Kryzys w ludzkich głowach?

Realnym zagrożeniem jest brak optymizmu inwestycyjnego oraz brak zamówień dotykający licznych wytwórców, którzy zaczynają zwalniać ludzi - mówi Janusz Lewandowski, wiceprzewodniczący Komisji Budżetowej Parlamentu Europejskiego.

Czy koalicja PO-PSL sprawdza się w gospodarce w czasie kryzysu?

- Sprawdzian rzeczywiście jest nadzwyczajny. Nie było takiego od czasu przełomu, czyli od lat 1989-91. Obecnie sprawdza się całkiem zdrowy fundament polskiej gospodarki, a koalicja rządząca reaguje stosownie do zagrożeń. Moim zdaniem, mamy do czynienia z polityką racjonalną, która pozwala odróżnić się korzystnie na mapie europejskich nieszczęść gospodarczych. Zdaje się, że to dostrzeżono i przestano nas wrzucać do jednego worka z Ukrainą, Węgrami i kilkoma innymi krajami dramatycznie potrzebującymi pomocy.

Ale czy to zasługa rządu, że polska gospodarka ma się na razie stosunkowo nieźle? Ostatnio rząd jest coraz częściej krytykowany, również przez tych, którzy do niedawna go chwalili.

- Nie znam w Europie żadnego kraju, w którym kręgi gospodarcze i obywatele byliby zadowoleni ze swego rządu. Natomiast zadaniem rządu w tej trudnej sytuacji jest być odpowiedzialnym wobec przyszłości i następnych pokoleń, a nie tylko wobec doraźnych oczekiwań opinii publicznej.

Rzeczywiście, na początku kryzysu strategia rządu była swoistą pigułką uspokajającą. Wskazywano bowiem, że nas ten kryzys może ominąć. A to niemożliwe w globalnej gospodarce. I uderzyło w nas odpłynięcie kapitału oraz rozkołysanie kursu złotego. Ale generalnie rzecz biorąc, to dobrze, że rząd nie uczestniczy w pobudzaniu histerycznych nastrojów, które mogłyby spowodować kryzys w głowach i przyczynić się do nakręcenia groźnej spirali.

A rząd ma do czynienia z opozycją, która chciałaby udramatyzować obecną sytuację ponad miarę. Każdy rząd powinien reagować stosownie do zagrożeń. Nasz rząd obrał inną drogę niż rządy krajów zachodnich, które w sposób szkodliwy dla przyszłości powiększają dziurę budżetową, by sfinansować rozmaite pakiety ratunkowe i stymulacyjne. Na szczęście w Polsce nie ma takiej potrzeby, więc mniej zapłacimy za ten kryzys w przyszłości niż Francuzi czy Amerykanie.

W którym etapie tego kryzysu jesteśmy? Sięgnęliśmy już dna, czy też najgorsze dopiero przed nami?

- Cały świat - wyciągając wnioski z wydarzeń z lat 30. - najpewniej uniknął dramatycznego zagrożenia w postaci wielkiej paniki na rynku finansowym.

Jednak cena jest wysoka, zwłaszcza w krajach anglosaskich, gdzie jest nią często nacjonalizacja banków. Moi koledzy z krajów zachodnioeuropejskich z uznaniem odnoszą się do tego, że żaden z polskich banków nie został zagrożony - przez sumę toksycznych aktywów bądź nieodpowiedzialne działania zarządu - do tego stopnia, by konieczne było natychmiastowe koło ratunkowe. To, co najgorszego mogłoby się zdarzyć, czyli zbiorowa panika milionów ciułaczy, nie powinno wystąpić. Natomiast faktem jest, że kryzys finansowy uderza rykoszetem w różne dziedziny gospodarki. Nasza gospodarka szczęśliwie jest mniej narażona na szok w postaci dramatycznego spadku eksportu, na którym zbudowana jest potęga Niemiec czy Tajwanu. Tam siłą rzeczy reakcje obronne muszą być bardziej radykalne.

Czego najbardziej należy się obawiać?

- Realnym zagrożeniem jest brak optymizmu inwestycyjnego oraz brak zamówień dotykający licznych wytwórców, którzy zaczynają zwalniać ludzi. Częściowo to pochodna początku kryzysu w ludzkich głowach. Mamy bowiem do czynienia ze swoistym reagowaniem na zapas, co nakręca spiralę kryzysu. Jest to już widoczne w niektórych miejscach Polski. Na zapas zwalnia się ludzi, przez co zasilają oni szeregi bezrobotnych. Przez to z kolei kasowana jest część popytu krajowego. Sądzę, że nadchodzą trudne miesiące. Będzie to duże wyzwanie polityczne dla rządu, szczególnie w tych dziedzinach, gdzie nastąpiło cięcie zamówień publicznych, jak choćby w przemyśle zbrojeniowym.

Jak ocenia pan Waldemara Pawlaka w roli wicepremiera, a zarazem ministra gospodarki?

- Znając Pawlaka od wielu lat, nieźle oceniam ewolucję jego poglądów i to, że dojrzał jako polityk. Natomiast jest on wicepremierem z nadania koalicyjnego i nie uczestniczy w tworzeniu zasadniczej strategii rządowej, bo ta jest realizowana przez innych. Pawlak nadrabia owo poczucie bycia obok poprzez rzucanie pomysłów w stylu lansowania Ustawy o opcjach walutowych.

To bardziej problem rzeczywistego umiejscowienia Pawlaka w rządzie niż jego osobowości. Pawlak jest poza kuźnią strategii gospodarczej, co oczywiście nie przystaje do funkcji wicepremiera i ministra gospodarki.

A kto wykuwa ową strategię gospodarczą rządu?

- Myślę, że najbliższe otoczenie premiera Tuska. To wąskie grono obejmuje ministra finansów Jacka Rostowskiego, a także głównego doradcę premiera Michała Boniego. Ono dobiera sobie poszczególnych ministrów wedle potrzeby.

Donald Tusk sprawdza się jako premier?

- Zauważyłem u Donalda Tuska cechy męża stanu pod koniec 2008 roku, kiedy skutecznie przewalczył dla Polski trudną sprawę Pakietu klimatycznego.

Inna sprawa, że założenia Pakietu nadal stanowią dla Polski ogromne wyzwanie.

Natomiast to było dobrze rozegrane przez premiera Tuska i świadczyło o znajomości mechanizmów unijnych. Również walka o emerytury pomostowe wskazała, że Tusk bierze odpowiedzialność za przyszłość, a nie kieruje się tylko sondażami.

A minusy?

- Rzeczywiście - ten rząd jest nierówny. Na szczęście jesteśmy w uprzywilejowanej sytuacji wobec niektórych naszych sąsiadów. Nie jesteśmy bowiem zmuszeni powiększać potrzeb pożyczkowych ze względu na konieczność rzucania znaczących środków w celu ratowania systemu finansowego.

Jak obecnie Polska postrzegana jest za granicą?

- Polska pozytywnie wyróżnia się teraz na tle innych krajów. Choć do niedawna w mediach zachodnich można się było natknąć na opinie pełne niepokoju, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polska, mogą pociągnąć w dół Zachód. Jednak ostatnio agencje ratingowe zaczęły odróżniać Polskę od miejsc, w których można mówić o gospodarczym nieszczęściu.

Co z prywatyzacją?

- Dobry czas dla prywatyzacji w sensie możliwości uzysku dla budżetu państwa minął. Obecnie ryzyko polityczne i ekonomiczne wzrosło, co jest jeszcze jednym dowodem na to, że czas to pieniądz. Ta maksyma dotyczy też przemian własnościowych.

Obawiam się, że minister skarbu Aleksander Grad potwierdza obietnicę wniesienia do budżetu 12 mld zł z prywatyzacji w 2009 roku, gdyż znajduje się pod presją fiskalną. A to nie jest dobry motyw robienia przekształceń własnościowych. Ich efektem powinny być zdrowe przedsiębiorstwa oraz - o ile to możliwe - zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa. Presja fiskalna na resort skarbu jest teraz bardzo wyraźna. Wiele krajów świata z Francją na czele posługiwało się prywatyzacją w celu mniejszego zapożyczania.

Taka presja fiskalna nie tworzy dobrego klimatu dla prywatyzacji. Minister skarbu Aleksander Grad musi zmienić strategię. Dotąd szedł w swych deklaracjach tropem byłego ministra skarbu Jacka Sochy i stawiał na prywatyzację poprzez giełdę. Dzięki temu mógł liczyć na obiektywną wycenę, a także uniknąć zarzutów, że sprzedawał poniżej ceny. Poza tym na giełdę nie trafiają pakiety całościowe, więc nie od razu inwestor z zagranicy ma całość udziałów. W ten sposób można asekurować ryzyko polityczne. Jednakże sytuacja uległa diametralnej zmianie.

Giełda wycenia fatalnie, przez co trzeba się zwrócić do inwestorów strategicznych. Z kolei ci stawiają warunek przeceny danego przedsiębiorstwa.

A dochodzi jeszcze rola związków zawodowych, które w energetyce czy górnictwie są nieprzychylne prywatyzacji poprzez inwestorów strategicznych.

- Trzeba się zmierzyć z siłą związków zawodowych. Tego nie sposób uniknąć. Stopień nasycenia górnictwa czy energetyki przywilejami socjalnymi pozostaje ogromny.

Obecnie sytuacja się zagęściła, oprócz ryzyka ekonomicznego, mocno też wzrosło ryzyko polityczne. Ja podejmowałbym decyzje - mimo ryzyka politycznego - w przypadku przedsiębiorstw, które nie są w stanie wygenerować środków własnych na sfinansowanie modernizacji. A bez modernizacji te firmy nie będą w stanie sprostać wyśrubowanym normom unijnym.

Czy ministrowi Gradowi wystarczy odwagi, by podejmować potrzebne i często niepopularne decyzje?

- Minister Grad jest pod presją, by te decyzje podejmować. I będzie to robił w ogniu walki politycznej. Obecnie jest on skazany na podjęcie ryzyka politycznego. Zmieniła się bowiem sytuacja i kurs prywatyzacji poprzez giełdę przestał być aktualny. Od samego początku problemem Grada był nastrój zaniechania i pewnej demoralizacji kadr w Ministerstwie Skarbu Państwa po epoce ministra Wojciecha Jasińskiego, za którego kadencji nic nie robiono. Z tego brało się nastawienie urzędników, aby przeczekać, a nie podejmować jakiekolwiek decyzji, a co za tym idzie ryzykować. Każdy z tych urzędników jest w stanie napisać swemu szefowi uzasadnienie, dlaczego czegoś nie można zrobić. I później takie pisemko asekurujące urzędnika może się stać istotne dla rozmaitych służb, które idąc tym tropem, mogą skrytykować ministra, jeżeli podjąłby jakąś odważną decyzję.

Czy należałoby połączyć ze sobą resorty skarbu i gospodarki w jedną spójną całość?

- Można sobie rozrysować na papierze konstrukcję wskazującą, że to ma sens. Ale ja zebrałem zbyt wiele doświadczeń, żeby nie dostrzegać drugiej strony medalu.

Zapowiedź reorganizacji spowodowałaby całkowity paraliż decyzyjny. Ludzie zamiast pracować, zastanawialiby się, czy i gdzie wylądują po tej reorganizacji. Widziałem wiele działań reorganizacyjnych i wszystkie kończyły się paraliżem decyzyjnym. Dlatego lepiej byłoby ożywić obie funkcjonujące struktury. Ministrowie powinni być liderami swych zespołów i rozliczać ich z efektów.

Jeżeli tego nie robią, to współtworzą klimat zaniechania. Rolą ministra jest także wymuszanie określonych decyzji u swych współpracowników.

Czy minister Grad jest typem lidera?

- To minister, który się spodziewał, że dokończy prywatyzację w spokojnych czasach. Obrał kurs na prywatyzowanie poprzez giełdę. Sytuacja się jednak zmieniła.

Minister Grad będzie musiał "przeskoczyć samego siebie" i podjąć ryzyko polityczne, jeżeli chce sprostać oczekiwaniom premiera oraz potrzebom gospodarki.

Należy się spieszyć z wejściem Polski do strefy euro?

- Wytyczenie trasy i kalendarza w niespokojnych czasach jest pomocne dla gospodarki. Może też korzystnie nastawić do nas rynki finansowe i potencjalnych inwestorów.

Ale na razie rozmowy dotyczące naszego wejścia do korytarza ERM2 nie są prowadzone.

- Oficjalnie prowadzone nie są, ale pewne rozpoznanie ma miejsce. Problem, który dostrzega zagranica, to brak zgody politycznej w kraju. Drogę do strefy euro toruje zgoda polityczna, w tym zgoda na zmianę Konstytucji. Brak tej zgody zwiększa ryzyko gospodarcze i polityczne.

Jednak wygląda na to, że rząd nie zamierza zrezygnować z obranego kursu na strefę euro. Pomimo że dla opozycji został ten obszar świadomie obrany za pole walki politycznej.

Jerzy Dudała

Janusz Lewandowski Urodził się 13 czerwca 1951 roku w Lublinie. Jest wiceprzewodniczącym Komisji Budżetowej Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej. W latach 1980-1989 był członkiem NSZZ Solidarność, a w latach 1995-2001 członkiem zarządu Unii Wolności. Od 2001 roku w Platformie Obywatelskiej, z której ramienia jest eurodeputowanym. Był posłem na Sejm RP, przewodniczącym Komisji Przekształceń Własnościowych (1991-1992), a także wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Sejmu RP (w latach 2001- 2004).

Dowiedz się więcej na temat: kryzys | ryzyko | minister | Janusz | ludzi | wiceprzewodniczący | skarbu | Janusz Lewandowski | koalicja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »