Bat na parabanki

Sejm właśnie rozpoczął prace nad projektem ustawy, która ma uporządkować system finansowy w naszym kraju i zwiększyć bezpieczeństwo finansowe Polaków - tak wynika z szumnych zapowiedzi. Tylko pytanie, czy przepisy te rzeczywiście pomogą Polakom czy przypadkiem nie wzmocnią jeszcze bardziej pozycji parabanków.

Amber Gold - 12 tysięcy pokrzywdzonych, Finroyal - przeszło 1,1 tysiąca. Straty poszkodowanych sięgają już nie dziesiątek, ale setek milionów złotych. Czy wszystkie pieniądze uda im się odzyskać? Wątpliwe, bo nie tylko lista pokrzywdzonych, ale i wierzycieli obu spółek jest bardzo długa. A to niejedyne firmy, którym udało się naciągnąć Polaków. Z raportu prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta wynika, że straty poszkodowanych w rezultacie działań tego typu instytucji wyniosły tylko w zeszłym roku 2,1 mld zł. Tymczasem jeszcze pięć lat temu sięgały one 168 mln zł.

Reklama

Jak echo wraca więc pytanie: Czy gdyby system informowania przed tego typu instytucjami działał sprawniej, udałoby się uchronić tysiące Polaków przed utratą oszczędności? Albo przed lawiną długów, tylko dlatego że skorzystali z pożyczek udzielanych na lichwiarskich warunkach?

Już teraz Komisja Nadzoru Finansowego ostrzega przed instytucjami finansowymi, które prowadzą działalność bankową bez specjalnego zezwolenia. Lista ostrzeżeń publicznych znajduje się na stronie internetowej KNF i jest systematycznie aktualizowana. Obecnie liczy 38 firm, co oznacza, że od czasu wybuchu afery Amber Gold lista ta dwukrotnie się wydłużyła.

- W każdym przypadku, w którym uzyskujemy informacje wskazujące na uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa (chodzi o przyjmowanie z rynku środków pieniężnych w celu obciążania ich ryzykiem - red.), przekazujemy zawiadomienie do właściwej prokuratury, aktywnie korzystamy z uprawnień pokrzywdzonego w postępowaniu karnym oraz wpisujemy podmiot na listę ostrzeżeń publicznych na www.knf.gov.pl - wyjaśnia Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF.

- Komisja nie ma uprawnień śledczych - bazujemy na informacjach ogólnie dostępnych (np. w internecie) i na sygnałach z zewnątrz (np. zapytaniach lub zgłoszeniach od potencjalnych klientów), więc na każdy taki sygnał czekamy. Po sprawie Amber Gold dostaliśmy więcej takich zgłoszeń niż wcześniej, więc lista "urosła" - dodaje.

Telewizja będzie nas ostrzegać

Tylko czy osoba, która chce skorzystać z superlokaty, której odsetki sięgają kilkunastu procent i są dwa trzy razy wyższe niż te oferowane przez banki czy SKOK-i, spojrzy na stronę KNF? Zapewne nie, choć powinna. Stąd pomysł, by do rzeszy Polaków trafić za pomocą mediów. Posłowie PSL, w przygotowanym przez siebie projekcie nowelizacji ustawy i nadzorze nad rynkiem finansowym proponują, by KNF za pośrednictwem radia czy telewizji publicznej mogła na szeroką skalę ostrzegać przed para bankami - nieodpłatnie.

Jeśli uznałaby to za konieczne, mogłaby publikować ostrzeżenia także w mediach komercyjnych, ale taką działalność musiałaby już sama sfinansować. - Celem niniejszej nowelizacji jest wprowadzenie w polskim systemie prawnym regulacji dotyczących funkcjonowania rynku finansowego, mających na celu zwiększenie poziomu ochrony interesów konsumentów dokonujących czynności prawnych z różnymi instytucjami finansowymi - twierdzi Jan Łopata z PSL.

Jednak pomysł zaangażowania w akcję ostrzegania przed parabankami mediów publicznych torpeduje już na wstępie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

- Wskazane w ustawie obowiązki rodzą skutki finansowe dla nadawców. Natomiast w części uzasadnienia projektodawca wskazał, iż przedmiotowe zmiany nie spowodują skutków finansowych w postaci obciążeń budżetu państwa ani jednostek samorządu terytorialnego. Nie odniósł się natomiast do skutków finansowych dla jednostek publicznej radiofonii i telewizji. Biorąc pod uwagę, iż projekt ustawy o zmianie ustawy o nadzorze nad rynkiem finansowym i niektórych innych ustaw przewiduje nałożenie na jednostki publicznej radiofonii i telewizji kolejnych obowiązków, polegających na rozpowszechnianiu audycji rodzących skutki finansowe, nie przewidując żadnych rekompensat z tego tytułu, oraz proponowane w nim zmiany mogą ingerować w samodzielność i niezależność nadawców - alarmuje Jan Dworak w opinii do projektu nowelizacji.

Pomysł ten nie podoba się także ekspertom. - KNF powinna koncentrować się na działalności nadzorczej, a nie na działalności medialnej, w tym na publikowaniu ogłoszeń w mediach. Obciążenie podmiotów nadzorowanych kosztami tego typu kampanii w mediach niepublicznych mogłoby z jednej strony znacząco zwiększyć koszty nadzoru, ograniczając dodatkowo konkurencyjność tych instytucji i zwiększając koszty ponoszone przez ich klientów, a z drugiej strony pozwoliłoby kolejnemu organowi administracji - KNF - wpływać na rynek mediów niepublicznych, poprzez wybór tych tytułów prasowych i stacji radiowych bądź telewizyjnych, w których publikowałaby swoje ogłoszenia finansowane przez podmioty nadzorowane - podkreśla Paweł Pelc, były dyrektor w Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego.

Parabank zajrzy ci w historię

Tu pojawia się jeszcze inny problem. Parabankami potocznie nazywane są nie tylko instytucje finansowe oferujące depozyty, ale także firmy pożyczkowe, prowadzące legalną, co do zasady, działalność w oparciu o środki własne lub finansowanie z rynku kapitałowego. A że przyjmują je na lichwiarskich warunkach - to już inna sprawa. W przypadku takich kredytów rzeczywista roczna stopa oprocentowania może sięgać nawet kilku tysięcy procent! Ale w przypadku firm, które nie przyjmują depozytów nie może być mowy o złożeniu zawiadomienia o przestępstwie, dlatego one na listę ostrzeżeń publicznych nie mogą zostać wpisane.

Z instytucjami pożyczkowymi politycy chcą jednak rozprawić się w inny sposób. PSL w przygotowanej nowelizacji postuluje, by wprowadzić jednolite zasady badania zdolności kredytowej dla wszystkich podmiotów finansowych udzielających kredyty konsumenckie. Dziś bank może odmówić udzielenia kredytu ze względu na brak zdolności kredytowej, mogą go za to przyznać inne instytucje, bo one wcale nie muszą sprawdzać, czy dana osoba poradzi sobie ze spłatą zobowiązania. Klienci na tym korzystają i masowo uderzają do parabanków po kredyty. Z zeszłorocznych danych wynika, że z usług tego typu firm finansowych korzysta nawet 4 mln Polaków, a zadłużenie w nich przekracza około 2 mld zł.

Z pożyczek w parabankach korzystają nie tylko zwykli Polacy, ale nawet instytucje - chociażby placówki medyczne, jak np. Szpital Wojewódzki w Lesznie, który musiał wziąć "chwilówkę", by opłacić składki ZUS i wypłaty pracownikom, a także uregulować rachunki za prąd. Także placówki medyczne z Katowic, Białegostoku i Kielc posiłkowały się takimi kredytami na wysoki procent.

Wszystko dlatego, że zarówno firmom, jak i klientom indywidualnym obecnie trudno o bankowy kredyt. W przypadku tych drugich powodem jest zaostrzanie przez KNF regulacji. Chodzi tu o rekomendację T, która ograniczyła dostęp do bankowego finansowania osobom o niższych dochodach. Zgodnie z jej zapisami, do których musiały dostosować się banki, raty wszystkich spłacanych przez danego klienta rat i pożyczek nie mogą przekroczyć 50 proc. dochodów netto w przypadku osób, które zarabiają mniej niż średnią krajową (ok. 2,6 tys. zł na rękę) lub 65 proc. w przypadku zarabiających więcej. Jeśli przekraczają te limity, z kolejnego kredytu nici.

Przepisy te dotyczą tylko banków, ale nie obowiązują np. firm pożyczkowych. Niebankowe firmy pożyczkowe nie muszą się tym przejmować i oceniają wiarygodność potencjalnych klientów na własne ryzyko. Sytuacja stała się już na tyle patologiczna, że banki same zaczęły tworzyć firmy pożyczkowe, którym mogą udzielać kredytów konsumpcyjnych bez konieczności tak skrupulatnego sprawdzania zdolności kredytowej. Takie "filie pożyczkowe" uruchomiła już hiszpańska grupa Santander, właściciel Banku Zachodniego WBK, która powołała firmę Santander Consumer Finanse. Francuska grupa Credit Agricole ma zaś spółkę Lukas Finanse, siostrzaną wobec Credit Agricole Bank Polska.

Teraz KNF łagodzi rekomendację T. Przyjęła niedawno rozwiązanie, które wprowadza pewne ułatwienia w udzielaniu niewielkich pożyczek. Na przykład szansę na kredyt będą mieć osoby, które na spłatę rat kredytowych przeznaczają ponad połowę swoich zarobków; zamiast zaświadczenia o dochodach wystarczy własnoręcznie napisane oświadczenie. De facto to oznacza, że wrócą tzw. kredyty "na dowód", bo to będzie jedyny wymagany dokument np. przy pożyczkach ratalnych do 22 tys. zł. Tylko czy to rozrusza rynek kredytowy i spowoduje, że klienci wrócą do banków?

- Zmiany w rekomendacji T mogą wpłynąć na politykę kredytową banków, choć ze względu na strukturę rynku bankowego w Polsce (większość polskich banków jest zależna od banków zagranicznych) i politykę właścicieli banku (zacieśnianie polityki kredytowej) niekoniecznie mogą one znacząco zwiększyć dostępność kredytów w bankach. Zazwyczaj klientami instytucji parabankowych są osoby niemające zdolności kredytowej w bankach i w praktyce ich sytuacja nie ulegnie istotnym zmianom także po zmianach w rekomendacji T - twierdzi Paweł Pelc.

Z jednej strony banki chcą złagodzić swoją politykę kredytową, ale jak widać - nie dla wszystkich. Z drugiej - posłowie chcą nałożyć na parabanki nowe zadania. Chodzi tu właśnie o badanie zdolności kredytowej. Dlatego w projekcie nowelizacji ustawy znalazł się zapis, by rozszerzyć dostęp do bankowych baz danych zawierających informacje o historii kredytowej, tak by instytucje pozabankowe miały możliwość oceny zdolności kredytowej konsumenta. Informacje te byłyby udostępniane za zgodą konsumenta, ale nadal byłyby objęte tajemnicą bankową.

Pomysłowi temu przyklaskuje Narodowy Bank Polski, który chce iść jeszcze dalej - postuluje, by także inni kredytodawcy dzielili się z bankami i SKOK-ami informacjami o klientach.

- Projektowana ustawa zawiera propozycję stworzenia kanału, którym zgromadzone przez banki informacje niezbędne do oceny zdolności kredytowej konsumentów będą mogły być udostępniane "pozostałym kredytodawcom" udzielającym kredytów konsumenckich. Projekt nie zawiera natomiast przepisów, które wprowadzałyby równolegle obowiązek przekazywania przez tych kredytodawców informacji o udzielonych kredytach konsumenckich, które byłyby dostępne dla banków. Wprowadzenie takiego obowiązku pozwoliłoby bankom na dokonywanie kompleksowej oceny zdolności kredytowej konsumenta. Natomiast brak takiej regulacji spowodowałby, że "pozostali kredytodawcy" korzystaliby z baz danych tworzonych przez banki, sami zaś nie wnosiliby do takiej bazy informacji o swych klientach - podkreśla Witold Koziński, wiceprezes NBP, w opinii do projektu ustawy.

Koszty kredytu będą limitowane

Obowiązek oceny zdolności kredytowej to nie wszystko. Parabanki, podobnie jak banki czy spółdzielcze kasy, a także pośrednicy kredytowi w reklamach musieliby podawać w "sposób jednoznaczny, zrozumiały i widoczny", oprócz danych takich jak stopa oprocentowania kredytu, całkowita kwota kredytu czy rzeczywista roczna stopa oprocentowania, również informacje, czy dany kredytodawca podlega nadzorowi KNF. Za niezamieszczenie takiej informacji w reklamie groziłaby kara grzywny.

Waldemar Pawlak, prezentując kilka miesięcy temu te przepisy, na przykładzie paczki papierosów, wyjaśnił, w jaki sposób można ostrzec klientów przed ryzykownymi inwestycjami. - Jeżeli spojrzymy na tego typu rozwiązanie, to na koszt producenta mamy informację o tym, że jest to szkodliwe - tłumaczył. - Czytelna informacja pozwala zachować dobrą równowagę między ryzykiem a bezpieczeństwem - mówił ówczesny wicepremier i minister gospodarki.

W trakcie prac nad projektem PSL pojawił się jeszcze jeden pomysł. NBP namawia posłów, by wyznaczyć maksymalny limit kosztów kredytowych. - Mechanizmem istotnie zwiększającym poziom ochrony uzasadnionych interesów konsumentów byłoby ograniczenie całkowitych kosztów kredytów konsumenckich (obecnie limit wysokości odsetek, 4-krotność stopy procentowej kredytu lombardowego, jest omijany przez firmy pożyczkowe przez nakładanie dodatkowych opłat i prowizji, które mierzone RRSO mogą dochodzić nawet do kilkudziesięciu tysięcy procent).

Ustawowe ograniczenie poziomu oprocentowania nie jest wystarczającym instrumentem ochrony konsumenta, ponieważ nie chroni go przed sytuacją, w której kredytodawcy, przestrzegając regulacji dotyczących maksymalnej wysokości odsetek, jednocześnie pobierają wysokie prowizje i dodatkowe opłaty. Proponujemy zatem rozważenie przez wnioskodawców wprowadzenia przepisu ograniczającego całkowite koszty kredytu, poprzez wprowadzenie limitu rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania - dodaje wiceprezes NBP.

Podobną propozycję wysunął Komitet Stabilności Finansowej, który - oprócz pomysłu wprowadzenia obowiązku rejestracji dla firm pożyczkowych w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów - postuluje, by limit RRSO wyznaczyć na 50 proc.

- Z RRSO jest taki problem, że trudno ustalać jego poziom, bo na przykład w przypadku pożyczek na krótki okres, nawet jeśli opłaty nie są zbyt wygórowane, roczna stopa oprocentowania jest bardzo wysoka - wyjaśnia Jarosław Sadowski z Expandera. - Jeśli faktycznie ustalony zostanie pewien pułap, jestem przekonany, że firmy pożyczkowe zaczną szukać luk, by jednak podwyższyć maksymalne oprocentowanie kredytów. Obawiam się jednego - że w takiej sytuacji konsumenci będą brać kredyty bez żadnej umowy. Wtedy na rynku będziemy mieć już wolną amerykankę - dodaje.

Czy więc tak głośny projekt, którego celem jest uporządkowanie nadzoru nad instytucjami finansowymi zda egzamin? - Proponowane rozwiązania w poselskim projekcie ustawy w mojej ocenie nie przyniosą pozytywnych skutków - twierdzi Paweł Pelc. Jakie jest więc lekarstwo?

- Albo uważamy, że działalność parabanków jest zakazana, albo tworzymy dla nich dodatkową kategorię. Ale po co, skoro już mamy banki i SKOK-i?- argumentuje Paweł Pelc.

- Po prostu trzeba egzekwować istniejące już przepisy prawne. Jeśli jakaś instytucja niebędąca bankiem czy SKOK-iem przyjmuje depozyty i oferuje kredyty, to znaczy, że obciąża je ryzykiem, nie mając na to zezwolenia KNF. A to jest niezgodne z prawem. W takim przypadku sprawą powinna zająć się prokuratura, która ma działać szybko i skutecznie. Z kolei jeśli firmy ze swoich środków prowadzą działalność depozytową, tu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów powinien sprawdzać, czy w umowach nie stosują klauzul niedozwolonych czy lichwy. I to powinno być bezwzględnie egzekwowane. Nie widzę powodu, by ustawodawcy mieli dodatkowo chronić takie instytucje przepisami prawnymi umożliwiającymi im na przykład badanie oceny zdolności kredytowej. Firma, która pożycza swoje pieniądze, robi to na własne ryzyko. Zarabia na tym, ale musi liczyć się z tym, że pieniądze te straci.

Izabela Kordos

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: pożyczka | Gazeta Bankowa | kredyt | parabanki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »