Ach, te baby na stanowiskach!

Choć Francuzi w zasadzie niechętnie dopuszczają kobiety na najwyższe szczeble władzy, im dwóm, nader ambitnym i zdeterminowanym, udało się ten szklany sufit wreszcie przebić.

Anna Streżyńska, szefowa UKE, chwilowo może spać spokojnie. Osoba, z którą toczyła największe batalie, od 29 marca ma na głowie zupełnie inne sprawy. Grażyna Piotrowska-Oliwa, odpowiedzialna dotychczas m.in. za strategię i współpracę TP z regulatorem, zastąpiła Jeana-Marca Vignollesa na stanowisku prezesa PTK Centertel, największej sieci telefonii komórkowej w Polsce (13,5 mln abonentów, w 2006 r. 7,53 mld zł przychodów). W przyszłości Piotrowska-Oliwa ma jednoosobowo pokierować firmą, do tego czasu w zarządzie PTK jest jeszcze Jacek Murawski, odpowiedzialny za finanse. "Wdzięczną" działkę współpracy z UKE już przejął Ireneusz Piecuch, dyrektor Pionu Prawnego TP.

Reklama

Równolegle męski monopol w zarządzie TP złamała Iwona Kossmann, wcześniej członek Centertela ds. marketingu i sprzedaży. Głównodowodząca bardzo udanym rebrandingiem (markę Orange rozpoznaje dzisiaj prawie tyle samo osób, co wcześniej Ideę) teraz będzie odpowiadać za marketing całej grupy TP; sprzedaż pozostaje w kompetencjach Piotra Muszyńskiego.

Obie panie mają ze sobą wiele wspólnego (choć ponoć - jak firmowa fama niesie - nie przepadają za sobą), nie tylko wiek (Piotrowska jest o dwa lata młodsza) i fakt, że trudno być wobec nich obojętnym; współpracownicy mówią o nich z uwielbieniem albo nienawiścią. Łączy je też ambicja, determinacja i niespecjalnie skrywana chęć zrobienia spektakularnej kariery. A przy tym krztyna męskiej, chciałoby się powiedzieć, bezwzględności i drapieżności.

Przeciwko takiemu stawianiu sprawy stanowczo protestuje Marta Kowalska-Marrodán, partner zarządzający Egon Zehnder, znająca Iwonę Kossmann i od lat walcząca ze stereotypowym podziałem na "różowe" dziewczynki i "błękitnych" chłopczyków.

- W ostatnich awansach kobiet widzę przede wszystkim triumf profesjonalizmu i talentów menedżerskich - komentuje. - Dlaczego faceta, któremu coś się udaje, nazywamy człowiekiem sukcesu, a kobieta sukcesu zasługuje na miano bezwzględnej? Dlaczego uważa się silne ego za niezbędny warunek powodzenia faceta na drodze do kariery, a gdy chodzi o kobietę, dziwimy się, że nie jest szarą myszką?

Prawda czy fałsz Czarny PR. W środowisku telekomunikacyjnym krąży plotka, że w TP prowadzi się przeciw prezes UKE swoistą krucjatę, zbierając na nią "haki" i rozpętując akcję czarnego PR-u. - To bzdura - komentuje te rewelacje Grażyna Piotrowska-Oliwa. - Telekomunikacja nigdy nie stosowała takiej praktyki. Czarny PR zawsze obraca się przeciwko temu, kto chce z niego skorzystać. Lecz sama prezes UKE przypomina, jak to w styczniu doszły do niej słuchy, że negatywnie wypowiadała się na spotkaniu unijnych specjalistów w Brukseli o prywatyzacji TP SA. - Na szczęście nie miałam problemu ze zbiciem tych niedorzeczności, bo przez cały czas pracy w UKE w ogóle nie wyjeżdżałam poza Polskę - mówi Anna Streżyńska. Eryk Mistewicz, zawodowy konsultant polityczny, wymijająco odpowiada na pytanie, czy o sprawie słyszał, ale zaznacza, że gdyby coś było na rzeczy, to przy takim ciśnieniu obecnej władzy na czyste ręce jej urzędników długo by się Streżyńska na swoim stanowisku nie uchowała. - Obecnie osobę na świeczniku zabijają trzy rzeczy: przeszłość agenturalna, pieniądze niewiadomego pochodzenia lub sprawy obyczajowe - wylicza. - O niczym takim w związku z jej osobą nie słychać. Adam Mielczarek

- To wszystko pięknie brzmi w teorii, ale praktyka jest taka, że wiele jest nacji i kultur, które - eufemistycznie mówiąc - długo przekonują się do kobiet na najwyższych stanowiskach, a Francuzi akurat do nich należą; dlatego czapki z głów przed stylem i skutecznością, z jaką obie panie przebiły się w strukturach TP - komentuje Maciej Szymański, dyrektor generalny Sephory we Francji i kolega Piotrowskiej-Oliwy z Executive MBA na INSEAD.

Do niedawna była ona jedyną Polką z tym tytułem; od grudnia absolwentką tych prestiżowych studiów jest także Beata Stelmach, dyrektor wykonawczy GK Prokom i prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych.

Iwona Kossmann w Centertelu pracowała sześć lat, najpierw jako dyrektor marketingu, później członek zarządu. Wcześniej sześć lat pełniła kierownicze funkcje w firmie Coty w Niemczech, na Węgrzech i w Polsce. O Piotrowskiej-Oliwie mówiło się, że mocno odchorowała to, że we wcześniejszych rozdaniach nie zaproszono jej do zarządu TP; awans na stanowisko dyrektora wykonawczego, chociaż wiązało się z szefowaniem sześciu dużym jednostkom organizacyjnych (łącznie 800 osób), raczej nie zaspokajał jej ambicji. Poza tym, jak twierdzą jej znajomi, zawsze ciągnęło ją do "komórek". Już wcześniej spekulowano, że była pewną kandydatką do zarządu Polkomtela, gdy jego prezesem zostawał Jarosław Bauc.

- Gdyby nie propozycja Centertela, Grażyna prawdopodobnie odeszłaby z TP, w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby w pełni wykorzystać swoje atuty menedżerskie - spekuluje Maciej Szymański. - Szkoda, że nigdy się o to nie założyłem, bo zawsze wiedziałem, że Grażyna będzie dowodzić dużą i ważną dla gospodarki firmą.

Zdaniem Macieja Szymańskiego, Piotrowska-Oliwa ma wszystkie cechy, które Jack Welch w "Winning" wymienia jako atuty prawdziwego lidera: piekielną inteligencję, determinację, energię, którą zaraża innych.

Rewolucji kadrowej w TP mieliśmy poświęcić większy materiał, a blond symbolom tej rewolucji - okładkowe zdjęcie. Niestety, w ostatniej chwili, obie panie odwołały spotkania i odmówiły udziału w sesji fotograficznej: Grażyna Piotrowska-Oliwa tłumacząc się nawałem prac i chorobą, Iwona Kossmann tym, że jest za wcześnie na rozmowę o planach i strategii marketingowej TP.

Z naszych informacji wynika, że na zmianę decyzji tej drugiej mógł mieć wpływ Dominique Lesage, dyrektor Pionu Komunikacji Korporacyjnej i Kontentu TP, który wprowadził dużo bardziej restrykcyjną politykę PR. Od teraz medialnymi twarzami grupy mają być tylko dwie osoby: Maciej Witucki, prezes TP, i właśnie Grażyna Piotrowska-Oliwa (wcześniej kluczowi pracownicy Orange mieli sporą swobodę w kontaktach z prasą).

O planach nowej pani prezes PTK Centertel na razie wiadomo niewiele, poza ogólnikami - o chęci umacniania przez firmę pozycji lidera i szukania synergii w dalszej integracji TP i Orange. Nie będzie kadrowego trzęsienia ziemi na kluczowych stanowiskach - jedyną osobą, która zrezygnowała po przyjściu nowej prezes, była dyrektor HR Magdalena Gera-Pikulska.

Pogłoski o ewentualnym połączeniu obu firm, które de facto byłoby wcieleniem Centertela do TP, sprawiły, że Piotrowska-Oliwa już zyskała w prasie i w firmie przydomek "likwidatora".

- Grażyna papierowym, przejściowym prezesem? - komentuje Szymański. - Nigdy w życiu. Jeśli przyjęła tę ofertę, to na pewno z gwarancją, że nie idzie tam w celach dekoracyjnych.

Udało nam się potwierdzić, że TP nie ma planów fuzji obu firm, ale rzeczywiście pracuje nad pomysłem budowy "miasteczka", do którego przenieśliby się pracownicy central obu firm. Zapowiadana integracja zespołów ma skończyć się jeszcze przed lipcem, kiedy to TP ogłosi nową strategię rozwoju. W obu spółkach na razie jest więc nerwowo, bo trwa proces oceny pracowników i niewykluczone, że część osób, zajmujących dublujące się funkcje, będzie musiała odejść.

Grażyna Piotrowska-Oliwa i Iwona Kossmann

Libertarianka z biglem

Z fotela prezesa UKE Annę Streżyńską najchętniej wysadziłaby ją TP SA. Posada jest jednak chwiejna nie ze względu na postawę wobec operatora, lecz wielce wątpliwy mandat do sprawowania urzędu.

Mimo niepozornej postury Anna Streżyńska, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, uchodzi za jednego z najbardziej przebojowych urzędników w całej centralnej administracji. Opinię tę zawdzięcza pasji, czy wręcz misyjnemu zacięciu, z jakim liberalizuje krajowy rynek telekomunikacyjny. Ona sama woli mówić jednak o zadaniu do wykonania niż sprowadzać wszystko do emocji.

- Po prostu robię, co do mnie należy i wiem, że w związku z tym mówi się o mnie, że mam jaja - opisuje dosadnie obecną sytuację Streżyńska. - Nie można także powiedzieć, że w szczególny sposób traktuję TP. To ustawa daje tej spółce szczególną pozycję i stąd największe nią moje zainteresowanie. Dla jej oponentów to głównie działania polityczne, prowadzone tak, by łatwo podchwyciły je media znudzone ospałą postawą poprzedników - Witolda Grabosia i Kazimierza Ferenca.

- Nie można jej odmówić znajomości tematu - zauważa Grażyna Piotrowska-Oliwa, dziś prezes Centertela, do niedawna dyrektor wykonawczy do spraw strategii, odpowiedzialny z ramienia Telekomunikacji Polskiej za współpracę z regulatorem. - Jednak środki, jakie stosuje, są nakierowane znacznie bardziej na efekt propagandowy, niż na rozwój rynku, co powinno być celem regulatora. Pokazał to jej poprzednik, który spokojnie i bez rozgłosu de facto wprowadził konkurencję na rynek telekomunikacyjny.

Wspomniane "środki" to głównie kary pieniężne. Takim bowiem arsenałem przede wszystkim dysponuje UKE. Streżyńska podpisała już ich na blisko 0,5 mld zł dla samej TP SA (jak twierdzi, ręka jej przy tym nie zadrżała), choć wcale nie chciałaby tego robić. To można wyczytać z prowadzonego przez nią blogu. Pisze w nim, że chętnie odstępowałaby od wymierzania kar, czy wręcz je cofała, gdyby ukarani szybko zaprzestawali piętnowanych praktyk. Lecz na to nie zezwala ustawa. W rezultacie prezes UKE spotyka się z zarzutami, że według niej kompromis to stan, gdy inni robią to, co ona każe.

Jedno wszak nie ulega wątpliwości - osoba taka jak ona musi budzić skrajne emocje. I budzi - szefowa UKE spotyka się albo z peanami ku swej czci (zwłaszcza w mediach), albo z wieszaniem na niej psów. Powodów do nieprzychylnego patrzenia na jej działania zaś nie brakuje.

Faktem jest na przykład, że Streżyńska swego czasu pracowała dla wielu operatorów jako doradca, sprzedawała własne ekspertyzy dla rozmaitych firm telekomunikacyjnych i zasiadała nawet w ich radach nadzorczych, czego się nie wypiera. To może rodzić podejrzenia o konflikt interesów? Niemniej prezes urzędu zauważa, że obsadzając takie stanowisko, można mianować albo polityka nigdy z żadną firmą niezwiązanego, albo osobę funkcjonującą na tym rynku, zarabiającą tu pieniądze i siłą rzeczy "podejrzaną".

- Ja jednak wolę, aby byli to fachowcy i nawet w pięciu procentach nie chcę przypominać moich poprzedników - mówi zdecydowanie.

Tyle że czarne chmury gromadzą się nad nią nieustająco, ale nie ze względu na stały konflikt z TP SA, lecz za sprawą osoby byłego premiera - Kazimierza Marcinkiewicza. Z jednej strony, jemu zawdzięcza stanowisko (i to ponoć wbrew opinii prezesa partii - Jarosława Kaczyńskiego), a z drugiej, to właśnie on uwikłał ją w skomplikowany i nieustający spór prawny. Niezależnie od podziału na zwolenników oraz przeciwników, wszyscy (w tym ona sama) w jednym są zgodni - fotel prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej objęła w przedziwnych okolicznościach.

Podobnie jak blisko dwudziestu innych kandydatów, Anna Streżyńska stanęła bowiem do konkursu, który miał wyłonić szefa UKE. I chociaż na krótkiej liście przedłożonej ówczesnemu premierowi znalazły się trzy inne nazwiska, Andrzeja Piotrowskiego, Ewy Gołębiowskiej i Andrzeja Polaczkiewicza, prezes Rady Ministrów mianował na to stanowisko właśnie ją. Zaskoczonym obserwatorom tłumaczył, że i owszem, ustawa mówi, iż premier wskazuje zwycięzcę konkursu po zapoznaniu się z przedstawioną mu listą finałową, ale nie mówi wprost, że musi wybrać właśnie kogoś z osób tam rekomendowanych.

Nic dziwnego, że były kontrkandydat, na co dzień ekspert Centrum im. Adama Smitha, chciał od tej decyzji odwołać się do sądu. Gdy jednak emocje opadły, zrezygnował. Dziś popiera działania szefowej UKE, ale przypuszcza, że decyzję o jej nominacji trudno byłoby obronić przed sądem, przynajmniej poza Polską.

- Sęk w tym, że to skutkowałoby anulowaniem nałożonych kar oraz ryzykiem domagania się zadośćuczynienia - ocenia Andrzej Piotrowski.

- I to zarówno ze strony TP SA, jak i innych operatorów, ponoszących nakłady na dostosowywanie się do pewnych regulacji, które potem okazałyby się bezprawne. W Stanach Zjednoczonych sprawa byłaby z definicji przegrana, jednak u nas sądy biorą pod uwagę czynnik ekonomiczny.

Wyrok unieważniający wszystkie decyzje podpisane ręką Streżyńskiej oznaczałby bowiem nawet i miliardowe koszty dla budżetu państwa. Dlatego też, zdaniem Piotrowskiego, prezes UKE zapewne zachowa urząd niejako tytułem zasiedzenia.

Lecz to wcale nie jest takie pewne. TP SA o sprawie nie zapomniała, a wręcz przeciwnie - przy okazji odwoływania się od jakiejkolwiek decyzji bądź kary już na wstępie pisma zaznacza, że kwestionuje legalność powołania prezesa urzędu. Dopiero potem odnosi się do części merytorycznej. Sądy administracyjny i ochrony konkurencji - chyba nie bardzo wiedząc, co ze sprawą zrobić - konsekwentnie odpowiadają, że nie są powołane do badania tej sprawy i rozstrzygają tylko kwestie dotyczące meritum. - Ilu prawników, tyle opinii - komentuje to Streżyńska. - I nie wszyscy pamiętają, że sądy - co prawda pierwszej instancji, ale zawsze - już się na ten temat wypowiadały. Kilkakrotnie stwierdzono, że niezależnie od tego, czy organ został powołany prawidłowo, czy nie, jego decyzje pozostają ważne.

Jej samej pewności o słuszności swoich działań na pewno nie zabraknie. W końcu przyznaje się do skrajnie liberalnych, libertariańskich poglądów. Byłych liderów niezbyt zapatrzonego w ideały wolnego rynku Zjednoczenia Chrześcijański-Narodowego, z którym to ugrupowaniem przez pomyłkę jest kojarzona (do Ministerstwa Łączności trafiła w czasie, kiedy niepodzielnie rządziła nim ta partia, a i Kazimierz Marcinkiewicz się z niej wywodzi), już przekonała. Czy wystarczy jej argumentów dla kolejnych niedowiarków?

Małgorzata Remisiewicz

Manager Magazin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »