Polki rodzą coraz mniej dzieci, odczują to emeryci. "Mamy zawał demograficzny"

- Aby zapewnić demograficzną trwałość i samopodtrzymywanie się populacji, dzietność musiałaby być prawie dwukrotnie wyższa, niż jest obecnie - mówi Interii prof. Romuald Jończy, komentując ostatnie dane GUS dotyczące urodzeń w Polsce. A ich liczba z miesiąca na miesiąc maleje, co poczują w przyszłości osoby, które będą pobierać świadczenia emerytalne. Zdaniem ekonomisty "zawał demograficzny" się pogłębi.

Jak wynika z najnowszych danych GUS w styczniu br. urodziło się tylko 23,5 tys. dzieci. Jeszcze rok temu było to 25,4 tys., zaś biorąc pod uwagę ostatnie 12 miesięcy odnotowano 270,4 tys. narodzeń. Tymczasem liczba zgonów jest zdecydowanie większa - 407,6 tys. Nie oznacza to jedynie, że Polska się wyludnia. Biorąc pod uwagę fakt, że żyjemy coraz dłużej - o czym także informował GUS - szansa na wysokie emerytury w przyszłości maleje, bowiem liczba osób w wieku produkcyjnym w przyszłości będzie zdecydowanie niższa. 

Reklama

Jeszcze w 2014 roku w Polsce liczba urodzeń wyniosła 375 tys. Było to już o niemal jedną trzecią mniej niż w roku 1990 i o prawie połowę mniej niż w roku 1983, w szczycie ostatniego wyżu demograficznego. Od 1984 do 2003 roku liczba urodzeń spadała; chwilowy wzrost nastąpił w roku 2004, gdy rodzicami zostawały roczniki właśnie z wyżu lat 80. Kolejne lata nie przynosiły poprawy - w styczniu 2024 roku urodziło się jedynie 18,9 tys. dzieci, co było wynikiem najgorszym od II wojny światowej.

Liczba urodzeń w Polsce będzie spadać

Jak wskazuje prof. Romuald Jończy z Katedry Ekonomii i Badań nad Rozwojem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu obecny stan demograficzny wynika przede wszystkim z dużo mniejszej liczebności pokolenia, które mogłoby zakładać rodziny. 

- Roczniki obecnych 40-latków są dwukrotnie liczniejsze niż 20-latków. I te pierwsze roczniki przestają mieć dzieci. Te roczniki już masowo studiowały i przez to miały dzieci później i mniej. I dlatego teraz liczba urodzeń spada i dalej będzie spadać - wyjaśnia prof. Jończy, dodając do przyczyn także zmiany w stylu życia, które zmniejszają dzietność.

W ocenie ekonomisty sytuacja może ulec jeszcze pogorszeniu.

- Mamy zawał demograficzny, który zresztą był do przewidzenia i który najprawdopodobniej się pogłębi. Myślę, że w ciągu następnej dekady możemy osiągnąć poziom 200 tys. urodzeń (jeśli pominiemy imigrantów i ich dzieci, którzy mogą to zmienić). Aby zapewnić demograficzną trwałość i samopodtrzymywanie się populacji, dzietność musiałaby być prawie dwukrotnie wyższa, niż jest obecnie. I to też nie wystarczy, bo oprócz tego musielibyśmy mieć przynajmniej zerowe saldo migracji zagranicznych - wskazuje, dodając, że trudno jest przewidzieć, jak duża będzie imigracja w przyszłości i na ile trwałe będą te procesy.

Pierwsze pokolenie, które nie traktuje dzieci jako priorytet

Zdaniem naszego rozmówcy receptą na poprawę sytuacji demograficznej jest zmiana stylu życia. Podkreśla, że tzw. pokolenie Z "jest pierwszym, które nie stawia na pierwszym miejscu rodziny i dzieci"

- W dużej mierze mają na to różne wzorce popularyzowane w internecie - różnie rozumiana przez młodych ludzi samorealizacja, podróże, wygoda itp. Często kulminacją związków i granicą odpowiedzialności małżeństw czy par jest zdecydowanie się na psa lub kota. Ta moda musiałaby się zmienić - uważa ekspert.

Jednocześnie zwraca uwagę, że na depopulację nie wpływa tylko niska dzietność, ale też ewentualna emigracja przyszłych pokoleń. Wskazuje także na problem nierównomiernego wyludnienia Polski.

- Obok obszarów względnie stabilniejszych są peryferie, gdzie liczba urodzeń jest niekiedy 10 czy nawet kilkadziesiąt razy mniejsza niż kiedyś. Trzeba też dodać, że dzieci powinno się rodzić więcej, ale przez kolejne 20-25 lat nas nie wesprą. Bardziej potrzebni są młodzi dorośli - co powoduje, że koniecznym jest rozważenie szerszej, ale rozważnej i uwzględniającej interes państwa polityki imigracyjnej i integracyjnej - mówi prof. Jończy.

"Stajemy się społeczeństwem ludzi starszych"

Obecna sytuacja demograficzna przełoży się na sytuację emerytów w przyszłości - będzie coraz trudniej utrzymywać osoby, które opuściły rynek pracy, jak i również opiekować się osobami starszymi. Prof. Jończy jest zdania, że obecny system trzeba będzie zorganizować i finansować inaczej niż dotychczas.

- Mogą to być bardzo różne sposoby: odwrócone hipoteki, wspólnoty, w których młodsi seniorzy będą opiekowali się starszymi. Ale pewnie przybędzie też sytuacji, kiedy dorosłe dzieci będzie się zmuszało do finansowania opieki nad rodzicami - uważa.   

Zdaniem ekonomisty malejąca dzietność nie jest sama w sobie problematyczna, jednak dodając do tego starzejące się społeczeństwo będziemy borykać się z sytuacją, w której mała grupa osób w wieku produkcyjnym nie będzie w stanie utrzymać tej, która pracować już nie będzie.

- Mniejsza liczba ludności byłaby mniejszym obciążeniem dla środowiska i zużycia energii. Problemem jest jednak nie mniej ludzi w Polsce, ale to że stajemy się społeczeństwem ludzi starszych, którzy na ogół nie będą mogli w ostatnich latach życia się samofinansować - podsumowuje.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: demografia | dzietność | emeryci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »