Kenia to gospodarczy lider Afryki Wschodniej. Rozwój hamuje deficyt strażaków

Jeden strażak na 102 tys. mieszkańców, jedna remiza na 22 tys. km² - tak zatrważająco jeszcze niedawno wyglądały zasoby kenijskiej straży pożarnej. Tymczasem brak odpowiedniego zabezpieczenia przeciwpożarowego nie tylko obniża bezpieczeństwo, ale i stopuje rozwój gospodarczy. Szczególnie na prowincji. Od 2014 roku struktury straży pożarnej w Kenii współbudują Polacy.

Kenia nie jest zupełnie najuboższym krajem kontynentu. Wręcz przeciwnie - według danych Banku Światowego jest zdecydowanie najbogatsza w regionie Afryki Wschodniej z PKB per capita na poziomie dwukrotnie wyższym niż sąsiedzi z Tanzanii, Południowego Sudanu czy Etiopii, że o Ugandyjczykach i Somalijczykach nie wspomnę.

Kenia jest liderem wzrostu, państwem relatywnie wolnym od ekstremizmów religijnych i ideologicznych, z w miarę poprawnie funkcjonującą gospodarką rynkową i strukturami. To też kraj, który dzięki strategicznej lokalizacji i rozwiniętej infrastrukturze transportowej - porty lotnicze i morskie, drogi, kolej - uchodzi za ekonomiczne, handlowe i logistyczne centrum Afryki Wschodniej. A jednak to kraj, w którym 10 lat temu w praktyce nie istniały struktury... straży pożarnej.

Reklama

Choć trudno w to uwierzyć, to jeszcze w 2014 roku w 46-milionowej wówczas Kenii funkcję strażaków pełniło raptem 450 osób zgrupowanych w 26 remizach. Dawało to średnio jednego strażaka na 102 tys. obywateli (populacja Koszalina) i jedną remizę na 22 tys. km² (łączna powierzchnia woj. śląskiego i opolskiego). A i tak większość tych, którym wydawało się, że są strażakami, byli nimi tylko w spisie zatrudnienia miejscowego urzędu - w praktyce nie mieli oni ani sprzętu, ani wyposażenia, ani podstawowych choćby umiejętności. Funkcjonowali na wpół partyzancko.

Pozycja służby pożarniczej w przestrzeni publicznej Kenii znacząco poprawiła się wraz z reformą administracyjną państwa. Konstytucja z 2010 roku przyniosła Kenijczykom decentralizację kraju i powołanie w miejsce dawnych 8 prowincji 47 hrabstw, posiadających własne władze ustawodawcze i wykonawcze. Każde z hrabstw - odpowiedników naszych województw - od 2013 roku dysponuje własnym budżetem oraz szerszymi kompetencjami, w tym prawem do formowania i zarządzania jednostkami straży pożarnej. To był moment, gdy w kenijskiej straży drgnęło.

- Do czasu reformy administracyjnej rząd centralny ignorował służby pożarnicze - byliśmy w dużo gorszej sytuacji niż chociażby policjanci czy żołnierze. Zawód strażaka jako taki nie był uznawany przez urzędników, w zasadzie nie istniał - ci, którzy pracowali w jednostkach pożarniczych, nie mieli ubezpieczenia, dodatków zdrowotnych czy prawa do emerytury. Odkąd nastąpiła decentralizacja, jest lepiej - za jednostki pożarnicze odpowiadają władze poszczególnych hrabstw, a nie rząd centralny w Nairobi - mówi Samuel Kahura, prezes Stowarzyszenia Dowódców Straży Pożarnej w Kenii.

W tym samym momencie - choć niezależnie od zmian administracyjnych - kenijskim strażakom wsparcie zaoferowało Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, które od lat specjalizuje się w szkoleniu i wyposażaniu różnorakich służb ratunkowych.

- Z zespołami ratowniczymi pracujemy od 2009 roku. Mając odpowiednie doświadczenie i zasoby włączyliśmy się w 2013 roku w prowadzony przez ONZ projekt wsparcia służb ratunkowych w Sudanie Południowym. Jednak w grudniu tamtego roku w Sudanie Południowym wybuchła wojna domowa i postanowiliśmy przenieść projekt do sąsiedniej Kenii, w której stan służb strażackich był na równie niskim poziomie - tłumaczy dr Wojciech Wilk, prezes Fundacji PCPM.

I tak, przez 9 lat aktywności w Kenii Polacy stworzyli od podstaw strażackie centrum szkoleniowe w hrabstwie Kiambu, wznieśli dwie remizy w hrabstwach Maukeni i Machakos, a także wsparli kilkadziesiąt innych na terenie całego kraju, zapewniając im sprzęt strażacki, wyposażanie i szkolenia. Ponadto Fundacja opracowała proces akredytacji szkoleń zawodowych i system kształcenia zawodowego dla strażaków, co jest ewenementem w całościowym systemie edukacji w Kenii.

PCPM zawiera z hrabstwami jasny układ przeciwdziałający korupcji i defraudacji środków - przetargi rozpisuje i rozstrzyga Fundacja. Po stronie hrabstw leży przekazanie ziemi pod budowę remizy oraz dalsze utrzymywanie jednostek i strażaków. Chętnych nie brakuje.

- Gubernatorzy poszczególnych hrabstw czerpią profity - zarówno polityczne, jak i społeczne - z faktu, że tworzą się u nich jednostki straży pożarnej, więc chętnie wchodzą we współpracę z nami. Tam, gdzie widzimy chęć i dobre przygotowanie do współpracy - tam działamy. Jeśli w jakimś hrabstwie natrafiamy na niechęć i brak zainteresowania ze strony gubernatora, to odpuszczamy i czekamy na zmianę władzy w danym regionie - opisuje prezes Wilk.

Efekty przyszły szybko: liczba strażaków i liczba remiz w ciągu niecałej dekady potroiła się do - odpowiednio - 1500 i 71. To skok ilościowy. Nadal jednak brakuje prawie wszystkiego: wozów strażackich, sprzętu ciężkiego i lekkiego, wyposażania osobistego, szkoleń, systemów łączności, a nawet świadomości społecznej kim są i po co są strażacy.

"Dzięki pomocy z Polski powstały dwie pierwsze jednostki straży"

Przejmująca sytuacja strażaków w Kenii to oczywiście efekt głównie braku odpowiednich funduszy. A brak funduszy to - jak zaraz się przekonamy - częściowo efekt braku straży pożarnej. Zamknięte, zaklęte koło. W takim to potrzasku utknęło chociażby hrabstwo Nyandarua ze środkowej Kenii.

- Bez stałej jednostki straży pożarnej nie mamy szans przyciągać inwestorów, co blokuje rozwój usług i przemysłu. Nie powstają nowe miejsca pracy. Nie rosną wpływy z podatków. Przez to nie mamy funduszy na sfinansowanie remizy - tłumaczy Moses Badilisha, gubernator hrabstwa Nyandarua.

Dopuszczenie do użytkowania jakiegokolwiek biura czy zakładu wymaga zgody straży pożarnej, więc w przypadku chęci inwestycji w hrabstwie Nyandarua inwestor na własny koszt musi ściągnąć odpowiednie służby z innego regionu. Musi także z własnej kieszeni wyposażyć biuro czy zakład produkcyjny w sprzęt przeciwpożarowy. No i ubezpieczenie - bez pobliskiej jednostki straży pożarnej koszt polisy i maszyn znacząco rośnie. W efekcie i tak nieliczni inwestorzy prywatni - rodzimi lub zagraniczni - szerokim łukiem omijają miasta i hrabstwa, w których próżno szukać służb przeciwpożarowych.

Roczne dochody przeciętnego gospodarstwa domowego w regionie Nyandarua to, według władz hrabstwa, ok. 100 tys. KES (750 USD). Wpływy z lokalnych podatków są mierne, a skromne subsydia z budżetu centralnego pożytkowane na kwestie zasadnicze - dożywianie, edukację podstawową, namiastkę służby zdrowia. W takiej sytuacji stworzenie i późniejsze utrzymywanie remizy plasują się bardzo nisko na liście priorytetów.

Tymczasem na braku warunków do inwestycji cierpi kondycja ekonomiczna hrabstwa - bezrobocie przekracza tu 60 proc., a większość z 700 tys. mieszkańców utrzymuje się z uprawy roli. Region, dzięki żyznym glebom i przyjaznemu klimatowi, uchodzi za "koszyk spożywczy" Kenii.

- Nasi rolnicy produkują ogromne ilości żywności - warzyw, owoców, mleka, mięsa... Ale prawie wszystko się marnuje lub jest sprzedawane za pół ceny. Gdyby powstał choć jeden zakład przetwórstwa żywności, to sytuacja ekonomiczna mieszkańców i hrabstwa znacząco poprawiłaby się - opisuje skutki ewentualnej inwestycji gubernator.

Nyandarua jest jednym z sześciu ostatnich hrabstw w Kenii bez jednostki straży pożarnej. Jeszcze w 2014 roku takich regionów było ponad 20. Wśród nich - hrabstwo Makueni w południowej Kenii. Tam Fundacja PCPM już pomogła, tworząc od podstaw remizę w miejscowości Makindu i rozbudowując tę w miejscowości Wote.

- Dzięki pomocy ludzi z Polski powstały dwie pierwsze jednostki w naszym hrabstwie, a teraz chcemy stworzyć cztery kolejne. Jako gubernator zdecydowałem o podniesieniu budżetu dla straży pożarnej z 2 mln KES (15 tys. USD) do 4,5 mln KES (34 tys. USD). Łącznie w remizach w Wote i Makindu pracuje obecnie 18 strażaków - 12 na stałe oraz 6 wolontariuszy. Mamy także dwa duże wozy strażackie, po jednym na każdą jednostkę - mówi gubernator hrabstwa Makueni, Mutula Kilonzo Jr.

- Stworzenie od podstaw remizy w Makindu kosztowało nas ok. 185 tys. dolarów. Działaliśmy bardzo efektywnie, dostosowując projekt do realnych potrzeb i możliwości tutejszych strażaków, dzięki czemu ośrodek jest bardzo funkcjonalny. Koszt budowy i utrzymania samego budynku remizy został ograniczony do minimum - zapewnia prezes PCPM. 

"Po ukończeniu szkolenia moja pensja znacznie wzrosła"

Z informacji uzyskanych od Samuela Kahury - szefa Stowarzyszenia Dowódców Straży Pożarnej - oraz trzech strażaków z jednostek w Ruiru, Kiambu i Nakuru wynika, że miesięczne wynagrodzenie początkującego strażaka w Kenii wynosi 20-30 tys. szylingów kenijskich (150-225 dolarów). Wysokość pensji uzależniona jest oczywiście od stażu i kompetencji. Na wyższe uposażanie mogą liczyć chociażby strażacy, którzy przeszli szkolenie w specjalistycznym ośrodku "Fire and Rescue Training Center" w Kiambu, 30 km od Nairobi.

- Po uzyskaniu certyfikatu ukończenia szkolenia moja pensja urosła z 27 tys. szylingów (200 dol.) do 50 tys. szylingów (375 dol.). Dzięki szkoleniom nauczyłem się przede wszystkim korzystania z technik linowych, walki z ogniem oraz ratowania ofiar wypadków samochodowych. Teraz tę wiedzę mogę przekazywać innym strażakom - mówi Paul Njoroge, strażak z jednostki w miejscowości Ruiru leżącej na przedmieściach Nairobi.

Centrum szkoleniowe w Kiambu to także efekt zaangażowania PCPM oraz ambasady RP w Nairobi - budowa i wyposażenie ośrodka możliwe było dzięki programowi "Polska Pomoc" koordynowanemu przez MSZ. W "Fire and Rescue Training Center" w Kiambu specjaliści z Polski uczą kenijskich strażaków i ratowników m.in. używania technik linowych, gaszenia pożarów, ratowania ofiar wypadków samochodowych oraz korzystania ze specjalistycznego sprzętu ratowniczego. 

Ośrodek funkcjonuje od 2020 roku, składa się z sali wykładowej, placu treningowego, części administracyjnej i zaplecza socjalnego. Na miejscu działa także bursa, co pozwala uczestniczyć w wielodniowych szkoleniach także strażakom z odległych regionów Kenii. Szacuje się, że Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej w ośrodku w Kiambu przeszkoliło już 60 proc. wszystkich kenijskich strażaków.

- Od 2016 roku wysyłamy do Kenii instruktorów z Polski, żeby szkolili swoich kenijskich kolegów. Natomiast w owym czasie strażaków było tak mało, że czasami nasi instruktorzy jeździli po Kenii, by szkolić po 1-2 strażaków w danej remizie. Dlatego zdecydowaliśmy się stworzyć jeden centralny ośrodek na całą Kenię i w nim organizować szkolenia, na które przyjeżdżaliby strażacy z całego kraju. To tańsze i bardziej efektywne - wyjaśnia prezes PCPM.

Roczny budżet PCPM na działania w Kenii to ok. 1,5 mln PLN. Od 2014 roku PCPM zrealizował w Kenii projekty o wartości ok. 14 mln PLN. Środki pochodzą z programu "Polska Pomoc" prowadzonego przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

"10 lat temu takiej wiedzy o Polsce nie było"

Ambasador RP w Kenii, Jacek Bazański, ocenia, że wsparcie lokalnych służb pożarniczych to "najważniejszy projekt Polski w Afryce Subsaharyjskiej". Dodaje, że działalność prorozwojowa prowadzona przez MSZ i PCPM ma pozytywne przełożenie na postrzeganie Polski przez autochtonów - zarówno przez "zwykłych" obywateli, jak i przedsiębiorców oraz klasę rządzącą.

- Wśród lokalnej społeczności, tam, gdzie prowadzimy polskie projekty, rozpoznawalność naszego kraju jest wysoka, a pomoc bardzo odczuwalna. Polskę wyróżnia to, że realizuje w Kenii przedsięwzięcia rozwojowe, a więc trwałe - szkoły, szpital, tamy piaskowe, no i oczywiście wszystkie działania związane ze strażą pożarną - mówi Bazański.

Ambasador zaznacza, że wśród wykształconej części społeczeństwa kenijskiego Polska - jako kraj Unii Europejskiej - postrzegana jest na równi z krajami Europy Zachodniej.

- Jeszcze 10 lat temu takiej wiedzy powszechnej o Polsce tu nie było - zapewnia.

Pytany o relacje gospodarcze między Polską a Kenią, Bazański zwraca uwagę na brak odpowiednich umów handlowych, co znacząco hamuje eksport do Kenii towarów z całej Unii Europejskiej.

- Import z Polski jest wciąż niewielki, nasze firmy muszą się mocno rozpychać, żeby zdobyć część rynku obok tradycyjnie tu obecnych produktów z Wielkiej Brytanii, Chin, Indii czy RPA. Ale powoli się pojawiamy na kenijskich półkach, głównie branża spożywcza - mówi.

Polski eksport do Kenii w 2021 roku osiągnął wartość 55,4 mln USD (Dane za Observatory of Economic Complexity), co stanowi ledwie 1,4 proc. polskiego eksportu do Afryki (przy 4-proc. wkładzie Kenii w afrykańskie PKB i takim samym, 4-proc. wkładzie Kenii w populację Afryki). Równie ograniczone stosunki handlowe panują między UE a Kenią - w 2021 roku kraje wspólnoty sprzedały do Kenii towary i usługi za zaledwie 2,3 mld USD, co stanowiło mniej niż 0,1 proc. całego unijnego eksportu i 1,3 proc. unijnego eksportu do Afryki.

- Współpraca gospodarcza między Unią a Kenią jest utrudniona - hamują ją wysokie koszty transportu, brak umów handlowych, wysokie cła importowe. Natomiast już widzimy, że wraz z nadejściem administracji prezydenta Williama Ruto, rozmowy nabrały tempa - nowy prezydent ma świeże, pozytywne podejście do lokowania w Kenii bezpośrednich inwestycji zagranicznych - ocenia ambasador Bazański.

Polska ma mocną pozycję startową 

Wobec spodziewanego otwarcia kenijskiego rynku dla biznesu z Europy mocna pozycja startowa Polski może w tym wyścigu o państwowe kontrakty okazać się bezcenna.

- Rosnąca pozycji Polski w Kenii jest zauważana również przez tutejszą klasę polityczną. Jesteśmy wśród wąskiej grupy państw uznawanych przez lokalny rząd za kraje-donatorów. Dzięki temu jesteśmy zapraszani na spotkania z prezydentem, z ministrami, bierzmy udział w dyskusjach dotyczących pomocy międzynarodowej kierowanej do Kenii - podsumowuje ambasador.

PCPM planuje nawet zwiększenie zakresu swojej działalności, tak by wsparciem szkoleniowym objąć także strażaków z krajów ościennych.

"Docelowo chcemy, aby z ośrodka w Kiambu korzystały też służby z Ugandy, Rwandy, Etiopii czy Tanzanii. To byłby dla Polski bardzo dobry ruch wizerunkowy na obszarze całej Afryki Wschodniej - zarówno dla naszej dyplomacji, jak i biznesu" - zapowiada prezes PCPM.

Sytuacja ekonomiczna pozostałych krajów Afryki Wschodniej jest jeszcze bardziej ponura niż Kenii. W klasyfikacji Banku Światowego - będącej istotnym punktem odniesienia dla wielu rządów-donatorów - Kenia grupowana jest już wśród państw o nisko-średnich dochodach ("lower-middle income"), wspólnie z chociażby Algierią, Indiami, Egiptem czy Ukrainą. 

Sąsiedzi - Etiopia, Sudan Płd., Somalia, Uganda - to nadal najniższy stopień drabiny rozwojowej, klasyfikowani jako kraje o niskich dochodach ("low income"). Lada moment strumień pieniędzy z organizacji charytatywnych i rządów-donatorów może więc zmienić nurt, pozostawiając Kenię na pastwę wolnego rynku.

W 2008 roku ówczesny prezydent Kibaki ogłosił start wielkiego projektu rozwojowego "Kenya Vision 2030", którego celem jest przekształcenie Kenii w "nowo uprzemysłowiony kraj o wysoko-średnim dochodzie ("upper-middle income"), zapewniający wysoką jakość życia wszystkim swoim obywatelom w czystym i bezpiecznym środowisku". 

We wrześniu 2022 roku, podczas przemówienia w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, obecny prezydent Ruto przypomniał światu o tym narodowym wyzwaniu, jakie podejmują Kenijczycy. I zapewne doskonale zdaje sobie sprawę, że nie da się osiągnąć "wysokiej jakości życia" w "bezpiecznym środowisku" bez sprawnych, powszechnych i odpowiednio dofinansowanych jednostek straży pożarnej.

Nikodem Chinowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kenia | straż pożarna | strażacy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »