Czy Polska jest gotowa do szybkiej reakcji na kryzys?

Zarówno w USA jak i w Rosji akcja ratownicza przyniosła efekty. Po zawirowaniach giełdy odbiły się od dna, a wielkie instytucje finansowe zostały uratowane dzięki aktywnej polityce państwa. Czy w Polsce jesteśmy gotowi z podobnym systemem szybkiego reagowania? W USA kluczowe decyzje podejmowano... w weekendy.

Aby zapewnić stabilizację chwiejącego się rynku kredytów dolarowych, zasiliły go ogromnymi środkami na mocy wspólnego porozumienia najmocniejsze banki centralne: amerykański Fed, Europejski Bank Centralny, Bank of Canada, Bank of England, Bank of Japan i szwajcarski SNB. Celem operacji była poprawa płynności na globalnych rynkach finansowych.

Nie dostrzegli, na jakim okręcie płyną

- Te instytucje tak naprawdę gaszą pożar. Dziwię się amerykańskiej komisji nadzoru finansowego. Dawno powinna dostrzec problem, gdy wszyscy mówili o bańce kredytowej w Stanach Zjednoczonych - wskazuje Dariusz Jarosz, prezes firmy consultingowej Martis.

Reklama

- Obecne działania wynikają z obaw przed załamaniem się systemu finansowego. Wszyscy zaczęli się bać, bo padają ikony o wieloletniej tradycji, zatrudniające najwybitniejszych specjalistów od ryzyka, którzy jednak nie dostrzegli na czas, na jakim okręcie sami płyną.

W USA znacjonalizowano największych pożyczkodawców hipotecznych - Freddie Mac i Fannie Mae i dokapitalizowano ich kosztem miliardów dolarów. W Rosji najpierw wobec spadków przerwano notowania giełdowe, potem ekipa Dmitrija Miedwiediewa wpompowała ogromne kwoty w system finansowy.

Pierwszy efekt działań ratowniczych przekroczył wszelkie oczekiwania. Indeksy giełd wzrosły, na parkietach zapanowała euforia. "Dniem surrealistycznym" nazwała francuska telewizja publiczna 19 września, kiedy po okresie paniki akcje nagle poszły w górę. Taki okazał się skutek interwencji, podjętej przez porozumienie banków centralnych i autoryzowanej przez samego George'a Busha. - Użyto wszelkich dostępnych środków - podsumował francuski ekonomista Elie Cohen.

Republikański słoneczny patrol

Działano jednak z rozmysłem. W USA władze selektywnie ratowały instytucje finansowe. Pozwolono upaść renomowanemu Lehman Brothers, który przetrwał 158 lat. Przejęto za to AIG.

- Decydenci przekazali sygnał: nie będziemy ratować tych, którzy brali na siebie zbyt duże ryzyko, chyba, że jak w wypadku ubezpieczeniowego giganta AIG, ich upadek niósłby za sobą nadmierne koszty dla całej gospodarki - interpretuje Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH

- W przeciwnym wypadku pan i ja moglibyśmy założyć bank, a potem domagać się od państwa, żeby go ratowało - dodaje. Kamizelki ratowników -wzorem bohaterów popularnego w USA serialu "Słoneczny patrol" - założyli przedstawiciele administracji republikańskiej, kojarzonej z preferowaniem wolnej ręki rynku. Ekonomia odeszła od ideologicznych podziałów. Plan amerykańskiego sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona zakłada przerzucenie - kosztem 700 mld dol - złych kredytów do budżetu państwa poprzez wykupienie niespłacalnych, toksycznych długów.

- Rynek jest rozdygotany: reaguje paniką na każdą złą informację i megaeuforią na każdą, która wydaje się dobra. Bał się "końca świata" i uznał, że Amerykanie mają plan, który wszystkich zbawi - ocenia Ryszard Petru.

- Jesteśmy bliżej końca niż początku kryzysu, ale to tylko moja ocena. Póki w USA ceny mieszkań spadają, istnieje ryzyko pogłębienia kryzysu. Tym bardziej, że gdy ujawniono całość planu Paulsona - indeksy giełd znów poszły w dół, w związku z przewidywanym oporem demokratów przeciw projektow stwierdza.

Faceci w czerni do roboty w weekendy

Najważniejsze decyzje dotyczące przyszłości rynków finansowych w USA podjęto w... weekendy. Wtedy postanowiono, że Morgan Stanley i Goldman Sachs staną się zwykłymi bankami zamiast inwestycyjnymi i przejdą pod nadzór Rezerwy Federalnej (amerykańskiego odpowiednika banku centralnego).

- Nie wiem, jak by nasze władze zachowały się w podobnej sytuacji, choć intelektualnie nie ustępujemy Amerykanom, mimo że za Oceanem walką z kryzysem zajęły się najtęższe umysły - zastrzega Petru.

- Boję się, że nasza administracja nie jest przygotowana do tak błyskawicznego działania. Podkreślę jednak, że dziś u nas nie ma takiej potrzeby, z czego się cieszę. Akcje są tanie, a polska gospodarka ma się całkiem dobrze - uspokaja ekonomista.

Wprawdzie ministerstwo finansów obniżyło prognozę przyszłorocznego wzrostu gospodarczego z 5 proc. na 4,8 proc., co wobec obecnych 6 proc. wydaje się wynikiem skromnym, ale jeszcze niedawno mogliśmy tylko marzyć o takim wzroście produktu krajowego brutto. Bezrobocie zmalało do poziomu 9,3 proc. (dane za sierpień według GUS), ponad dwukrotnie niższego niż za rządów SLD (20,6 proc.).

- W polskim systemie finansowym nie ma niebezpieczeństw wewnętrznych - uważa Arkadiusz Krześniak z Deutsche Bank Polska.

- Brak u nas instrumentów finansowych adekwatnych do tych, które wywołały zawirowanie za Oceanem, takich jak instrumenty pochodne oparte na ryzykownych hipotecznych kredytach mieszkaniowych "subprime", choć niektórzy doszukują się pewnych analogii. Nasz system finansowy powinien się okazać stosunkowo odporny na zagrożenia. Nadzór finansowy działa z wyprzedzeniem i elementy nadmiernego ryzyka są szybko wychwytywane - dodaje.

- Być może zostaną sprzedane polskie oddziały banków, które na Zachodzie mają kłopoty. Nastąpi konsolidacja - prognozuje Dariusz Jarosz.

- U nas Komisja Nadzoru Finansowego dmucha na zimne, przygląda się instytucjom i bankom. Polityka przyznawania kredytów jakiś czas temu była rozbuchana, ale teraz trudniej kredyt pozyskać, bo wszyscy wiedzą, jak się to skończyło w USA. Chęć wykazania zysku za wszelką cenę nie przesłoniła u nas rozsądku instytucjom finansowym.

- Nie jesteśmy przygotowani, aby rząd polski interweniował tak szybko, jak amerykański, gdyby pogłębiający się kryzys wywierał negatywny wpływ także na naszą gospodarkę - ostrzega ekonomista Andrzej Diakonow.

- Przykład PZU pokazuje, że od dawna nie potrafimy sobie poradzić z określeniem własności i perspektyw największego polskiego ubezpieczyciela. W PKO BP nie ma sporu akcjonariuszy, ale brak też strategii rozwoju. Nie można oczekiwać, że rząd byłby w stanie podjąć decyzję o przejęciu na własność instytucji finansowych, chylących się ku upadkowi. Nie dysponuje odpowiednimi instrumentami ani zasobami. Zaś Komisja Nadzoru Finansowego ma charakter regulacyjny i restrykcyjny. Nie jest przygotowana, by wspomagać pozytywne procesy czy przeciwdziałać zjawiskom kryzysowym.

NBP ma nikłe możliwości ingerowania w strukturę kapitałową i strumienie finansowe, jakimi dysponują banki. Zaś operowanie stopami procentowymi przez Radę Polityki Pieniężnej okaże się nieprzydatne przy ratowaniu zagrożonych instytucji - zauważa Diakonow.

- Główne ryzyko upatrywałbym w przeniesieniu się cyklu koniunkturalnego ze strefy euro, która wchodzi w kilkuletni okres spowolnienia gospodarczego - podkreśla Krześniak. Z sytuacją, spełniającą podręcznikową definicję recesji (ujemny wzrost gospodarczy przez dwa kwartały z rzędu) mamy już do czynienia w Wielkiej Brytanii. O recesji mówi się w najbogatszych do niedawna w UE (jeśli pominąć Luksemburg jako raj bankowy) Danii i Irlandii. Dla nas oznacza to, że tysiące emigrantów zarobkowych będą musiały powrócić, skoro kraje stanowiące cel wyjazdów za chlebem recesja dotknęła w pierwszej kolejności.

Dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn oznajmia, że Europa musi dysponować planem awaryjnym, jeśli pogłębi się zamieszanie na rynkach finansowych. Rządy mają więc uzbroić się na wypadek sytuacji kryzysowej i podjąć działania zapobiegawcze, "pomimo, że europejski system bankowy jest w dużo lepszej formie niż amerykański".

Zwykłego konsumenta nie zajmuje problem, czy Mitsubishi przejmie pakiet akcji Morgana. Obchodzi go, czy spowolnienie dotrze do nas i wpłynie na stan jego portfela. W USA centralnym tematem staje się problem, czy koszty zawirowań nie zostaną przerzucone na klasę średnią, obejmującą tam ponad połowę społeczeństwa. U nas można się obawiać, że jeśli dotrą tu efekty kryzysu, koszty poniosą pracownicy.

Z czerwcowego raportu Narodowego Banku Polskiego wynika, że spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego przyjdzie nieco później niż oczekiwano, ale będzie głębsze. Nastąpią zmiany na rynku pracy. Szybszej poprawie wydajności towarzyszyć będzie wolniejszy wzrost płac. Jeśli prognoza NBP się sprawdzi - koszty poniesie pracownik.

- U nas trudno mówić o rozbudowanej klasie średniej. Drobni ciułacze, inwestujący na giełdzie choćby poprzez TFI, już odczuli tąpnięcie w zasobach oszczędności - zauważa Andrzej Diakonow

- Pracownicy mogą okazać się głównymi poszkodowanymi, jeśli płace realne i oszczędności, pozwalające na inwestowanie, nie będą rosły w takim tempie, by zniwelować dystans do "starej" UE. Dysproporcje pozostaną, co grozi porażką w szybkim pościgu za bogatszymi krajami.

Skoordynowane i szybkie działania naprawcze w USA stały się możliwe dzięki temu, że po "czarnym poniedziałku" (gdy 19 października 1987 r. wskaźnik amerykańskiej giełdy Dow Jones Industrial Average spadł jednego dnia o 22 procent), stworzono tam zespół szybkiego reagowania, ułatwiający błyskawiczne podejmowanie decyzji. Choć ekonomiści z przekąsem mówią o "facetach w czerni" - decydenci wyciągnęli wnioski z kolejnych zawirowań.

Również w Polsce od niedawna działa zespół, w skład którego wchodzą: minister finansów, prezes NBP oraz szef Komisji Nadzoru Finansowego. - Na pewno im szybciej nastąpi ich reakcja i większy będzie stopień skoordynowania, tym lepsze przyniesie efekty - spodziewa się Arkadiusz Krześniak. Jak zauważa Piotr Bujak z Banku Zachodniego WBK, nigdzie na świecie nie ma gotowych procedur wobec nagłych kryzysowych wydarzeń: - Decyzje Fedu też były podejmowane ad hoc. Podobnie byłoby w przypadku Polski.

Sztaby antykryzysowe również u nas będą miały co robić, skoro pozostałe dane makroekonomiczne nie przedstawiają się tak korzystnie, jak dotyczące PKB i bezrobocia. Produkcja przemysłowa okazała się w sierpniu niższa o 3,7 proc. niż przed rokiem (w tym samochodów o 8,9 proc.). Sprzedaż detaliczna - mniejsza o 3,9 proc. w porównaniu z lipcową. Poziom zamówień w przemyśle spadł w porównaniu z ub. r.

- Gospodarka stopniowo spowalnia, proces zaczął się w 2007 r, a nasilił pod wpływem spowolnienia w strefie euro - nie ma wątpliwości Piotr Bujak. Z wypowiedzi ekonomistów wynika jednak, że wierzą raczej w zdrowe fundamenty polskiej gospodarki niż w zdolność jej sterników do szybkiego reagowania na zagrożenia.

Łukasz Perzyna

Państwo nie jest przygotowane Z Januszem Łaznowskim, przewodniczącym Regionu Dolny Śląsk NSZZ "S", rozmawia Paulina Madany - Jak Pan ocenia, na ile w Polsce państwo jest przygotowane na wypadek, gdy trafią do nas efekty kryzysu gospodarczego? Jak władza powinna reagować i jakie środki zaradcze podjąć, aby powstrzymać skutki spowolnienia? - Według mnie państwo w ogóle nie jest na nie przygotowane. Władza, zachwycona wskaźnikami wzrostu, nie przewiduje, że kryzys gospodarczy mógłby do nas dotrzeć. Trzeba jednak pamiętać, że Polska jest bardzo powiązana z gospodarką światową, więc nie sposób od nas oddzielić sytuacji na rynkach zagranicznych. Na szczęście w polskiej gospodarce nie jest jeszcze tak źle jak w innych zachodnich państwach. Gorzej mają zagraniczne instytucje, które na miejsce ulokowania swoich siedzib wybrały Polskę. Właśnie one w pierwszej kolejności najdotkliwiej odczują możliwe skutki kryzysu i wynikającego z niego spowolnienia gospodarczego. Na szczęście nie można powiedzieć, aby ten kryzys już się u nas rozwijał i żadnych większych środków nie trzeba na razie podejmować. Na razie nie grozi nam spowolnienie gospodarcze, więc błyskawiczne reagowanie nie jest jeszcze konieczne. Oczywiście mamy ogromną nadzieję i wiarę w to, że sytuacja ta wkrótce się sama stopniowo ustabilizuje i konieczność podejmowania w przyszłości działań zapobiegawczych ze strony państwa okaże się zbędna. - Czy istnieje groźba, że główne koszty poniosą pracownicy, którzy staną się głównymi poszkodowanymi? Co związek zamierza zrobić, aby temu zapobiec? - Oczywiście, że taka groźba zawsze istnieje. Wydaje się nawet bardzo duża. Wielokrotnie można było w przeszłości zauważyć, że w obliczu jakiegokolwiek kryzysu pierwszymi poszkodowanymi stają się zawsze pracownicy. Jako związek jesteśmy reprezentantami wielu wykonywanych w Polsce zawodów, więc naszym głównym obowiązkiem jest pilnowanie i obrona interesów pracowniczych, aby w momencie, gdy kryzys gospodarczy przybierze na sile, nie zostali oni w jego wyniku pokrzywdzeni. Na szczęście, nie można na razie stwierdzić potrzeby interwencji z naszej strony.

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »