość obserwatorów zlekceważona. Bycze było tylko ostatnie kilkanaście minut sesji, a obroty były bardzo mizerne. Środowego, niezbyt jeszcze wielkiego, wzrostu indeksu największych spółek już nie sposób było zbagatelizować. A okazał się on tylko przygrywką do mocnego rajdu, jaki miał miejsce w czwartek. WIG20 zyskał ponad 3%, co prawda przy mocnych wahaniach nastrojów i o tak dobrym wyniku znów przesądziła końcówka notowań, ale obroty były już znacznie wyższe iż w poprzednich dniach.

Reklama

Warto też zauważyć, że choć nasi inwestorzy mocno reagowali na to, co dzieje się zagranicą, to jednak determinacja kupujących i siła rynku była niepodważalna. Piątek przyniósł kontynuację świetnych nastrojów, ale i obawy, że przecież rynek nie może rosnąć po ponad 3% każdego dnia.

W przypadku WIG20 tydzień, mimo bardzo kiepskiego początku, zakończył się na sporym plusie, sięgającym niemal 4%. Patrząc jednak z nieco dłuższej perspektywy, rynek od czterech tygodni utrzymuje się w konsolidacji, przebiegającej w okolicach 2100 punktów. Próba wyjścia z niej dołem, do jakiej doszło w mijającym tygodniu okazała się nieudana i indeks znalazł się przy jej górnym ograniczeniu z lekkim wskazaniem na wyjście w górę. Decydujące będą najbliższe dni.

Drugą obserwacją, jaka się rzucała w oczy szczególnie wyraźnie w ostatnich dniach, to zdecydowane różnice w ocenie sytuacji rynkowej, patrząc na inne indeksy, niż WIG20. W ich przypadku także doszło do spadkowej korekty, ale była ona znacznie mniej "groźna" i nie "psuła" aż tak bardzo technicznego obrazu rynku. Najlżej przechodziły ją wskaźniki małych i średnich spółek.

O ile WIG20, mimo dynamicznego wyjścia w górę, do końca tygodnia miał problemy z pokonaniem poprzedniego szczytu zwyżkowej tendencji, to pozostałym indeksom udało się to bez trudu już w czwartek. I to bez gwałtownych ruchów. To bardzo dobrze świadczy o sile naszego rynku, gdyż wskazuje, że rosną kursy nie tylko garstki największych spółek, lecz bardzo wielu firm, także i tych mniejszych. I nie są to w ich przypadku nerwowe spekulacyjne ruchy lecz długotrwała, ustabilizowana tendencja, mająca prawdopodobnie mocne uzasadnienie fundamentalne. Na tzw. szerokim rynku hossa więc trwa.

Nie należy jednak z tego wyciągać wniosku, że będzie trwała bez przerwy. Na razie, jak widać, na głębszą korektę tej wzrostowej fali jeszcze nie nadszedł czas. Ale warto zauważyć, że nasze indeksy od lutowego dołka zyskały już od ponad 70%, jak WIG20, poprzez 80%, jak WIG i mWIG40 aż do 90% w przypadku wskaźnika najmniejszych spółek. Pod tym względem wyprzedziliśmy rewelacyjnie przecież spisującą się giełdę w Szanghaju i wyrośliśmy na światowego lidera. Są szanse, że tę pozycję możemy utrzymać na dłużej, pod warunkiem, że rzeczywiście wyniki naszej gospodarki będą się wyraźnie poprawiać.

Europa

Indeksy głównych europejskich giełd zdołały w tym tygodniu wyjść na niewielki plus. Jednak nie sposób nie zauważyć, że wzrosty, sięgające ułamka procent mają się nijak do obwieszczonego niedawno końca recesji po tym, jak indeksy koniunktury i nastrojów mocno się poprawiły, a tempo spadku PKB w strefie euro mocno wyhamowało.

Zresztą przed nadmiernym optymizmem przestrzega nie tylko spore grono ekonomistów, ale i przedstawiciele instytucji finansowych, jak choćby szef Bundesbanku, czy kanclerz Niemiec, przestrzegająca przed "arogancją" rynków finansowych. Nie są to stwierdzenia gołosłowne, skoro niemiecki rząd przygotowuje projekt kolejnego pakietu pomocowego, na wypadek nawrotu oznak kryzysu. Widać więc, że inwestorzy są dość ostrożni w swych decyzjach i nie podzielają nadmiernego optymizmu.

Z gospodarek państw naszego regionu docierają wciąż nienajlepsze sygnały. W drugim kwartale spadek PKB większości z nich pogłębił się. W najgorszej sytuacji znajdują się Ukraina, gdzie gospodarka skurczyła się o 18%. Tylko nieco lepiej jest w Rumunii, gdzie PKB obniżył się o 8,8%, na Węgrzech, notujących spadek o 7,6%. Na tym tle "nieźle" radzi sobie Bułgaria ze spadkiem o 4,8% i Czechy, gdzie spadek wyniósł 4,9%.

Analitycy instytucji finansowych są również w przypadku tych państw optymistami i twierdzą, że najgorsze już minęło i dno spadków zostało osiągnięte. Ale wciąż obserwujemy co najwyżej mniejszą dynamikę spadku np. produkcji przemysłowej. Do ożywienia i wzrostu droga jeszcze daleka. Za to giełdy większości krajów naszego regionu mają się całkiem nieźle. W tym tygodniu przechodziły korektę wzrostów, ale patrząc z dłuższej perspektywy, tendencja wzrostowa nie wydaje się zagrożona. Wiele zależeć będzie jednak od aktywności międzynarodowego kapitału, szukającego okazji do ponadprzeciętnych zysków na bardziej ryzykownych rynkach. Gdy wzrośnie niechęć do ryzyka, jesienią dla tych giełd mogą nadejść gorsze czasy.

USA

Po prawie dwóch tygodniach poruszania się w bok przy bardzo niewielkich zmianach i utrzymywania inwestorów na całym świecie blisko granicy wytrzymałości nerwowej, indeksy amerykańskiej giełdy wreszcie nabrały wigoru. Już wydawało się, że rozstrzygnięcie jest blisko. Ostatnie dwie sesje poprzedniego tygodnia zdawały się wskazywać całkiem zdecydowanie kierunek ruchu.

Spadkowa korekta wydawała się nieuchronna. Tymczasem tak samo nieoczekiwanie, jak na Wall Street zagościł pesymizm, tak samo nieoczekiwanie i z równie niewiadomych powodów, powróciły dobre nastroje. Tyle tylko, że z tych bardziej dynamicznych niż poprzednio wahań niewiele wynika. Od czwartku, 13 sierpnia, do minionego czwartku najpilniej śledzony na świecie indeks S&P500 spadł o 0,53%, a najstarszy indeks giełdowy na świecie Dow Jones stracił 0,51%. Tradycyjnie najbardziej dynamicznie zachowywał się technologiczny "małolat" Nasdaq, tracąc 1 proc.

Chciałoby się powiedzieć: "i po co było się tak denerwować". Niedźwiedzie pokazały, że mają dość siły, by doprowadzić do spadku, byki udowodniły, że są w stanie się bronić. Wzajemne straszenie się nie doprowadza wciąż do jakiegokolwiek rozstrzygnięcia. Ale przecież giełda to nie tylko hossa i bessa, czyli zdecydowane wzrosty i spadki, ale także równie "zdecydowane" ruchy w bok, które mogą trwać długimi miesiącami.

Warto jednak zwrócić uwagę na dwa fakty. Po pierwsze, mocny spadek amerykańskich indeksów trwał raptem jedną sesję, nie licząc bardzo łagodnej "przygrywki" dzień wcześniej. Cztery kolejne sesje tego tygodnia pod rząd były zdecydowanie "bycze", choć strat nie udało się w pełni odrobić.

Po drugie, wszystko wskazuje na to, że sygnał do wyprzedaży pochodził nie z "serca" giełdowego świata, czyli Wall Street, ale z Szanghaju. I poprawa nastrojów w Stanach Zjednoczonych też była możliwa po części za "chińskim przyzwoleniem", czyli czwartkowym zdecydowanym odreagowaniem na tamtejszej giełdzie. Oczywiście za wcześnie jeszcze mówić, że powoli zaczyna się pojawiać nowy "przewodnik" giełdowego stada, ale lekceważyć tego nie można.

Tym bardziej, że za giełdowymi indeksami stoi potężna i rosnąca w siłę gospodarka. A o tej wciąż najpotężniejszej informacje są liczne i nie całkiem spójne. O opiniach i prognozach formułowanych na bliższą i dalszą przyszłość lepiej nie mówić. Są tak rozbieżne, jak kilkanaście miesięcy temu, gdy największe autorytety zastanawiały się czy recesja nadejdzie, czy nie nadejdzie, czy może już nadeszła. Teraz do wyboru znów są trzy możliwości, czy szybko minie, czy nie, czy może już mamy ją za sobą. Trudno się dziwić, że inwestorzy są zdezorientowani. Giełdowy barometr kręci się w kółko, nie mogąc "odnaleźć" kierunku. Na razie pozostaje więc ruch horyzontalny i baczna obserwacja tego, co będzie się działo po publikacji przyszłotygodniowych informacji.

Azja

Giełda w Szanghaju znów dostarczyła światowym rynkom nie lada wrażeń, zniżkując bardzo mocno na początku tygodnia. Ożyły obawy o przyszłość trwającej tam od października ubiegłego roku tendencji zwyżkowej. Korekta przybiera coraz większe rozmiary, a skala spadku wskaźników w trakcie poszczególnych sesji robi spore wrażenie.

Zaczęło się ono przenosić także na pozostałe światowe rynki, w tym na Wall Street. Czwartek przyniósł zdecydowane odreagowanie wcześniejszych spadków, ale to tylko potęgowało niepewność, a nie prowadziło do uspokojenia. W piątek zwyżka była kontynuowana, choć już w zdecydowanie mniejszej skali, ale przy sporych wahaniach w ciągu dnia. W skali tygodnia indeks Shanghai B-Share stracił nieco ponad 2%. Trzeba uważnie patrzeć na rozwój sytuacji na tamtejszej giełdzie.

Dobre wieści o wzroście, zanotowanym w japońskiej gospodarce, pierwszym po czterech spadkowych kwartałach, nie spowodowały euforii na tamtejszej giełdzie. Inwestorzy liczyli na wzrost PKB o 1% i osiągnięte 0,9% ich rozczarowało. Ożywienie to głównie zasługa eksportu rosnącego o ponad 6%.

Widać więc efekty liczącego 773 mld dolarów programu stymulacyjnego, przyjętego przez rząd. W jego wyniku inwestycje publiczne zwiększyły się o ponad 8%. Według japońskich ekspertów za wcześnie jest jeszcze na ogłaszanie trwałego ożywienia w tamtejszej gospodarce. Nikkei zniżkował o ponad 3%, pokazując, że inwestorzy świetnie sobie z tego zdają sprawę.

Także na pozostałych azjatyckich giełdach tydzień nie zapisał się najlepiej. Spadki notowały indeksy i w Hong Kongu i na Tajwanie i w Bombaju. Trochę dziwnie wygląda to, że i dla gospodarki amerykańskiej i dla strefy euro i dla państw Europy Środkowo- Wschodniej, formułowane są oraz głośno komentowane opinie o końcu lub przynajmniej bliskim zakończeniu recesji, to w odniesieniu do Azji (z wyjątkiem Chin) takich głosów niemal się nie słyszy.

Rynek Walutowy

Euro i dolar na giełdowej huśtawce - tak można skwitować najkrócej to, co działo się w mijającym tygodniu na światowym rynku walutowym. Gdy pod koniec poprzedniego tygodnia indeksy na Wall Street z większym niż dotąd impetem zaczęły tracić na wartości, wskazując na niebezpieczeństwo głębszej korekty, dolar natychmiast dynamicznie się umocnił. Jeszcze w poprzedni piątek euro wyceniano na ponad 1,43 dolara.

W miniony poniedziałek aż o 3 centy mniej. Gdy tylko groźba spadków na rynku akcji się oddaliła, rozpoczął się ruch w przeciwnym kierunku. Początkowo niezbyt dynamiczny i przerywany korektami, w środę gwałtowny. W jego wyniku euro zdrożało do 1,42 dolara. Na tym jednak szaleństwa się skończyły. Gdy w czwartek amerykańskie indeksy mocno zyskiwały, dolar już nie podążał za ich wskazaniami. Patrząc z dłuższej perspektywy, wciąż utrzymuje się zapoczątkowana w połowie kwietnia tendencja słabnięcia dolara, ale wyraźnie wytraciła tempo. Na bardziej trwałe wyjście powyżej poziomu 1,44 dolara za euro raczej nie ma co liczyć.

Nasza waluta poruszała się wyraźnie w rytm tego, co działo się między euro a dolarem. Choć nie brakowało fundamentalnych przesłanek, przemawiających za umocnieniem się jej, inwestorzy nie zwracali na nie uwagi. Jednak będą one mieć znaczenie z długoterminowego punktu widzenia. Choć pojawiają się opinie, mówiące o kolejnym ataku spekulacyjnym, tym razem obliczonym na umocnienie się złotego, to chyba trudno dla nich znaleźć przekonujące uzasadnienie.

Złoty umacnia się w tym samym cyklu, w którym słabnie dolar, czyli od końca kwietnia. I ta tendencja nie podlega dyskusji ani nie wymaga żadnego "spiskowego" uzasadniania. Sierpień stoi pod znakiem odreagowania tej tendencji i nasza waluta słabnie. W ostatnich dniach podlegała sporym wahaniom, ale nie przesadnym i trudno się w nich dopatrzeć czegokolwiek podejrzanego. Po prostu sytuacja na giełdach stała się bardziej nerwowa i te nastroje przekładały się na rynek walutowy.

W każdym razie z poniedziałkowego poziomu 2,99 zł, dolar w ciągu trzech dni staniał do 2,9 zł. Niemal taki sam schemat powtarzał się w przypadku euro. W poniedziałek trzeba było za nie płacić prawie 4,2 zł, w środę wieczorem już tylko nieco ponad 4,13 zł. Znacznie mniejsze były wahania wartości naszej waluty wobec franka. A i przebieg tych zmian nie był identyczny, jak w przypadku dolara i euro. Dwukrotnie - w poniedziałek i w środę - "szwajcar" zyskiwał na wartości, starając się przedostać ponad poziom 2,76 zł.

W piątek znów sytuacja była dynamiczna. Jeszcze rano euro wyceniano na 1,42 dolara, kilka godzin później zdrożało o prawie całego centa, przekraczając poziom 1,43 dolara za euro. Złoty z osłabienia dolara wyraźnie skorzystał. W piątek wczesnym popołudniem zielonego można było kupić już za 2,86 zł, o 4 grosze taniej, niż w czwartek i najtaniej od dziesięciu dni. Identyczna sytuacja była w przypadku euro. Wspólna waluta staniała do 4,1 zł, czyli o 4 grosze. Franka można było kupić dziś po 2,7 zł, płacąc 3 grosze mniej niż w czwartek.

Rynek Surowców

Na rynkach surowcowych w mijającym tygodniu znów mieliśmy spory ruch. Szczególnie jeśli chodzi o notowania ropy naftowej. Koniec poprzedniego tygodnia przyniósł dość dynamiczny spadek z prawie 75 do około 69 dolarów za baryłkę. Jeszcze w miniony poniedziałek i wtorek nastroje były fatalne, a próby odreagowania spadków skutecznie gaszone przez podaż. W środę zaczęły wracać nadzieje na zwyżkę, a sytuację radykalnie zmieniała informacja o znacznym spadku zapasów surowca w Stanach Zjednoczonych.

Ceny znów poszybowały w górę do niemal 75 dolarów za baryłkę. Z taką huśtawką nastrojów będziemy mieć prawdopodobnie do czynienia jeszcze przez dłuższy czas. Będzie ona napędzana zmiennymi opiniami i sygnałami płynącymi z globalnej gospodarki. Ale też transakcjami spekulacyjnymi. W środę, po publikacji danych o zapasach jej cena skoczyła o prawie 4%, w czwartek już o tym zapomniano i notowania poszły w dół. Tydzień kończył się na poziomie nieco powyżej 74 dolarów za baryłkę.

W przypadku miedzi sytuacja jest nieco bardziej ustabilizowana, ale w środę notowania tego metalu mocno zniżkowały, akurat tego dnia, gdy ropa biła rekordy. Ale miedź miała swoje rekordowe "pięć minut" pod koniec poprzedniego tygodnia. Od końca lipca do połowy sierpnia notowania kontraktów na miedź zwyżkowały o około 20%.

Na powtórzenie lipcowego szaleństwa na tym rynku jednak nie ma raczej co liczyć. Od kilkunastu dni widać stabilizację cen i nie jest wykluczone ich ochłodzenie, a w dłuższej perspektywie spadek. Zdaniem przedstawicieli KGHM obecna cena miedzi, przekraczająca 6000 dolarów za tonę nie ma żadnego fundamentalnego uzasadnienia. Była ona windowana przez ogromny popyt pochodzący z Chin. Ale w piątek kontrakty znów rosły o ponad 2%.

W mijający tygodniu dość niespokojnie też było na rynku złota. Jeszcze w poniedziałek kontynuowana była zniżka cen z końca poprzedniego tygodnia. Za uncję kruszcu płacono niewiele ponad 930 dolarów, ale jeszcze tego samego dnia zaczęło się wzrostowe odbicie. Środa, tak "szczęśliwa" dla notowań ropy, okazała się do południa fatalna w przypadku złota. Koniec dnia znów przyniósł sporą jego zwyżkę do 945 dolarów za uncję.

Kalendarium wydarzeń nadchodzącego tygodnia

24.08.2009-28.08.2009

W tym roku wakacje są dla inwestorów wyjątkowo pracowite i "atrakcyjne". Także i w nadchodzącym tygodniu wiele się będzie działo. W środę kończy się dwudniowe posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej. Dość powszechnie uważa się, że stopy procentowe pozostaną na dotychczasowym poziomie (najważniejsza stopa referencyjna wynosi 3,5%). Z protokołu z poprzedniego posiedzenia wynika, że zdania członków Rady w sprawie stóp są podzielone po równo i z reguły przy podejmowaniu decyzji przeważa głos jej przewodniczącego. Przeciw obniżce stóp przemawia wyższy niż się spodziewano wzrost przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. W piątek poznamy dane dotyczące tempa wzrostu naszej gospodarki w drugim kwartale, sprzedaży detalicznej i stopy bezrobocia. To bardzo istotne informacje i z pewnością będą miały odbicie zarówna na giełdzie papierów wartościowych, jak i na rynku walutowym. Ich oddziaływanie może mieć charakter znacznie dłuższy, niż piątkowa sesja. Jeśli potwierdzą dobrą kondycję naszej gospodarki, możemy się spodziewać umocnienia złotego i wzrostów na giełdzie, trwających nieco dłużej.

Ze strefy euro będą docierać głównie informacje o wskaźnikach nastrojów, czyli wyprzedzających realne zmiany w gospodarce. Są one ostatnio bardzo pilnie śledzone i potrafią nieźle poruszyć rynkami giełdowymi. Pierwszy wskaźnik nastroju przedsiębiorców poznamy w środę, a kolejne jeszcze ważniejsze, w czwartek i piątek. Wcześniej jednak, już w poniedziałek, poznamy wielkość zamówień w europejskim przemyśle, dzień później dynamikę PKB w Niemczech.

Za oceanem także cała seria ważnych publikacji, rozłożonych wyjątkowo równomiernie przez cały tydzień. Będą to w większości informacje, które z pewnością znacząco wpłyną na rynki. A będą dotyczyć niemal wszystkich najważniejszych sfer, od cen nieruchomości i wniosków o kredyt hipoteczny, przez zamówienie na dobra trwałego użytku, po dochody i wydatki Amerykanów, a przede wszystkim poznamy kolejne przybliżenie amerykańskiego PKB w drugim kwartale. To wszystko "okraszone" publikacją licznych wskaźników nastrojów. Naprawdę można się spodziewać bardzo ważnych wydarzeń i sporych emocji.

Prognozy na przyszły tydzień

Po okresie nerwowości i niepewności, co do kierunku, jaki obiorą rynki finansowe, koniec tygodnia przyniósł pozytywne rozstrzygnięcia. Strach przed korektą, szczególnie na rynkach akcji, okazał się być przedwczesny. Jej przebieg budził emocje, ale wszystko skończyło się dobrze. Niemniej, nie należy zapominać, że popadanie w nadmierny optymizm w tak burzliwych czasach, może okazać się zgubne dla naszych portfeli. To, że korekta minęła w miarą "bezboleśnie" nie oznacza, że będziemy mieli do czynienia z nieprzerwaną zwyżką cen akcji, indeksów, ropy, złota i wszelkich innych aktywów. Gospodarka globalna zdaje się powoli wychodzić z najbardziej negatywnych tendencji, ale do wzrostu jeszcze daleko. Akcje nie rosną do nieba. To prawda powszechnie znana. Ale trzeba umieć z niej korzystać. Co się odwlecze, to nie uciecze, a ochrona kapitału jest najważniejszym przykazaniem każdego inwestora. Nadchodzący tydzień może przynieść wiele emocji i nie ma gwarancji, że będą one wyłącznie pozytywne. Żaden wielki krach nam z pewnością nie grozi, ale ostrożność nie zawadzi.

Roman Przasnyski

Goldfinance
Dowiedz się więcej na temat: notowania | wzrosty | złota | obserwacja | zły | PKB | korekta | waluta | gospodarka | nastroje | WIG20 | inwestorzy | WIG
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »