Nasze szkoły nie uczą, wręcz niszczą

Przedstawiciele politycznej elity, a także niektórzy prezydenci największych polskich miast twierdzą, że budujemy gospodarkę opartą na wiedzy. W jakim miejscu znajdujemy się w tej chwili, jeżeli chodzi o dążenie do tego celu? Z Grażyną Drażbą-Derdej rozmawia Roman Mańka.

Myślę, że gdyby zapytał Pan osoby mówiące o budowaniu gospodarki opartej na wiedzy, to za bardzo nie wiedziałyby o co chodzi. Sam termin jest dość stary, został wypracowany w Stanach Zjednoczonych na gruncie socjologicznym i nawiązuje do społeczeństwa opartego na wiedzy. W Europie pojęciem tym zaczęto się posługiwać w latach 90. XX w., a stało się ono bardzo modne na przełomie stuleci. Gospodarka oparta na wiedzy skupia dwa główne elementy: produkcję wiedzy i jej dystrybucję.

Czym się charakteryzuje ten model?

Przede wszystkim wysokimi wskaźnikami innowacji, efektywnym sposobem wykorzystywania wiedzy, a więc jej praktyczną dystrybucją do naszego codziennego życia. W ramach tej koncepcji społeczeństwa wykazują się wysokim poziomem implementacji nowych technologii. Cała europejska gospodarka dąży do modelu opartego na wiedzy, natomiast twierdzenie, że już ten stan osiągnęliśmy albo że proces ten dobiega końca jest sporym nadużyciem. Obecnie jesteśmy w drodze do gospodarki opartej na wiedzy.

Reklama

Wszystkie kryteria, które Pani wymieniła, konstytuujące gospodarkę opartą na wiedzy, świadczyłyby, że tej formy gospodarowania jeszcze w Polsce nie ma?

Jesteśmy w punkcie startu. Podjęliśmy próbę zbudowania gospodarki opartej na wiedzy, bo, jeżeli chcemy się rozwijać, nie mamy innego wyjścia. W zestawieniu z innymi obszarami widać, że jesteśmy społeczeństwem rozwiniętym, nawet biorąc pod uwagę perspektywę porównawczą niektórych państw Unii Europejskiej. Na pewno mamy potencjał, ale absolutnie przychylam się do Pana zdania, że pozostała nam do pokonania długa droga.

Czy w ciągu 20 lat transformacji - którymi się chwalimy i o których mówimy, że były udane - poczyniono jakieś zaniedbania w sferze dążenia do gospodarki opartej na wiedzy?

Żeby budować gospodarkę opartą na wiedzy musi istnieć strategia rozwoju kraju, która będzie ten proces definiować. Niestety jak dotychczas nie zauważyłam abyśmy mieli opracowaną jakąś strategię lub żeby była ona konsekwentnie realizowana. Na przestrzeni 20 lat transformacji nikt nie powiedział: "Idziemy tą drogą, to jest nasz cel, budujemy nowe technologie, stwarzamy odpowiednie warunki działania do ich implementacji, stawiamy na innowacje". Tego w ogóle nie widać! Z drugiej strony istnieje różnica wobec stanu, który kształtował naszą gospodarkę dawniej. Długo mieszkałam poza granicami kraju i dostrzegam gołym okiem, jak bardzo Polska się zmieniła. nasza gospodarka rozwija się - jednak bardziej dzięki inicjatywie społeczeństwa niż przemyślanej polityce państwa. Tymczasem bez określonych założeń strategicznych, wyznaczenia bardzo konkretnych celów rozwoju kraju, wytyczenia kierunków działania pewnych rzeczy nie da się osiągnąć. Żeby budować gospodarkę opartą na wiedzy, należy tworzyć pewne podstawy.

Jak to zrobić, kiedy w sferze innowacji znajdujemy się daleko w tyle?

Dzieje się tak dlatego, że nikt nie potrafi strategicznie zarządzać tym procesem. Jeszcze 15 lat temu zgłoszenie patentu było w Polsce drogą przez mękę. Nikt tego nie wspierał i nie pomagał ludziom posiadającym pewne innowacyjne pomysły. Oni musieli przejść naprawdę bardzo trudną drogę.

Z tego, co Pani mówi, wynika, że gdyby Polska stworzyła dalekosiężną strategię rozwoju gospodarczego, to dzisiaj mogłaby się znajdować w innym miejscu.

Z całą pewnością przy stworzeniu dobrej strategii Polska gospodarka mogłaby lepiej funkcjonować. Bez wątpienia wówczas mielibyśmy do czynienia z bardziej efektywnym działaniem. Jak można ocenić obecny system kształcenia, jak on wygląda, jakie są jego największe mankamenty?

Obecnie w mediach toczy się bardzo negatywna dyskusja na temat polskiego szkolnictwa. Pojawiło się wiele głosów, których należy wysłuchać i zastanowić się nad kondycją polskiego systemu kształcenia. Na pewno ma on wiele mankamentów. Zmiany należy zacząć od przedszkoli i szkół podstawowych. Nasze szkoły nie uczą samodzielności, nie wyrabiają w młodych ludziach aktywności, nie kształtuje kreatywności. Wręcz przeciwnie -zabijają samodzielną pracę i aktywne działanie, wytwarzają bierne postawy.

Z takim szkolnictwem nie będziemy mieli szans na innowacje czy budowanie gospodarki opartej na wiedzy, gdyż ten model życia gospodarczego wymaga otwarcia, samodzielności, kreatywności, inwencji oraz odwagi. Tymczasem nasze szkoły w ogóle tego nie uczą, a wręcz tego rodzaju cechy niszczą.

Czyli w polskich szkołach w większym stopniu formuje się myślenie reaktywne niż proaktywne?

Dokładnie tak. Można zauważyć to już na etapie szkół podstawowych. W Polsce zupełnie inaczej kształci się dzieci niż np. w Niemczech. W niemieckim systemie edukacyjnym od wczesnego okresu nauki, już w szkołach podstawowych, u dzieci kształtuje się umiejętność samodzielnej pracy, z kolei od dziesiątej klasy gimnazjum młodzież samodzielnie realizuje różnego rodzaju projekty.

Natomiast w Polsce, gdy się komuś powierzy do wykonania jakiś projekt, to jest tragedia - młody człowiek dziwi się, że zbyt wiele się od niego oczekuje. To samo zjawisko występuje w dalszych fazach kształcenia - na studiach wyższych studenci również nie są przyzwyczajeni do samodzielnej pracy.

Obecnie wchodzi w życie reforma szkolnictwa wyższego, która nakłada na studenta o wiele więcej samodzielności. Jest to bardzo dobry krok, tylko w jaki sposób my będziemy tę samodzielność egzekwować, skoro w ludziach, na wczesnym etapie kształcenia, nie wyrobiono pewnych nawyków?

Widzę jeszcze inne zagrożenie.

Kiedy porównujemy polski system kształcenia do niemieckiego, musimy pamiętać, że tam jest bardzo wyraźnie powiedziane, iż nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie. Statystyki pokazują, że z roku na rok przybywa nam ludzi wykształconych, tyle tylko, że problem jest inny: czy oni są realnie wykształceni? Czy wykształcenie wyższe powinno być zjawiskiem elitarnym, czy masowym? Prof. Bogusław Wolniewicz powiedział kiedyś w tym kontekście, że "Masa ciągnie w dół".

Osobiście mogłabym się odwołać do krzywej Gaussa i jeszcze paru innych modeli, z których można byłoby zaczerpnąć materiał do odpowiedzi na Pana pytanie. Rzeczywiście, poziom skolaryzacji jest w Polsce bardzo wysoki. Zawdzięczamy to reformie szkolnictwa średniego, którą wprowadzono, niszcząc kompletnie kształcenie zawodowe. W Polsce nie istnieje kształcenie zawodowe! Nasi wspaniali rzemieślnicy wyginą! Jesteśmy narodem samodzielnym, obdarzonym inwencją, potrafiącym sobie bardzo dobrze radzić w różnego rodzaju sytuacjach i dzięki temu tak dobrze funkcjonujemy. Mamy pozytywną opinię na zachodzie Europy.

Szybko się uczymy, gdyż potrzeba życiowa tego od nas wymaga. Niestety, dobra opinia o naszych rzemieślnikach odejdzie w zapomnienie, bo nie dajemy ludziom szansy kształcenia się w tych zawodach. Niebawem będziemy mieli do czynienia z taką samą sytuacją jak w krajach zachodnich, jednak tam już się od tego odchodzi, próbuje się kształcić ludzi zawodowo, natomiast my w tym kierunku nie robimy niczego.

Czy na początku lat 90. nie oszukaliśmy ludzi? Mówiliśmy im, żeby zdobywali wyższe wykształcenie, a wówczas łatwiej będą mogli uzyskać dobre zatrudnienie. Wiele osób, które miało predyspozycje do zawodów rzemieślniczych, wybrało administrację, prawo, filologię, a później okazało się, że w tych dziedzinach nie potrafią sprostać konkurencji na rynku. W efekcie wielu absolwentów z wyższym wykształceniem pozostaje bez pracy.

To jest problem ogólnoeuropejski. Nie można zaliczać go jedynie do naszej polskiej specyfiki. Mamy do czynienia z pewnym trendem. Natomiast za bardzo poważny błąd należy uznać zniszczenie szkolnictwa zawodowego. Doprowadziliśmy do likwidacji tego profilu nauczania i nie próbujemy go odbudowywać. Inaczej jest np. we wspomnianych wcześniej Niemczech, w których istnieją uniwersytety, ale także Fachhochschule, a więc wyższe studia uczące konkretnego zawodu. One nie kształcą na wysokim poziomie wiedzy ogólnej, lecz techniczną, praktyczną. Niestety, w Polsce nie ma takiej alternatywy. I to jest duży problem! Z jednej strony mówimy, że nasze uczelnie wyższe produkują bezrobotnych, ale gdzie ci ludzie po zaliczeniu egzaminu maturalnego mają pójść?! Przecież dla nich nie stworzono żadnej oferty. A więc lepiej, że wybrali ukończenie studiów licencjackich, niż mieliby być bezrobotnymi zaraz po maturze. Jest to kwestia propozycji, którą tym ludziom składamy.

Trzeba stworzyć alternatywny system kształcenia.

Na poziomie powiatów czy województw namnożyło się wyższych uczelni jak grzybów po deszczu, tymczasem w praktyce nie dają one wyższego wykształcenia w rozumieniu realnym. Można spotkać się z przykładami, że już za samo opłacenie czesnego, bez przyjścia na egzamin, student otrzymuje trójkę, za samo pojawienie się na egzaminie - czwórkę, a gdy do tego doda jeszcze trochę wiedzy - piątkę.

Patologie zdarzają się wszędzie. Trudno jest na podstawie jednostkowych sytuacji wyciągać ogólne wnioski. Jednak pewne zagrożenia niebawem zostaną w sposób naturalny wyeliminowane. Nadciąga niż demograficzny, generacje młodzieży mogącej pobierać naukę będą coraz mniej liczebne i siłą rzeczy, w naturalny sposób, tego typu uczelnie znikną. Prywatne szkolnictwo może mieć szansę jedynie wówczas, kiedy zacznie dbać o wysoki poziom kształcenia - wyższy niż oferują uczelnie państwowe. Tylko tego typu szkoły będą mogły funkcjonować na rynku. Mam nadzieję, że to wyeliminuje opisaną przez Pana sytuację.

Czy uczelnie prywatne mogą wygrać z państwowymi?

Zdecydowanie tak! Ale pod warunkiem, że oferta prywatnych uczelni będzie lepiej przystosowana do potrzeb rynku pracy. To bowiem rynek pracy zdecyduje, który sposób kształcenia jest bardziej efektywny. Aby stworzyć atrakcyjną ofertę, trzeba włożyć multum pracy, np. na Uczelni Łazarskiego przeprowadzamy specjalne badania wśród pracodawców w celu poznania ich oczekiwań w stosunku do studentów. Pytamy, jakie kwalifikacje i kompetencje są preferowane, aby student po zdobyciu wyższego wykształcenia, mógł dobrze funkcjonować na rynku pracy. To kryterium wyznacza naszą ofertę i pod tym względem ją przygotowujemy. Dzięki temu, jak wynika z przeprowadzonych przez nas badań, 96 proc. naszych studentów znajduje zatrudnienie po ukończeniu studiów. Oczywiście część tych osób zdobywa pracę jeszcze w okresie kształcenia.

Czy nasze polskie elity polityczne, biznesowe, kulturowe wyróżniają się dobrym wykształceniem?

Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem elity. Może ona cechować się niskimi bądź bardzo wysokimi standardami. W wąskim znaczeniu, ludzi sprawujących władzę, można powiedzieć, że polska elita jest elitą.

W takim razie jakie są standardy polskiej elity?

Życzyłabym sobie, aby były wyższe. I myślę, że prędzej czy później do tego dojdzie, gdyż to jest naturalny proces. Niedawno miałam przyjemność lecieć z Mediolanu z Polakiem, który skończył studia w Turynie oraz w Stanach Zjednoczonych, obecnie mieszka w Szwajcarii i pracuje w jednej z organizacji społecznych, posiada dobre kontakty z polskimi elitami biznesowymi w radach nadzorczych, a także ze średnią kadrą menedżerską. On już zauważył olbrzymią różnicę pomiędzy tym, co było kiedyś, a stanem obecnym. Starsze pokolenia nie prezentowały najwyższych standardów, natomiast młodsze są naprawdę nieźle wykształcone i nie odbiegają wiele od zachodnich kryteriów. W Polsce powoli zaczyna tworzyć się prawdziwa elita.

Jednak nasze czołowe uniwersytety w rozmaitych rankingach plasują się daleko poza czołówką.

Weźmy pod uwagę to, z jakich pozycji startowaliśmy. Nasze uczelnie znajdowały się w sytuacji biegacza w betonowych butach. Byliśmy obciążeni przez zaniedbania z przeszłości i to, niestety, cały czas ciągnie nas w dół. Dlatego musimy wykazywać więcej cierpliwości. Ale z drugiej strony powinniśmy mieć też odwagę i chęć do przeprowadzenia prawdziwych zmian.

Obecnie Europa przeżywa głęboki kryzys gospodarczy, z kolei mówi się, że Polska obroniła się przed poważniejszymi perturbacjami ekonomicznymi.

Czy można zgodzić się z taką oceną?

Powiedziałabym, że Polska miała szczęście w kryzysie.

Jakie są największe zagrożenia gospodarcze i społeczne dla Polski w najbliższej przyszłości? Czego powinniśmy się bać?

Żyjemy w pewnym systemie i jeżeli w Europie będzie kryzys, to choćbyśmy nie wiem, jak mocno napinali mięśnie, sami niewiele zrobimy. Funkcjonujemy w silnym powiązaniu ze światem zewnętrznym i znajdujemy się w sąsiedztwie bardzo trudnej sytuacji gospodarczej, która dotknęła Europę. Problemy przeżywają Grecja, Portugalia, Hiszpania, my również zaczynamy się w coraz większym stopniu z nimi borykać. To wynika z nieodpowiedzialności. A więc musimy być bardziej odpowiedzialni w tym, co robimy i co powinno nas ratować.

Jest Pani zadowolona z polityki obecnego rządu w zakresie kształcenia? Czy wyczuwane jest jakieś wsparcie dla nauki?

Jeżeli chodzi o uczelnie niepubliczne, to nie istnieje jakiekolwiek wsparcie ze strony państwa. I myślę, że jest to bardzo niesprawiedliwa sytuacja. Dobre uczelnie, chcące zmieniać standardy, pracujące na rzecz dobrego kształcenia dla biznesu powinny otrzymać wsparcie od państwa. Spora cześć szkół w sektorze niepublicznym wprowadza nowoczesne metody kształcenia oraz programy edukacyjne i w efekcie dobrze zabezpiecza potrzeby biznesu. Natomiast uczelnie państwowe mają pod tym względem o wiele trudniej, gdyż są związane innymi uwarunkowaniami. Zmiany łatwiej jest wprowadzać w szkołach prywatnych niż w państwowych. Na pewno kilka polskich niepublicznych uczelni zacznie w przyszłości świetnie funkcjonować, bo posiada znakomite programy edukacyjne i będzie wypuszczać na rynek dobrze przygotowanych absolwentów.

Ale to nie stanie się dzięki polskiemu państwu?

Niestety nie. Zadecyduje o tym determinacja środowiska, odpowiedzialność, a także ciągła walka o lepszą przyszłość.

Wspomniała Pani na początku, że o istnieniu gospodarki opartej na wiedzy przesądza m.in. wysoki poziom innowacji. Widzi Pani ze strony polskiego rządu przejawy myślenia strategicznego, zainteresowanie rozwijaniem nowych technologii?

Nie, nie widzę.

Grażyna Drażba-Derdej posiada wieloletnie, międzynarodowe doświadczenie w obszarze strategicznego doradztwa marketingowego. Od 1986 do 2005 roku mieszkała w Niemczech. Kompetencje w zakresie doradztwa strategicznego i marketingu zdobywała w SGMI Management Instytut w Sankt Gallen, w wiodącej niemieckiej firmie doradztwa marketingowego Kohtes & Klewes, doradzającej dużym międzynarodowym koncernom, instytucjom państwowym i społecznym. Obecnie pełni funkcję Wiceprezydent ds. Komunikacji, Marketingu i Rekrutacji Uczelni Łazarskiego, jednej z najstarszych polskich uczelni niepublicznych.

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »