Pracować w Niemczech, żyć w Polsce. Nowy trend na pograniczu

Polacy z pogranicza rezygnują z okresowej emigracji zarobkowej. Wolą codzienne dojeżdżać do pracy w Niemczech i żyć z rodziną.

Dagmara Krynda pracuje od trzech lat jako konsultantka w oddziale niemieckiej agencji pracy tymczasowej Randstad w Goerlitz. Jest jedną z kilku zatrudnionych, którzy posługują się biegle dwoma językami - niemieckim i polskim. Zapotrzebowanie na dwujęzycznych konsultantów wymusza nowa sytuacja na rynku pracy. - Utrzymujące się wciąż istotne różnice w zarobkach między Polską a Niemcami sprzyjają powstawaniu nowych trendów - wyjaśnia Dagmara Krynda. Jak wynika ze statystyk Ranstad około 99 procent poszukujących zatrudnienia w Saksonii i w graniczącej z Polską Brandenburgii decyduje się na codzienne dojazdy do pracy, by móc mieszkać z rodziną w Polsce. Coraz mniej Polaków wybiera okresową emigrację zarobkową.

Reklama

Pierwsze doświadczenia

Do biura agencji w Goerlitz najwięcej zgłasza się Polaków między 22. a 30. rokiem życia z kwalifikacjami zawodowymi, którzy chcą szybko zarobić. 20-letni Stefan Polonis jest technikiem grafikiem z wykształcenia, ale od roku dzięki agencji Randstad pracuje dla niemieckich firm jako pomocnik produkcji. To jego pierwsze doświadczenia na niemieckim rynku pracy. Sześć dni w tygodniu dojeżdża po 35 km z rodzinnej miejscowości po polskiej stronie do zakładu w Niemczech. Zarabia 9,27 euro brutto na godzinę. Taką minimalną stawkę płaci Randstad pracownikom niewykwalifikowanym. Dla Stefana, który nie pracuje w swoim zawodzie i poniżej kwalifikacji, to na razie "finansowo i tak najlepsza opcja". Płace w polskim regionie przygranicznym są zbyt niskie. Stefan mówi po niemiecku, ale stale pracuje nad językiem. - Obecne zajęcie traktuję jako możliwość zdobycia doświadczenia, a okresowa emigracja zarobkowa nie wchodzi w grę. Już dwoje starszego rodzeństwa mieszka za granicą - tłumaczy Stefan Polonis.

Nieoceniony Facebook

Najwięcej Polaków Dagmara Krynda rekrutuje na Facebooku na specjalnej stronie "Daga Randstad -praca okolice Görlitz". Od ręki udziela zainteresowanym informacji, jakie dokumenty muszą jej przesłać, jakie muszą spełnić warunki. Na stronie podaje też regularnie najnowsze ogłoszenia dotyczące zatrudnienia.

O pracę w polsko-niemieckim regionie przygranicznym ubiega się najwięcej osób niewykwalifikowanych i bez znajomości języka. - Tym osobom nie możemy pomóc, bo znajomość niemieckiego na poziomie komunikatywnym, wyższym niż podstawowy, jest zasadniczym warunkiem. Pracownik musi rozumieć polecenia przełożonych - mówi konsultantka. Chodzi także o bezpieczeństwo pracy. Od kandydatów obok znajomości niemieckiego wymaga się prawa jazdy oraz samochodu. Lokalizacja niektórych zakładów pracy nie pozwala na dotarcie do nich środkami komunikacji publicznej, a praca odbywa się niejednokrotnie na zmiany. Bez samochodu nie ma szans - tłumaczy Dagmara Krynda. - Tym bardziej, że długość umów-zleceń jest różna - dodaje.

Jakich pracowników szukają niemieccy pracodawcy?

Przede wszystkim osób wykwalifikowanych. Chodzi o elektryków, mechatroników, mechaników konstruktorów, narzędziowców, spawaczy, ślusarzy, lakierników, malarzy do zakładów produkcyjnych, magazynierów, asystentek i sekretarek do biur czy fachowców od zarządzania ludźmi. A tych, zdaniem Dagmary Kryndy, jest na pograniczu bardzo mało.

- Niemieckie zakłady zdają sobie sprawę, że tu w regionie trzeba walczyć o każdą parę rąk do pracy, bez względu na to, czy to Polak czy Niemiec - mówi Mario Kratzer, menedżer odpowiedzialny za lokalne oddziały Randstad w Budziszynie (Bautzen), Goerlitz i w Żytawie (Zittau).

Nie taki diabeł straszny

Do wysypu agencji pracy tymczasowej w Niemczech i Europie doszło głównie w okresie kryzysu finansowego w 2008 roku. Działalność tych agencji budzi nadal spore kontrowersje. Były i są one kojarzone z "umowami śmieciowymi". Jednak dzisiaj zasady zatrudnienia w agencjach bardzo się zmieniły. Oprócz bardzo krótkich umów na kilka tygodni, można znaleźć także pracę na zastępstwo i na dłuższy okres, nawet do pół roku. Płaca minimalna brutto w Saksonii wynosi 8,84 euro. Randstad, rekrutując Polaków dla niemieckich firm, płaci niewykwalifikowanym pracownikom prawie 50 eurocentów więcej. Osoby z wyższym wykształceniem otrzymują wyższą stawkę, która jest negocjowana z firmą, dla której są rekrutowane. Zależy ona od kwalifikacji i doświadczenia zawodowego. Agencja, jako pracodawca, dba także o ubezpieczenie zdrowotne oraz ubezpieczenie od wypadków.

Zatrudnienie dla nielicznych

Rocznie do oddziału Randstad w Goerlitz zgłasza się przeciętnie 500 Polaków na rozmowę kwalifikacyjną. W Budziszynie i Żytawie nieco mniej. Tylko jedna trzecia z nich otrzymuje zatrudnienie. Z doświadczenia agencji wynika, że w regionie przygranicznym większe szanse na pracę mają Polacy z mniejszymi kwalifikacjami zawodowymi. Zdarza się, że Randstad podpisuje z nimi umowę, ale muszą oni czekać, aż zwolni się miejsce w zakładzie pracy. Agencja płaci też pracownikowi miesięczne wynagrodzenie, pomimo tego, że ten nie podjął jeszcze pracy. - Inwestujemy w niego, bo jesteśmy przekonani o jego kwalifikacjach i trzymamy go w tzw. gotowości - mówi Mario Kratzer. Wielu Polaków nie rozumie takiego postępowania obawiając się, że będą zmuszeni do zwrotu pieniędzy.

Polak na wagę złota

Przed laty agencja Randstad miała spore problemy z pośrednictwem polskich pracowników. W Saksonii panowały duże uprzedzenia. - Obecnie firmy, jeśli mają wybierać między wykwalifikowanym Polakiem czy Niemcem, wybierają Polaka, doceniając jego ambicje i wolę pracy - podkreśla Kratzer. Chociaż ten rzadko identyfikuje się ze swoim pracodawcą i "jeśli usłyszy o lepszych możliwościach pracy, wymawia umowę i zmienia pracodawcę".

Potwierdza to Stefan Polonis. Z jego obserwacji wynika, że niektórzy Polacy ani nie mówią po niemiecku, ani nie przykładają się do wykonywanego zajęcia. - Zajmują tylko niepotrzebnie miejsca pracy innym - zżyma się dwudziestolatek.

Jak wynika ze statystyk Randstad, przypadki przejęcia polskich pracowników na stałe przez niemieckie przedsiębiorstwa trafiają się raz na dziesięć. Jeden z zakładów chciał przejąć Stefana. Ale Polak liczy na to, że uda mu się za rok czy dwa podjąć w Niemczech pracę w wyuczonym zawodzie. A o przeprowadzce do Niemiec nie ma mowy. Za Odrą chce tylko pracować, ale żyć po polskiej stronie granicy.

Deutsche Welle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »