Republika Mołdawii. Czy Putin dopuści do tego, by zamarzł cały kraj?

Republika Mołdawii ogłosiła stan zagrożenia w sektorze energetycznym z powodu przerwania dostaw rosyjskiego gazu. Moskwa zawsze używała kurka z gazem do politycznego podporządkowania kraju.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Europa drży o swoje dostawy gazu. Politycy i opinia publiczna na całym świecie spekulują obecnie, czy Rosja w najbliższych miesiącach będzie jeszcze dostarczać wystarczającą ilość gazu, czy też Władimir Putin wykorzysta sztuczny niedobór eksportu gazu jako polityczny środek nacisku i wkrótce zamrozi kontynent.

Jeden kraj już doświadcza tego scenariusza - Mołdawia, jeden z najbiedniejszych krajów Europy, całkowicie uzależniony od rosyjskiego gazu. Co zaskakujące, rosyjski monopolista gazowy Gazprom nalega obecnie na drastyczny wzrost cen dostaw i spłatę rzekomych starych długów. W ostatnich tygodniach rosyjski koncern znacząco zmniejszył ilość gazu dostarczanego do Mołdawii. Eksperci szacują spadek na około 35 procent.

Reklama

W ubiegłym tygodniu rząd mołdawski ogłosił z tego powodu stan zagrożenia energetycznego. Wiąże się to z ograniczeniami dla dużych odbiorców: Muszą oni przestawić się na olej opałowy jako źródło energii. Jednocześnie rząd może teraz w trybie awaryjnym kupować gaz z alternatywnych źródeł. Mołdawska spółka Energocom już w poniedziałek (25.10.2021) zawarła z Polską umowę na dostawy gazu. Na dostawy gazu z Rumunii będzie trzeba jeszcze prawdopodobnie poczekać. Rurociąg między miastami Jassy (Rumunia) i Ungheni (Mołdawia), który został ukończony dopiero w tym roku, działa na razie tylko na zasadzie próbnej.

"Manewr szantażu"

Rosja już kilkakrotnie zakręcała Mołdawii kurek z gazem. Obserwatorzy określają obecny kryzys gazowy jako "manewr szantażu" ze strony Kremla. Takiego zdania jest również ekonomista i ekspert ds. energii Sergiu Tofilat. - Czas tego szantażu nie jest przypadkowy - mówi DW. - Przez lata nie było żadnych problemów z dostawą gazu. Ale teraz jedna rzecz się zmieniła: siły prorosyjskie w naszym kraju straciły władzę - wyjaśnia.

Od grudnia ubiegłego roku na czele kraju stoi proeuropejska prezydent Maia Sandu. Wygrała wówczas ze swoim rywalem, dotychczasowym prorosyjskim szefem państwa Igorem Dodonem. Jego Partia Socjalistów Republiki Mołdawii (PSRM) przegrała wybory parlamentarne w lipcu tego roku i obecnie jest w opozycji. Od sierpnia rządzi gabinet proeuropejskich sił reformatorskich z Partii Akcji i Solidarności (PAS) pod kierownictwem premier Natalii Gavrility. Nowi polityczni liderzy Mołdawii chcą wyrwać się z moskiewskiego uścisku, dążą do integracji europejskiej i są w trakcie wdrażania drastycznych reform w zakresie praworządności i walki z korupcją.

Nowi władcy Mołdawii nie przyjęli konfrontacyjnego kursu wobec Kremla, a wręcz przeciwnie. Prezydent Maia Sandu i członkowie rządu wielokrotnie podkreślali, że Mołdawia jest zainteresowana normalnymi i dobrymi stosunkami z Rosją. Głowa państwa mówi jednak, że stosunki te muszą być równoprawne. Ale Mołdawia jest od tego daleka.

Solidarność z Gruzją i Ukrainą

Pierwotnie należący do Rumunii kraj został zaanektowany przez Stalina w 1940 roku w ramach paktu z Hitlerem. Stał się on radziecką Republiką Mołdawii. Kiedy Mołdawia ogłosiła niepodległość w sierpniu 1991 roku, na wschodzie republiki oddzielił się wąski pas ziemi, znany jako Naddniestrze, położony na lewym brzegu Dniestru. Od tego czasu rządzą tam prorosyjscy separatyści, których nikt na arenie międzynarodowej nie uznaje. Rosja stacjonuje w tym rejonie kilka tysięcy żołnierzy i posiada ogromny arsenał broni, pochodzący jeszcze z czasów sowieckich. Na szczycie OBWE w 1999 roku w Stambule Moskwa zobowiązała się do wycofania swoich wojsk do 2002 roku, ale do tej pory tego nie zrobiła.

W ostatnich miesiącach prezydent Mołdawii kilkakrotnie przypominała Moskwie o jej zobowiązaniach i domagała się rozwiązania konfliktu naddniestrzańskiego. Maia Sandu wyraziła również solidarność z Gruzją, którą także od dziesięcioleci dotykają polityka rosyjskiej agresji i zamrożony konflikt, a także z Ukrainą, której Półwysep Krymski Rosja zaanektowała w 2014 roku.

"Rażące antyrosyjskie uwagi"

Oficjalnie rosyjskie władze i Gazprom zaprzeczają, jakoby obecny spór gazowy miał jakiekolwiek podłoże polityczne. Ale w zeszłym tygodniu Walentyna Matwijenko, przewodnicząca Rady Federacji i nominalnie numer trzy w państwie rosyjskim, nie kryła wściekłości: "rażące antyrosyjskie uwagi" mołdawskiej prezydent nieuchronnie wpłyną na bilateralne stosunki, powiedziała Matwijenko. Słowa te padły bezpośrednio po spotkaniu z przewodniczącym mołdawskiego parlamentu Igorem Grosu, które również dotyczyło dostaw gazu.

Od 2007 roku Mołdawia płaci za rosyjski gaz cenę opartą na średniej europejskiej dla kontraktów długoterminowych. W roku obowiązywania kontraktu, który wygasł 30 września, było to około 150 dolarów za 1000 metrów sześciennych gazu. Od tego czasu Gazprom zaskakująco nalicza na rynku spotowym gazu obecną cenę, czyli trzy do czterech razy więcej. Zgodnie z tymczasowym kontraktem na październik Mołdawia musi teraz płacić prawie 800 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Gazprom domaga się również spłaty 700 mln dolarów rzekomych dawnych długów.

Zniknęły ogromne sumy

Według rosyjskiej firmy chodzi tu o rentowność ekonomiczną. Jednak chociażby Białoruś nadal otrzymuje gaz po cenie około 150 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Rząd mołdawski uważa, że cena 200-300 dolarów jest do przyjęcia.

Wydaje się, że również kwestia zadłużenia jest pretekstem. Nominalny dłużnik - mołdawski monopolista gazowy MoldovaGaz - należy w większości do Gazpromu. Nie wiadomo, jak duże jest rzeczywiste zadłużenie spółki córki wobec głównego koncernu. - W przeszłości ogromne sumy znikały w MoldovaGaz z powodu oszustw i korupcji - mówi DW Sergiu Tofilat. - Kto komu jest winien, musiałby wyjaśnić kompleksowy audyt MoldovaGaz. Ale takiego audytu w firmie jeszcze nie było - dodaje.

W ubiegłym tygodniu mołdawscy wicepremierzy Andrej Spinu i Vlad Kulminski negocjowali w Rosji rozwiązanie sporu gazowego nie tylko z Gazpromem, ale także z Dmitrijem Kozakiem, wiceszefem administracji prezydenckiej Władimira Putina. Negocjacje nie przyniosły rozstrzygnięcia, rozmowy mają zostać wznowione w najbliższych dniach. Znamienne jest to, że Kulminski nie jest odpowiedzialny za kwestie dotyczące gazu, ale za konflikt naddniestrzański. W 2003 roku Kozak był inicjatorem memorandum, które przewidywało federalizację Mołdawii i uznanie Naddniestrza. W listopadzie 2005 roku ówczesny prezydent Władimir Woronin niespodziewanie nie podpisał memorandum. Wkrótce potem Moskwa po raz kolejny zakręciła kurek z gazem i uzasadniła to, podobnie jak teraz, motywami ekonomicznymi.

Zagmatwany handel energią

Fakt, że akurat Kulminski i Kozak negocjują w sporze gazowym, choć nie są za niego nominalnie odpowiedzialni, nie jest przypadkiem, ale prawdopodobnie wynika z nieprzejrzystych powiązań w rosyjsko-mołdawskim handlu gazem. Większość rosyjskiego gazu płynie do separatystycznego Naddniestrza. Chociażby należąca do Rosjan elektrownia gazowa MoldGres produkuje tam energię elektryczną. Nią z kolei zaopatrywana jest cała Republika Mołdawii.

Ta energetyczna karuzela jest przedmiotem niezliczonych niespójności i zarzutów o korupcję. Chociażby Naddniestrze nie płaci za rosyjski gaz. W rezultacie szacuje się, że naddniestrzańskie długi wobec Gazpromu wzrosły do około ośmiu miliardów dolarów. Inaczej niż w przypadku Mołdawii, rosyjski koncern nigdy jednak nie zażądał zapłaty tych pieniędzy. W rzeczywistości Rosja dotuje w ten sposób ten region. Jednocześnie zarabiają na tym liczne rosyjskie i mołdawskie firmy.

Zdywersyfikować i zróżnicować dostawy

Paradoksalnie, to właśnie te wzajemne powiązania sprawiają, że Rosja raczej nie zakręci obecnie całkowicie kurka z gazem dla Mołdawii. W takim przypadku ucierpiałyby nie tylko rosyjskie firmy w Naddniestrzu - również prorosyjskie nastroje w separatystycznym regionie mogłyby się zmienić.

W obliczu całej tej sytuacji w Republice Mołdawii pojawia się obecnie coraz więcej głosów wzywających do radykalnego zerwania z rosyjską zależnością energetyczną. - Niejednokrotnie doświadczyliśmy, że rosyjski gaz jest wykorzystywany jako broń polityczna przeciwko nam - mówi DW mołdawski politolog Igor Botan. - Powinniśmy wreszcie wyciągnąć z tego konsekwencje. Najwyższy czas, abyśmy zdywersyfikowali i zróżnicowali nasze dostawy energii - komentuje.

Keno Verseck

Redakcja Polska Deutsche Welle

Deutsche Welle
Dowiedz się więcej na temat: Mołdawia | Rosja | kryzys energetyczny | gaz | gaz ziemny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »