Na płace w euro jeszcze poczekamy. Ale czy warto na to czekać?

Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że jesteśmy obecnie za biedni na przyjęcie euro i może to nastąpić, gdy średnia płaca w Polsce będzie na poziomie 70-80 proc. unijnej. Pytanie tylko, czy szybciej doszlusujemy do tego poziomu z płacami w złotych, czy z płacami w euro.

Najprostsza odpowiedź na pytanie, co się stanie z płacami po przyjęciu wspólnej waluty, brzmi: zostaną przeliczone po kursie, po jakim przyjęliśmy euro. Podobnie zresztą, jak ceny.

W tym kontekście bardzo często słychać obawy, że przyjęcie euro spowoduje znaczny wzrost cen. Dane statystyczne tego jednak nie potwierdzają - w poszczególnych państwach wpływ ten oszacowano na ok. 0,2-0,3 punktu procentowego. A płace? Europejski Bank Centralny zakładał, że po przyjęciu euro nominalne wynagrodzenia obywateli powinny rosnąć (wzrostu płac po przyjęciu euro spodziewa się również prof. Marek Belka, który twierdzi, że już sama deklaracja o przyjęciu wspólnej waluty może wywołać presję płacową). Te prognozy sprawdziły się połowicznie - owszem, w pierwszych latach dynamika po przyjęciu euro dynamika wzrostu płac w eurolandzie przyspieszyła, potem jednak osłabła (chociaż płace rosły nadal, ale nie tak szybko, jak oczekiwał EBC).

Reklama

Na dziś jednak dyskusja o przyjęciu (lub nie) euro koncentruje się raczej na wątkach politycznych, a nie gospodarczych. Nieprzypadkowo. Bajka o żelaznym wilku zaczyna stawać się rzeczywistością. Deklaracja prezydenta Francji i kanclerz Niemiec w sprawie wspólnego budżetu strefy euro jest sporym krokiem ku urzeczywistnieniu Europy dwóch prędkości. Tempa już się różnicują, a co z kierunkami? (...)

Polska do euro się nie kwapi. Premier Mateusz Morawiecki zapowiada, że akces można rozważać, gdy pensje w Polsce osiągną poziom 70-80 proc. wynagrodzeń niemieckich. A do tego nam daleko... Pozostaje pytanie ekonomiczne: czy przyjęcie wspólnej waluty (przy świadomości wszelkich ryzyk) przyspieszyłoby pogoń polskich płac za niemieckimi? Bo można też odwrócić pytanie: jeżeli będziemy już na poziomie rozwoju zbliżonym do niemieckiego, to po co nam wtedy euro? Innymi słowy: czy roztropność władzy (jak chcą niektórzy) nie jest (jak oceniają inni) podejściem "nie wejdziesz do wody, dopóki nie nauczysz się pływać"?

O euro można oczywiście dyskutować, nie przesądzając wyniku. Ale by dyskusja miała sens, potrzebne są poważne analizy. NBP stworzyło dwa raporty o korzyściach i ryzykach związanych z przyjęciem wspólnej waluty. Następnego nie należy oczekiwać - na początku ub.r. zlikwidowano biuro ds. integracji ze strefą euro. Rok wcześniej stanowisko pełnomocnika ds. euro zniknęło z listy płac Ministerstwa Finansów. Jesteśmy zatem trochę zdani na decyzje podejmowane na podstawie "rzutu oka polityka".

A skoro tak, to poważnej debaty nie będzie - ani w Polsce, ani na forum UE. I można oczywiście pokusić się o jeszcze jedno pocieszenie, że różne prędkości funkcjonują w Unii już dziś. Fakt. Z tym, że mimo różnych prędkości kierunek był jeden. Dziś nie jest to już takie oczywiste.

Adam Sofuł

Więcej informacji na www.pulshr.pl

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »