Sposobem na zwalczenie inflacji jest oszczędzanie. Zadaniem rządzących jest przekonać do tego ludzi

Rządzący powinni prowadzić działania zachęcające ludzi do oszczędzania, co jest jedynym skutecznym sposobem walki z inflacją - mówi w rozmowie z wiadomoscihandlowe.pl prof. Witold Orłowski, wykładowca Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej, główny doradca ekonomiczny PwC Polska.

Według wstępnych danych w styczniu ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły o 9,2 proc. w porównaniu z analogicznym miesiącem ub. roku. Co należałoby zrobić, aby zwalczyć inflację?

Prof. Witold Orłowski: - Niestety zwalczenie inflacji wymaga od banku centralnego podnoszenia stóp procentowych, a od rządu wymaga oszczędności. Rządzący powinni prowadzić działania zachęcające ludzi do oszczędzania, co jest jedynym skutecznym sposobem walki z inflacją.

- Jest to sposób bolesny i póki co nie ma żadnych jasnych deklaracji, że rząd jest gotów po miecz sięgnąć. Cały czas tylko mówi, że będziemy osłaniać się tarczą.

Reklama

- To prawda, że za inflację w dużym stopniu odpowiadają wysokie ceny ropy naftowej i gazu ziemnego. Być może rządzący liczą na to, że za trzy miesiące te ceny gwałtownie spadną i wtedy presja inflacyjna się obniży. Ale po pierwsze, nie jesteśmy wcale pewni, czy tak się stanie. A po drugie, nawet jeśli ceny gazu i ropy spadłyby, to one nie spadną do poziomu naprawdę niskiego.

- One może wyhamują, może nie będą już rosły gwałtownie. Natomiast ceny energii elektrycznej z pewnością nie spadną. Tarcza chroni konsumentów tylko przed bezpośrednimi skutkami, czyli przed rachunkami za energię dla potrzeb domowych. W żaden sposób nie chroni konsumenta przed faktem, że piekarz, który musi płacić trzykrotnie więcej za gaz używany do wypiekania chleba, będzie musiał to wkalkulować w cenę swoich wyrobów. 

Przykład piekarza obrazuje całą sytuację. Pamiętamy, jak bardzo w pierwszej kolejności wzrosły ceny chleba...

- Ta sytuacja jest o tyle przykra, że konsumenci mają pretensję do sklepu, bo podniesiono ceny, a przecież premier powiedział, że bułki potanieją. Jeśli detalista odpowie, że jest tak dlatego, że piekarz podniósł cenę, to konsument powie, że w takim razie piekarz oszukuje, bo obiecano, że ceny energii spadną.

- Przeciętny konsument nie musi wiedzieć, że piekarz zapłacił trzykrotnie większy rachunek za gaz i rzeczywiście nie ma wyjścia jak tylko podnieść ceny wyrobów, bo inaczej musiałby zamknąć piekarnię.

- To jest niemiła cecha tarczy antyinflacyjnej, że ona - nie wiem, czy celowo, mam nadzieję, że nie - ale działa trochę jako narzędzie skłócenia ludzi. Pokazuje, że rząd działa, że ludzie nie powinni mieć pretensji do niego i do banku centralnego, tylko do sklepów.

- Jak detaliści powiedzą, że to nie ich wina, to do piekarzy trzeba mieć pretensje. Detaliści muszą się liczyć z tym, że to ich klienci będą o to pytać, dlaczego kajzerka kosztuje 1,20 zł, a nie 40 groszy. Co więcej, klienci będą wysuwać argumenty, że premier obniżył detalistom podatki, właśnie po to, aby ceny nie wzrosły. 

- Nawet słyszeliśmy z ust premiera, że trzeba pilnować sklepikarzy, aby obniżyli ceny, sugerując że będą wielkie obniżki cen. A jeśli nie będzie, to tylko dlatego że sklepikarze wzięli sobie te pieniądze do kieszeni.

- Mam wrażenie, że tutaj jest pułapka zastawiona na nas wszystkich. W szczególności na handel, który będzie musiał świecić oczami i tłumaczyć ludziom, dlaczego nie obniża tej ceny kajzerki z powrotem powiedzmy do 40 groszy, choć premier powiedział, że ceny będą cofnięte, bo bez podatku. I jeśli detalista sprzedaje nadal drogo, to znaczy, że bierze sobie do kieszeni.

Jakby mało było inflacji, czy zmian w podatkach, które przyniósł Polski Ład, to mamy jeszcze konflikt za wschodnią granicą. Jaki wpływ napięta sytuacja na granicy ukraińsko-rosyjskiej lub ewentualny konflikt zbrojny będą miały na polską gospodarkę, firmy i zachowania konsumentów?

- Jedyną odpowiedzią, którą można udzielić, to że nie mamy pojęcia. Nikt na świecie nie wie, o co chodzi Władimirowi Putinowi. Nikt na świecie nie wie, jak daleko jest skłonny się posunąć.

- Czy rzeczywiście jest gotów na otwartą konfrontację z Zachodem, czy jest to tylko taktyka negocjacyjna. Po prostu nie wiadomo. Niektórzy mówią, że Władimir Putin kończy 69 lat w tym roku i że się starzeje, ale chce pokazać, jaki jest aktywny i bojowy. Ta sytuacja może się rozejść po kościach, a może być problem dla polskiej gospodarki z paru powodów. Po pierwsze, oczywiście nie daj Boże, aby wydarzyła się prawdziwa wojna między Rosją a Ukrainą.

- Już sam fakt wojny w sąsiedztwie paraliżuje. Zakładam, że nie dojdzie do jakieś krwawej wojny, raczej będzie miała charakter hybrydowy. Ale to też zakłóciłoby działanie ukraińskiej gospodarki, co dla Polski jest kosztowne. Ukraina jest naszym sąsiadem i wiele polskich firm współpracuje z tym rynkiem.

- Po drugie, gdyby zaczęło się coś takiego, odpowiedzią byłyby bardzo ostre sankcje zachodnie przeciw Rosji, na które Rosja prawdopodobnie odpowiedziałaby drakońskimi sankcjami wobec eksportu europejskiego, w tym polskiego.

- Paradoksalnie, w sprawach inflacji może by pomogło, gdyby został zahamowany eksport żywności polskiej do Rosji. Mielibyśmy nadwyżkę żywności w kraju, co mogłoby inflację obniżyć.

- Najgorsza byłaby jednak niepewność. Polska gospodarka i tak mało inwestuje, a w sytuacji gdy tuż za miedzą toczyłaby się wojna, to tylko jeszcze bardziej pogorszyłoby nastroje w Polsce i spowodowało jeszcze mniejsze inwestycje. Czy to nastąpi? Co tkwi w głowie Putina? Poza nim, chyba nikt tego nie wie. 

Jak będzie wyglądał polski krajobraz handlowy w 2022 roku?

- Nieszczególnie dobrze, bo inflacja to jest naprawdę zła rzecz i nie można do tego dopuszczać. Na początku inflacja daje ludziom mylnie przekonanie, że mają trochę więcej pieniędzy w kieszeni.

- To tylko do czasu, dopóki nie zaczynają się orientować, że ceny im uciekają. Inflacja generalnie jest chorobą w gospodarce, z którą należy walczyć. Już sam fakt, że żyjemy w środowisku inflacyjnym i nie wiemy, co będzie z oszczędnościami, cenami itd. - to nie jest dobre ani dla konsumentów, ani dla wzrostu gospodarczego. Pojawia się pytanie, czy ceny pożrą efekty wzrostu naszego dochodu. Dla handlu inflacja jest szczególnie niedobra, bo jak już powiedziałem, handel jest tą linią frontu, gdzie ludzie się spotykają z wyższymi cenami.

- Mimo że handel jest tutaj tylko pośrednikiem sygnałów, które dostaje i sam jest też ofiarą. Dla wielu konsumentów znajduje się jednak w sytuacji winnego, od którego oczekują obniżki cen produktów. 

- Cały czas mamy jeszcze problem nieradzenia sobie z epidemią COVID-19. Skutkiem wielu zaniedbań, mamy ryzyko w ciągu najbliższego miesiąca poważnego lockdownu w gospodarce, i to być może nie takiego ogłoszonego przez rząd, a naturalnego. Już w styczniu mieliśmy prawie 1 mln osób na kwarantannie. Jeśli się okaże, że za miesiąc będzie 2 mln osób na kwarantannie, będzie to oznaczać ogromne straty dla gospodarki.

- W handlu tradycyjnym niedostatek pracowników jest ciężkim problemem. Nie wiem, jak by to wpłynęło na produkcję i inne sektory gospodarki. Ten rok nie wygląda specjalnie przyjemnie, chociaż nie mówię, że grozi nam jakaś katastrofa. Bardzo dużo będzie zależeć od tego, czy rząd i bank centralny będą umiały sobie poradzić z tą sytuacją. 

Irina Nowochatko-Kowalczyk

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

wiadomoscihandlowe.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »