Pierwsza praca prezesa

Siła najskuteczniejszych liderów współczesnego biznesu bierze się z lat doświadczeń w świecie pracy, bez względu na to, w jakim sektorze zaczynali oni swoje kariery. Pozostałe składniki formuły na sukces to ryzyko, trafne decyzje i odrobina szczęścia. Przyjrzyjmy się na przykład szefom korporacyjnego świata. Niektórzy z nich zaczynali od smażenia hamburgerów, przeprowadzania ryzykownych operacji finansowych, ślęczenia po nocach nad aktami prawnymi, a nawet łuskania ostryg.

Chief Executive Macy's, Terry Lundgren, już w połowie studiów zaczął pracować fizycznie, aby zarobić na swoje utrzymanie. Na początku łuskał ostrygi, następnie podawał do stołu, aż wreszcie po ukończeniu studiów zaproponowano mu posadę asystenta menedżera restauracji znajdującej się nieopodal campusu Uniwersytetu Stanu Arizona w Tucson.

Slajdy: Pierwsza praca prezesa
Na zdjęciach: Najlepiej zarabiający prezesi
Na zdjęciach: Najbardziej przepłacani prezesi
Na zdjęciach: Najpotężniejsze kobiety świata
Na zdjęciach: Najlepiej zarabiające panie prezes

"Przyjąłem tę ofertę, gdyż sam nie byłem pewien co chciałbym robić w życiu", mówi Lundgren. Był to rok 1975, a jedynym marzeniem Lundgrena było zezłomowanie Volkswagena Garbusa i zakup nowego wozu.

Reklama

Idąc na studia, Lundgren nie planował kariery w biznesie. Pierwszym kierunkiem, na jaki się zdecydował była weterynaria. Jednak studia ukończył na kierunku zarządzania biznesem. "Olśnienie przyszło podczas sztucznej inseminacji krowy, kiedy to zdałem sobie sprawę, że nie koniecznie chciałbym robić tego typu rzeczy przez dalszą część życia", wyznaje Lundgren. "Więc na drugim roku przepisałem się na marketing i zarządzanie".

W sześć miesięcy po ukończeniu studiów Terry znudził się pracą w gastronomii i zaczął wysyłać oferty do rozmaitych firm, między innymi do Xerox i Bullock's, gdzie ostatecznie się zatrudnił. Złożono mu 13 ofert pracy i w końcu zdecydował się dołączyć do kadry Xerox'a. Jednak lepiej czuł się wśród pracowników Bullock's w Los Angeles, więc wytargował sobie tam wyższą pensję. Otrzymał całe 8000 dolarów rocznie, pensję typową dla "pracowników z M.B.A.".

Dla Lundgrena, który ma teraz 55 lat, tamte czasu muszą być prehistorią. W 2006 roku biznesmen ten otrzymał wynagrodzenie w kwocie 9,2 miliona USD. Od czterech lat jest on CEO korporacji, do której przed 13 laty przeszedł z firmy Neiman Marcus.

"Nigdy nie miałem nawet chwili zwątpienia, gdyż od samego początku kochałem to, co tutaj robię", mówi Lundgren. "Zawsze ciężko pracowałem. Muszę też przyznać, że niemały wpływ na moją decyzję o podjęciu tej pracy było przekonanie, że firma przynajmniej będzie obserwować moje poczynania i da mi szansę, żebym się wykazał ... Nie chciałem zginąć gdzieś w tłumie. Myślę, że to bardzo pomogło mi w szybkim rozwoju zawodowym".

"Jestem prawdziwym szczęściarzem. Nigdy nie uważałem, że coś mi się należy, zwłaszcza biorąc pod uwagę od czego zaczynałem".

Jim Skinner (63 lata), CEO McDonald'sa - największej sieci barów fast-food na świecie, zaczynał w restauracjach tej firmy w Carpentersville w stanie Illinois, jako kierownik-praktykant po tym, jak odsłużył 10 lat w U.S. Navy. Obecnie, Skinner nadzoruje 31 000 placówek i około 500 000 pracowników. W zeszłym roku zarobił 15,5 miliona dolarów.

Umang Gupta, prezes i CEO Keynote Systems, pracował jak wielu innych imigrantów z Indii w hucie stali w Warren w stanie Ohio, co, jak mówi, pozwoliło mu zapoznać się z pracą zwykłych robotników. Gupta mógł się też tam wiele nauczyć o wyzwaniach stojących przed pozostającą pod silnym wpływem związków zawodowych "tradycyjnie zarządzaną" firmą zmagającą się z silną konkurencją zagraniczną.

CEO i prezes Sun Microsystems, Jonathan Schwartz, rozpoczął karierę w firmie konsultingowej McKinsey. Jak mówi, nauczył się tam, że "bez względu na to, w jakiej firmie pracujesz, aby wygrać, potrzebujesz skutecznych liderów. Dotyczy to flot ciężarówek, biur projektowych, czy firm komputerowych. Dowiedziałem się też, czym jest umiejętność adaptacji; jeśli coś ci nie wyjdzie, to nie ma sprawy, pod warunkiem, że zrozumiesz swój błąd i go naprawisz. Poznałem różnicę między liderami, którzy chcą uczyć się na błędach i adaptować do sytuacji, i tymi, którzy tego nie potrafią".

Chris Heidelberger, CEO Nexaweb Technologies, mówi, że w pierwszej pracy nauczył się panować nad sytuacją, gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem.

"W college'u uprawiałem sport wyczynowo", mówi Heidelberger, "więc jako praktykant uniwersytecki z niecierpliwością czekałem na swoje pierwsze zajęcia w roli nauczyciela wychowania fizycznego. Chciałem podzielić się z uczniami swoją pasja i wiedzą na temat piłki nożnej, baseballa i koszykówki. Zamiast tego, miałem uczyć badmintona w drugiej klasie gimnazjum. Żaden spośród 40 uczniów nie chciał nauczyć się zasad, ani grać w badmintona, a niektórzy pytali mnie, czy to faktycznie jest sport. Przy szansach 40 do 1 musiałem wypracować nowe sposoby motywowania i organizacji grupy, a pod koniec semestru udało mi się skłonić część uczniów do zainteresowania się tą mało popularną grą.

"Choć na początku wszystko szło dość opornie, to mój opiekun wystawił mi wysokie oceny za sprostanie postawionym przede mną wyzwaniom. Zdobyte doświadczenie mogłem wykorzystać podczas kierowania zespołem roboczym. Nauczyłem się też kreatywności podczas pracy z osobami o różnych temperamentach i sposobach zachowania".

Wszyscy, którzy zaczynali od samego dołu - a na pewno wszyscy CEO, bez względu na wielkość swoich firm - przynajmniej część nabytych wtedy umiejętności przywódczych wykorzystują w obecnej pracy. Wydaje się też, że zazwyczaj nie ma znaczenia, jakie wykształcenie zdobyli oni na uczelniach.

Scott Saslow, Executive Director w Institute of Executive Development, mówi, że choć wyższe wykształcenie i programy M.B.A. stanowią solidną podstawę na początku drogi na najwyższe piętra biurowców, to nic nie zastąpi prawdziwej ambicji.

"Ciężko pracujące osoby, które mają siłę przebicia zawsze dostaną szansę na wybicie się w organizacji", uważa Saslow. "Nie jest do tego potrzebny żaden wymyślny tytuł naukowy".

"Wielu pracodawców dobiera pracowników w oparciu o ich wykształcenie, ponieważ sami nie potrafią przeprowadzić skutecznej rozmowy kwalifikacyjnej, co faktycznie jest nie lada sztuką. Dlatego pozwalają oni, aby renoma uczelni zastąpiła proces selekcji w ich organizacji", kontynuuje Saslow. "Jednak, jeśli osoby zdeterminowane na drodze do sukcesu nabędą wspomniane przeze mnie umiejętności, to będą one dysponować dodatkowymi atutami. Natomiast programy szkoleniowe prowadzone przez firmę - praktyki, coaching itp. - będą przydatne dla wszystkich pracowników.

"Doświadczenie i motywacja według mnie są więcej warte niż wykształcenie".

Na zdjęciach: Gdy bogaci współpracują

Matthew Kirdahy

Forbes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »