Spór o pensje w PLL LOT. Samoloty nie wystartują na początku maja?

Spór o podwyżki płac personelu latającego był wielokrotnie powodem głębokiej zapaści największych linii lotniczych na świecie. Czy trwający od kilku lat podobny spór w PLL LOT przekształci się wkrótce w konflikt prowadzący do strajku? To by mogło silnie wstrząsnąć spółką, która - choć weszła na ścieżkę wznoszenia - ma nadal kruchą pozycję na silnie konkurencyjnym rynku.

W ubiegłym roku LOT zarobił ponad 280 mln zł na działalności podstawowej, czyli o ok. 100 mln zł więcej niż w 2016 r. Owocuje restrukturyzacja w spółce, jak i możliwość rozwijania siatki połączeń po dwóch latach takiego zakazu Komisji Europejskiej, co było warunkiem jej zgody na udzielenie spółce pomocy publicznej.

Oczywistym jest, że udział w tych wynikach mają wszyscy pracownicy, w tym najważniejsi dla przewozów piloci i pozostały personel latający.

- Związkowcy konsekwentnie odrzucają nasze propozycje regulacji płac, zależnych jednak od efektów, bo ich paradygmat brzmi: podwyżki należą się wszystkim po równo - mówi przedstawiciel zarządu.

Reklama

- Chodzi nam nie tylko o należne nam podwyżki czy sprawiedliwy udział w zyskach, bo zarząd wypłacił sobie wysokie nagrody za ubiegły rok, lecz także o zmianę stylu współpracy prezesa z załogą - mówi przedstawiciel jednego ze związków zawodowych.

Referendum strajkowe ma odbyć się 21 kwietnia i odpowiedzieć na pytanie, czy na początku maja powinno dojść do strajku. Jeżeli pracownicy opowiedzą się za nim, samoloty LOT nie wylecą.

Geneza konfliktu

Spór ma korzenie w 2010 roku, gdy ówczesny prezes zarządu LOT-u Sebastian Mikosz jednostronnie jako pracodawca wprowadził 17 marca ramowe wytyczne wynagradzania, wypowiadając tym samym regulamin wynagradzania.

Był niewątpliwie pod ścianą. Spółka pikowała, liczono dni do rozbicia. Komisja Europejska w zamian za udzielenie przez polski rząd pomocy publicznej zażądała m.in. przeprowadzenia głębokiej restrukturyzacji w spółce.

Prezes Mikosz nie wprowadził zwolnień grupowych, ale osiągnął podobny efekt finansowy, zmniejszając tzw. pensum.

Organizacje związkowe po przeliczeniu wynagrodzeń według obowiązującego regulaminu i projektu doszły do wniosku, że łączna wysokość wynagrodzenia personelu pokładowego i latającego zostanie obniżona o ok. 30 proc. Potwierdził to sąd rejonowy, który przywrócił trzem osobom poprzednie warunki pracy i płacy (...)

Wyjaśnienia zarządu

Prezes Mikosz zmniejszył pensum, ale zarazem zwiększył wynagrodzenie za dodatkowe godziny spędzone w powietrzu.

- Za każdą przepracowaną ponad ustalony limit godzinę piloci i stewardesy mogli realnie więcej zarabiać - wyjaśnia Adrian Kubicki, dyrektor Biura Marketingu PLL LOT. - I choć uratowane zostały miejsca pracy, związki zawodowe wypowiedziały pracodawcy spór zbiorowy.

Według niego zarząd od 2016 roku wielokrotnie składał projekty nowego regulaminu wynagrodzeń. Ostatni w połowie marca tego roku. Także on został odrzucony przez związki działające w LOT.

Rzecznik prasowy spółki przypomina też, że zarząd wprowadził już szereg podwyżek i awansów. Przez dwa lata awansowało ponad 230 pilotów i 300 członków personelu pokładowego. Podwyżki z tego tytułu wyniosły już prawie 17 milionów złotych. Dodatkowe 2 mln złotych podwyżki otrzymali pierwsi oficerowie dreamlinerów.

Według zarządu zasadą jest, że wynagrodzenie zasadnicze jest związane z efektywnością pracy. Młodsza stewardesa zarabia 5,5 tys. zł, starsza - 8 tys., pierwszy oficer - 20 tys. zł, kapitan - 29 tys. Obie grupy pracowników dostają też diety wynoszące od 1,5 do 2 tys. zł.

- Negowane przez związki premie uzależnione od punktualności rejsów są nowym elementem mającym zmotywować załogi do jak najefektywniejszej pracy - dodaje Adrian Kubicki.

W PLL LOT jest kilka organizacji społecznych, ale tylko dwie są reprezentatywne: Związek Zawodowy Pilotów Komunikacyjnych i Związek Zawodowy Personelu Pokładowego i Latającego.

- To te organizacje nawołują dziś pracowników do udziału w rzekomym referendum, mimo iż Sąd Najwyższy w swoim orzeczeniu zakwestionował zasadność roszczeń formułowanych przez związki - stwierdza Kubicki. (...)

Konflikt od strony społecznej

Przedstawiciele ZZPK zgadzają się w zasadzie z zarządem w jednej sprawie - genezy sporu. W większości innych osi sporu mają odrębne zdanie.

Przede wszystkim żądają przywrócenia zasad wynagradzania z 2010 roku oraz wypłat zaległych pieniędzy. Inne wprowadzone zmiany lub propozycje w tej sprawie negują.

Na przykład uzależnienie wynagradzania od punktualności przybycia samolotu i regularności rejsów, bowiem nie zawsze załoga ma na to wpływ.

Odebrania wyższych stawek za staż, czyli liczbę wylatanych godzin (w domyśle: świadczy to o doświadczeniu pilota). Nie przyjmują argumentów zarządu, że dziś pilot odpowiada głównie za start i lądowanie, a w powietrzu ma pomoc autopilota.

Związkowcy nie zgadzają się z dokładaniem czynności wychodzących poza zakres obowiązków i uzależnieniem od ich wypełnienia wysokości wynagrodzenia. Przykładem jest wymóg "powierzchownego" sprzątania samolotu, głównie przez stewardesy.

- Prezes w istocie gra na czas, bowiem biegnie okres przedawnienia indywidualnych roszczeń pracowniczych - mówi były członek zarządu Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych, chcący pozostać anonimowym.

Do tych i innych zarzutów merytorycznych dokładają się żale na styl pracy prezesa Rafała Milczarskiego. Związkowcy określają to ogólnie jako brak chęci do konstruktywnego dialogu.

Sprawy dopełnia postawa prezesa Milczarskiego wobec związkowców, znana im z bezpośrednich rozmów, ale i z jego wypowiedzi w mediach o nich. Mówią o atakach na związki i sianiu fermentu.

- LOT to nie jest prywatne przedsiębiorstwo, w którym pan prezes może stanowić prawo z pominięciem zasad współżycia - stwierdza w rozmowie z nami Adam Reszot, przewodniczący ZZPK.

Podobnie wypowiadała się Monika Żelazik, przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego.

O tych sprawach przedstawiciele związków informowali w specjalnych listach różne organy rządowe, włącznie z kancelarią premiera.

Co dalej?

Według rzecznika zarządu referendum nie koliduje z dialogiem społecznym. Harmonogram spotkań zespołu negocjacyjnego ze związkowcami przewiduje kolejne spotkanie jeszcze w kwietniu.

Zarząd przewiduje, że poparcie dla referendum będzie nikłe, gdyż strajk nie ma poparcia pracowników. Samo referendum zarząd uznaje na nielegalne, bowiem odbyło się ono już w tej samej sprawie we wrześniu ub. roku, ale związkowcy nie złożyli zarządowi żadnej informacji o jego wynikach.

- Referendum we wrześniu się nie odbyło, bo zarząd odmówił nam i nie dostarczył imiennej listy 1600 pracowników - zaprzecza przedstawiciel strony społecznej.

I jak dodaje, prawo do strajku ostrzegawczego związki miały już w styczniu 2015 roku. - Minęły więc trzy lata: ile razy można ustępować podczas negocjacji płacowych, które są w istocie grą w kotka i myszkę? - dodaje.

Nikt nie może dziś odpowiedzieć, jakim wynikiem zakończy się referendum.

Piotr Stefaniak

Więcej informacji na portalu wnp.pl

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »