Już nie walczymy z inflacją

Gość Pulsu Bogusław Grabowski, członek Rady Polityki Pieniężnej. Rada Polityki Pieniężnej zmieniła strategię. Już nie walczy z inflacją, ale stabilizuje ją na niskim poziomie - mówi Bogusław Grabowski, członek RPP.

Gość Pulsu Bogusław Grabowski, członek Rady Polityki Pieniężnej. Rada Polityki Pieniężnej zmieniła strategię. Już nie walczy z inflacją, ale stabilizuje ją na niskim poziomie - mówi Bogusław Grabowski, członek RPP.

Przyznaje jednak, że jeśli rząd nie będzie dążył do reformy finansów publicznych, utrzymywanie inflacji na obecnym, bardzo niskim poziomie, nie ma sensu.

"PB": Dlaczego RPP zmieniła cel inflacyjny na ten rok z poziomu 4-6 proc. na 2-4 proc., jednocześnie utrzymując taki sam cel na 2003 r.?

- Średniookresowy cel inflacyjny na 2003 r. ogłoszony został we wrześniu 1998 r. Jego sformułowanie było kierunkowe, pokazywało potrzebę obniżenia inflacji poniżej 4 proc., trzeba było więc go uszczegółowić. Z kolei cel na ten rok istotnie odbiegał zarówno od poziomu bieżącej inflacji, jak i jej krótkookresowych prognoz. Podstawowym tego powodem jest korzystna dla spadku inflacji sytuacja na rynku żywności i paliw. W takiej sytuacji twórcy polityki pieniężnej muszą dostrzec ten fakt i go skomentować.

Reklama

Obstawanie przy starym celu mogło powodować oczekiwania, że RPP będzie chciała inflację podwyższyć, by po raz kolejny uniknąć nietrafienia w cel.

- W Polsce jest szczególna sytuacja, dlatego że założenia polityki pieniężnej mają charakter formalny. Zatem w sposób formalny trzeba było cel zmienić. Rynki doskonale wiedziały, że nie będziemy od strony popytowej przyspieszać inflacji tylko po to, aby sztucznie zrealizować cel. Po pierwsze, wielokrotnie mówiliśmy, że nadrzędność przy wykonywaniu polityki pieniężnej ma cel średniookresowy, a po drugie, że to głównie czynniki podażowe, niezależne od tej polityki, spowodowały niższy poziom inflacji. Tak naprawdę to tylko skrajne decyzje z zakresu polityki pieniężnej, na przykład gwałtowne obniżki stóp, mogłyby spowodować znaczne przyspieszenie inflacji w tak krótkim okresie. To by było oczywiście absolutnie nieodpowiedzialne. Jednak poinformowanie w sposób formalny, czym się kierujemy podejmując decyzje w zakresie stóp procentowych, było istotne dla przejrzystości polityki pieniężnej.

Czy jednak ustalenie identycznego celu na dwa kolejne lata oznacza zmianę strategii RPP z walki z inflacją na jej stabilizowanie?

Polityka pieniężna zakończyła proces obniżania inflacji do poziomu porównywalnego z krajami najwyżej rozwiniętymi. Teraz chcemy stabilizować niski poziom inflacji, co również wcale nie będzie łatwe. Trzeba pamiętać, iż u nas bardzo łatwo rozbudzają się oczekiwania inflacyjne, oraz że możemy mieć do czynienia z przyspieszeniem inflacji, gdy odwrócą się pozytywne wstrząsy podażowe, szczególnie na rynku żywności. Ponadto, jeżeli wraz z powrotem wyższej aktywności na świecie zaczną rosnąć ceny paliw i surowców, oraz gdy wraz z ożywieniem polskiej gospodarki zacznie przyspieszać popyt wewnętrzny, to wówczas skumulują się czynniki przyspieszające inflację, tak jak obecnie zbiegają się liczne czynniki przeciwne. A przecież tylko utrwalenie niskiej inflacji doprowadzi będzie w dłuższym okresie do tego, co najważniejsze: trwałego obniżenia restrykcyjności polityki pieniężnej, czyli do niższych nominalnych i realnych stóp procentowych. Jednak aby było to widoczne, musiałaby się znacznie poprawić kombinacja polityki makroekonomicznej rządu i banku centralnego, czyli znacznemu ograniczeniu musi ulec deficyt finansów publicznych. A jak widzimy, w zapowiedziach polityki budżetowej na 2003 r. mamy nie zacieśnianie, ale rozluźnienie polityki fiskalnej.

Dlaczego akurat taki cel? Czy nieco wyższa inflacja zagrażałaby stabilności gospodarki, zwłaszcza w okresie stagnacji?

- Poziom stabilności cen jest inaczej definiowany w różnych krajach. W UE przyjmuje się przedział od 0 do 2 proc., w Wielkiej Brytanii jest to 2,5 proc. Niewątpliwie poziom inflacji mniejszy od 2,0-2,5 proc. świadczy o stabilności cen. Z natury rzeczy w przypadku polskiej gospodarki - mniej rozwiniętej, ale o większej dynamice produktywności i silniejszych strukturalnych czynnikach inflacji - poziom, który nie musi istotnie zagrażać wzrostowi gospodarczemu, jest trochę wyższy. Stąd poziom 3 proc. z możliwością wahań o 1 pkt proc. Można powiedzieć, że gdyby polityka pieniężna była prowadzona w polskiej gospodarce w procesie transformacji, ale gdybyśmy nie zamierzali wchodzić do struktur europejskich, szczególnie do unii walutowej, być może ten cel można by było wydłużyć w czasie jako kolejny cel średniookresowy. Niemniej jednak następny cel średniookresowy będzie formułowany z wyraźnym założeniem realizowania nominalnych kryteriów konwergencji z Maastricht, w tym dotyczącego inflacji. Mówi ono, że inflacja średnioroczna nie może być wyższa niż 1,5 pkt proc. powyżej średniej inflacji z trzech krajów eurolandu o najniższej inflacji. Jeżeli patrzymy na to w perspektywie, dajmy na to, 2005 r., to mówimy o sprowadzeniu inflacji poniżej 2,5 proc.

Ale może się okazać, że spełnimy tylko to jedno kryterium konwergencji, a kryteriów fiskalnych, zależnych od rządu, nie. To po co tak zdecydowanie walczyć z inflacją?

Jeżeli Panowie chcą powiedzieć, że nie ma sensu, żeby RPP jednostronnie, bez poparcia rządu, realizowała cel inflacyjny zgodny z kryterium z Maastricht, mimo tego, że nie będzie perspektyw na wejście w najbliższym terminie do unii monetarnej, bo rząd nie będzie chciał wykonać kryterium fiskalnego, ta ja się z tym całkowicie zgadzam.

To czy opłaca się spełniać to kryterium i obniżać inflację poniżej tego poziomu, który i tak w naszej gospodarce oznaczałby stabilność?

Tak, nawet jeżeli rodziłoby to jakiekolwiek krótkookresowe koszty. Bo będą one naprawdę krótkookresowe, i wcale nie muszą być wielkie, gdyż to już chodzi o obniżkę inflacji o pół punktu. Natomiast korzyści będą bardzo duże i długookresowe.

Niewątpliwie z czterech podstawowych kryteriów, czyli inflacyjnego, stopy procentowej, deficytu i długu publicznego, kryteria monetarne będą nieporównywalnie łatwiejsze do spełnienia. Tymczasem coraz większe znaczenie w kreowaniu warunków na polskim rynku finansowym, również w zakresie stóp procentowych, będzie odgrywała polityka fiskalna. Dlatego, że jeżeli będzie w sposób wiarygodny zmierzała do wypełnienia kryteriów z Maastricht i realizowała plan przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty w jakimś określonym momencie, rynki finansowe będą to nagradzały akceptowaniem szybkiego spadku długoterminowych stóp procentowych.

Czy przyjęte przez rząd założenia do budżetu na 2003 r. przybliżają nas do spełnienia fiskalnych kryteriów członkostwa w eurolandzie?

- Dotychczasowa strategia rządu, zakładająca, że wydatki budżetu będą rosły realnie o 1 proc., wcale nie musi prowadzić i najprawdopodobniej nie będzie prowadzić do zaostrzenia polityki fiskalnej. RPP zwróciła uwagę, Międzynarodowy Fundusz Walutowy także, że ta tzw. "strategia Belki" mówi tylko o 50 proc. finansów publicznych, a tymczasem powinny nią być objęte całe finanse publiczne. Wstępne założenia na 2003 r. potwierdzają nasze obawy - gospodarka wzrośnie w tempie 3 proc., ale jednocześnie zakłada się pozostawienie deficytu ekonomicznego na poziomie zbliżonym do tego roku. Budżet w ogóle nie przewiduje więc zacieśniania, przeciwnie, lekkie rozluźnienie. Na razie nic też nie świadczy o tym, że mamy jakąś spójna strategię na najbliższe lata, która pokazywałaby chęć wypełniania kryteriów fiskalnych. Daliśmy sobie termin do końca tego roku, aby ustalić wspólną strategię wejścia do UE.

Czy w świetle dymisji Marka Belki można oczekiwać ustalenia takiej strategii?

- Odbieram tę dymisję bardzo negatywnie. To trzeci minister, który odchodzi w ciągu ostatnich dwóch lat na skutek niemożności zrealizowania swoich zamierzeń, bo trafia na barierę braku akceptacji w rządzie i w zapleczu parlamentarnym. Świadczy to o tym, że polska klasa polityczna wydaje się być niezdolna do prowadzenia niezbędnej polityki fiskalnej i zmian strukturalnych. To bardzo źle rokuje z punktu widzenia wzrostu gospodarczego, obniżania bezrobocia, realizowania fiskalnych kryteriów konwergencji oraz zwiększania jej konkurencyjności w momencie wchodzenia do UE. Nie widzę światełka w tunelu. Przed nami dwie realne opcje, jedna zła, druga tragiczna. Zła to taka, że będziemy mieli ministra dobrze przyjętego przez rynki finansowe, który będzie zdeterminowany kontynuować politykę poprzedników i mu się to nie uda z powodu niechęci politycznej. Tragiczna to taka, że koalicja wykorzysta dymisję i dokona reorientacji w kierunku bardziej roszczeniowym, populistycznym. Natomiast trzecią opcją byłby kolejny Cud nad Wisłą. Bo tylko w kategoriach cudu można domniemywać możliwość, że klasa polityczna zacznie się zupełnie inaczej zachowywać.

Którą opcję gwarantuje osoba Grzegorza Kołodko?

- Oczywiście bardzo bym chciał, i życzyłbym tego nowemu ministrowi, aby wykorzystał swój silny charakter i determinację działania do próby zrealizowania opcji trzeciej, tej najmniej prawdopodobnej. Ale wiem, że rozwój gospodarczy raczej nie opiera się na cudach. Więc niechby chociaż ta opcja pierwsza.

Puls Biznesu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »