Polskie związki to oaza spokoju na tle Europy

- Wbrew kreowanemu stereotypowi Polska "związkowa" to oaza spokoju na tle Europy. A konflikty zdarzają się równie często z winy lub niekompetencji pracodawców. Nie potrafią lub nie chcą rozmawiać z załogą. Pracownik dla nich to wyłącznie pozycja w kosztach - mówi Janusz Śniadek, przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ Solidarność.

PIOTR STEFANIAK: Jakie praktyki pracodawców szczególnie niepokoją Solidarność?

JANUSZ ŚNIADEK: - Ucieczka od stałego zatrudnienia, nieuczciwa konkurencja przez omijanie prawa pracy, a ostatnio zagrożenia wynikające z tzw. "ustawy antykryzysowej". Kompromis pracodawców ze związkami polegał na solidarnym rozkładaniu ciężarów kryzysu na pracowników, pracodawców i budżet państwa. Rząd, łamiąc zasady dialogu, narzucił ustawę opartą na filozofii "zero pieniędzy z budżetu" i dającą pracodawcom instrumenty do przerzucania ciężarów na pracowników. Chodzi np. o możliwość stosowania wydłużonego okresu rozliczeniowego u wszystkich pracodawców, nie tylko tych, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji z powodu kryzysu.

Reklama

Czy nie na tym polega solidarne stawianie czoła kryzysowi?

- Nie, ponieważ nadużywa się i pojęcia "kryzys", i narzędzi, jakie daje ustawa antykryzysowa. Sięgają po nią także pracodawcy, których nie spotkała żadna klęska lub załamanie sprzedaży. Pod płaszczykiem kryzysu powróciła do gospodarki plaga nie płacenia w terminie lub w ogóle wynagrodzeń pracownikom. Narusza się wiele przepisów prawa pracy. Na przykład nie wydaje się świadectw pracy, łamie ustawowe terminy wypowiedzeń, narusza przepisy o czasie pracy, zwalnia osoby ustawowo chronione - i to nie tylko działaczy związkowych, ale także kobiety w ciąży.

To za sprawą pracodawców ciągle rozszerza się patologia w postaci fałszywego samozatrudnienia pracowników oraz zatrudniania ich na czarno, czyli nieuczciwa konkurencja i dumping kosztem ZUS-u i fiskusa. Narzucona prywatyzacja w służbie zdrowia i oświacie wymusza zastępowanie stosunku pracy kontraktami czyli fałszywym samozatrudnieniem. Ustawowe rozwiązania sprzyjają więc patologiom i rząd daje na to przyzwolenie.

W jaki sposób?

- Zagrożenia dla pracowników wynikają nie tylko z ustawy antykryzysowej, ale wielu innych aktów, np. z ustawy o swobodzie działalności gospodarczej. Obowiązek uprzedzania o kontroli z siedmiodniowym wyprzedzeniem czyni ją fikcją, na którą trwoni się publiczne pieniądze, a skutki ukrywanych dzięki temu zaniedbań bywają tragiczne. Co gorsza, to koronny przykład na to, że rząd daje sygnał przedsiębiorcom: hulaj dusza, piekła nie ma.

Jak ocenia Pan współdziałanie związków zawodowych w zakładach pracy z pracodawcami, szczególnie w tych prywatnych?

- Działają odpowiedzialnie i co ważne, wbrew powszechnemu mniemaniu, coraz częściej właśnie w firmach prywatnych. W ostatnich latach rejestrujemy rocznie od 200 do 300 nowych organizacji związkowych. Nie są to duże organizacje, liczą około 20-50 członków, bo powstają przeważnie w małych i średnich przedsiębiorstwach, które przecież dominują w gospodarce.

Mamy wiele przykładów świetnej i korzystnej współpracy związkowców z pracodawcami. Dowodzą tego kolejne edycje naszego programu "Firma przyjazna pracownikom". W zakładach pracy w większości przypadków obie strony doskonale zdają sobie sprawę, że jadą na tym samym wózku.

Dlaczego zatem dochodzi do tak ostrych konfrontacji pracodawców ze związkowcami?

- Aż prosi się, aby podał pan przykłady... Wbrew kreowanemu stereotypowi, Polska "związkowa" to oaza spokoju na tle Europy. A konflikty zdarzają się równie często z winy lub niekompetencji pracodawców. Nie potrafią lub nie chcą rozmawiać z załogą. Pracownik dla nich to wyłącznie pozycja w kosztach. Obserwujemy dzisiaj w Polsce swoistą antyzwiązkową krucjatę ze strony liderów politycznych i gospodarczych. Ta krucjata i osłabianie związków to zamach na społeczeństwo obywatelskie, na konstytucyjne uprawnienie pracowników. Nie służy to również gospodarce.

To związkowcy są ofiarami?

- Oczywiście. W "Solidarności" mamy wiele informacji o szykanach a nawet wyrzucaniu z pracy za działalność związkową lub czynne poparcie akcji związkowych. Na przykład w ubiegłym roku protestowaliśmy w Sieradzu, gdzie z tamtejszego domu pomocy społecznej, zwolnione zostały dwie pracownice tylko z tego powodu, że - w ramach urlopu - uczestniczyły w manifestacji związkowej. Sąd przywrócił je do pracy. Z podobnych powodów wkrótce będziemy protestować w Radomiu i Leżajsku. Jawnie narusza się prawo pracy, co nie uchodzi już państwu prawa, szczególnie w kraju unijnym. Niestety, sprawy w sądach trwają miesiącami, a bywa, że zamiast przywracać do pracy, sądy zasądzają tylko odszkodowania.

ZOBACZ FILM: Ta praca zabija!

Z badań (np. Instytutu Spraw Publicznych) wynika, że do konfliktów prą liderzy związkowi. Szczególnie jest to charakterystyczne w zakładach, w których działa wiele organizacji związkowych i występuje licytacja na "drapieżność" i "skuteczność" w dopieczeniu prezesowi.

- To bywa realnym problemem, ale w skali kraju - naprawdę nie najistotniejszym. Tak jak różni są ludzie, tak i różni działacze związkowi, z pewnością. Ale na tej podstawie nie można twierdzić, że "wszyscy" liderzy związkowi to jastrzębie prący do konfrontacji z pracodawcą. Tak jak nieprawdziwy jest stereotyp pracodawcy wyzyskującego pracowników.

Pamiętajmy, że misją i rolą związków zawodowych jest być głosem załogi. Lider, żeby nie wiem jak dążył ku konfrontacji, jeżeli nie ma poparcia wśród załogi, zostanie sam. Rozmawiamy z organizacjami pracodawców o ustaleniu warunków reprezentatywności partnerów społecznych, co z pewnością leży w interesie dialogu społecznego.

Pracodawca ponosi długookresową odpowiedzialność za losy przedsiębiorstwa i pracowników, co nie jest tożsame z roszczeniami bieżącymi pracowników. Czy związkowcy rozumieją te sprawy?

- "S" nie musi udowadniać ani patriotyzmu, ani rozsądku. Tego już dowiodła nasza historia. W tysiącach przedsiębiorstw nasze organizacje współpracują z pracodawcami dla wspólnego dobra. Niestety, o takich przykładach jest cicho, bo są "normalne", a nagłaśniane są jedynie przypadki konfliktów. Mogę wyrazić tylko uznanie, że na razie konfliktów jest tak mało. Przecież w ciągu ostatniego roku w wielu zakładach zawierano bardzo trudne dla załóg i związków porozumienia ograniczające koszty pracy dla uniknięcia lub ograniczenia zwolnień. Właśnie po to, aby ratować "ich" firmę i miejsca pracy. Jak już mówiłem, często bywa, że to osoby zarządzające firmą nie potrafią komunikować się z załogą i wysłuchać ich racji. Gdy nie potrafi się uniknąć konfliktu, pozostaje zrzucić winę na pracowników i związkowców lub ich liderów. Zanim więc oskarżymy związkowców, przyjrzyjmy się obu stronom konfliktów.

Piotr Stefaniak

Uważaj na pracowite nocki!

Opel: "Tylko" 900 osób straci pracę

Ponad 40 tys. pracowników zagrożonych

ZOBACZ AUTORSKĄ GALERIĘ ANDRZEJA MLECZKI

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »