Makler zostanie zderegulowany

Ministerstwo Finansów zgadza się na częściowe lub całkowite uwolnienie dostępu do dwunastu licencjonowanych zawodów finansowych.

Dyskusja o deregulowaniu zawodów finansowych toczy się od dwóch lat i właśnie nabiera przyspieszenia za sprawą Ministerstwa Finansów, które pokazało listę profesji, do których wykonywania nie będą prawdopodobnie potrzebne państwowe licencje. W kompetencjach ministra finansów znajduje się jedenaście zawodów, które w różnym stopniu, zdaniem resortu, powinny być zderegulowane. Są to: biegły rewident, usługowe prowadzenie ksiąg rachunkowych, doradca podatkowy, aktuariusz, broker ubezpieczeniowy, agent ubezpieczeniowy, doradca inwestycyjny, makler papierów wartościowych, makler giełd towarowych, agent celny, bezpośrednio prowadzący gry hazardowe.

Reklama

Pięć zawodów z tej listy podlegać miałoby pełnej deregulacji. Należą do nich: maklerzy giełdowi i towarowi, księgowi, przyjmujący zakłady wzajemne i prowadzący kolektury gier liczbowych.

Polska liderem w regulowaniu

Prowadzeniem księgi podatkowej czy sprzedawaniem obligacji będzie mógł zająć się więc praktycznie każdy. A co z zawodami, które miałyby być uwolnione częściowo? Tu deregulacja polegać miałaby na poluzowaniu kryteriów lub ograniczeniu koncesjonowania. Chodzi między innymi o likwidację wymogu konkretnego wykształcenia np. średniego dla agenta i brokera ubezpieczeniowego czy zmianę zasad odbywania praktyk.

- Jednocześnie tam, gdzie pozostaną egzaminy, wprowadzona zostanie możliwość odstąpienia od nich w całości lub w części, jeżeli osoba wykaże się odpowiednim wykształceniem lub doświadczeniem zawodowym - tłumaczy Małgorzata Brzoza z Ministerstwa Finansów.

Po co to całe zamieszanie?

Zdaniem inicjatora pomysłu, ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, otwarcie większości z licencjonowanych w Polsce zawodów stworzy zwłaszcza młodemu pokoleniu warunki do wejścia na rynek pracy i do sprawiedliwej, uczciwej konkurencji. Im mniej zawodów regulowanych, tym większa jakość usług - twierdzi minister i ma nadzieję, że jeszcze w tym roku parlament uchwali przynajmniej pierwszą proponowaną przez niego transzę uwolnionych profesji. W Polsce mamy obecnie aż 380 zawodów regulowanych, najwięcej w całej Unii Europejskiej. Za nami plasują się Czesi i Brytyjczycy. Stawkę zamykają kraje nadbałtyckie, czyli Litwa, Łotwa i Estonia.

Makler za 500 zł

Nie trudno się domyślić, że pomysł ministra Gowina nie cieszy większości grup zawodowych i zrzeszających je korporacji. Głośno protestują między innymi taksówkarze czy piloci wycieczek. Boją się, że ubędzie im klientów, a ten, kto miał zarobić na szkoleniach i egzaminach, już nie zarobi. Także w branży finansowej instytucje zrzeszające maklerów, takie jak Izba Domów Maklerskich czy Związek Maklerów i Doradców, domagają się kontynuacji obecnego systemu. Część podmiotów rynkowych, takich jak firmy inwestycyjne, TFI czy OFE, opowiada się za pozostawieniem licencji maklerskich. Może świadczyć o tym ankieta przeprowadzona przez Związek Maklerów i Doradców wśród 41 instytucji rynkowych, w tym 16 domów maklerskich. Wynika z niej, że 95 proc. badanych popiera obecne egzaminy na licencjonowanych maklerów przeprowadzane przez Komisję Nadzoru Finansowego, a dla 90 proc. licencja jest ważnym czynnikiem przy zatrudnianiu nowych pracowników. W ich opinii uwolnienie osłabiłoby bezpieczeństwo obrotu na rynku kapitałowym i doprowadziło do spadku jakości świadczonych usług.

"Warte podkreślenia jest to, że obecne trendy na rynkach światowych idą w kierunku zwiększania bezpieczeństwa inwestorów poprzez rozszerzanie roli nadzorców na rynkach kapitałowych oraz wprowadzanie instrumentów, które mają zapobiegać ryzyku wystąpienia ponownego kryzysu finansowego" - czytamy w stanowisku Związku Maklerów i Doradców (ZMiD) skierowanym do Ministerstwa Gospodarki. Zdaniem przedstawicieli związku, który zrzesza maklerów i doradców inwestycyjnych, polski system licencjonowania to prawdziwy sukces, o czym świadczy bardzo duża liczba kandydatów przystępujących do egzaminów.

- Polskie egzaminy, w przeciwieństwie do międzynarodowych, można zdać szybko, a więc dla absolwentów uczelni jest to świetny sposób, aby wyróżnić się wśród kandydatów do pracy. Licencje nie zamykają nikomu drogi do zawodu - one ją wręcz otwierają - mówi Grzegorz Łętocha ze ZMiD.

Polskie egzaminy są faktycznie relatywnie tanie. Koszt licencji maklerskiej wydanej przez KNF to 500 zł; żeby zostać licencjonowanym doradcą inwestycyjnym, trzeba wydać 1,5 tys. zł. To znacznie mniej niż w przypadku certyfikatów międzynarodowych. W tej chwili w Polsce mamy ponad 2,5 tys. "zawodowych" maklerów.

Specjalista bez licencji

Ale zgodnie z obowiązującymi przepisami zawód ten mogą wykonywać także ci, którzy nie poddali się żadnym egzaminom. Prawo wymaga zatrudniania określonej liczby maklerów i doradców w zależności od zakresu czynności wykonywanych przez firmę inwestycyjną. Same czynności maklerskie nie muszą być jednak wykonywane przez osobą legitymującą się licencją. Reguluje to między innymi ustawa o obrocie instrumentami finansowymi. Bankom i instytucjom prowadzącym rachunki maklerskie wcale nie musi więc zależeć na zatrudnianiu specjalistów, skoro można przyjąć do pracy osobę nie będącą w rozumieniu prawa maklerem i z mniejszymi oczekiwaniami finansowymi. Poza tym taki pracownik łatwiej zrealizuje plan sprzedażowy, bo bez odpowiedniej wiedzy może właściwie bezkrytycznie namawiać klientów do zakupu ryzykownych instrumentów finansowych. W punktach obsługi klienta biur maklerskich, czyli POK-ach, ze świecą można szukać licencjonowanych maklerów, bo nie ma takiego wymogu, choć klienci sądzą oczywiście inaczej. Maklerzy bez licencji mogą wykonywać praktycznie te same zadania co licencjonowani specjaliści.

- Naszym zdaniem warto zweryfikować obecne przepisy pod tym kątem, aby wymóg zatrudniania maklerów czy doradców dotyczył rzeczywiście tych kluczowych, z punktu widzenia bezpieczeństwa obrotu i zapobieganiu nadużyciom, czynności - mówi Łętocha.

Zdaniem niektórych specjalistów obecny sposób certyfikowania jest dziurawy, daleki od optymalnego i nie przystaje do realiów codziennej pracy maklera. Po egzaminie w KNF nie można być na przykład tak zwanym maklerem nadzorującym, czyli szefem wszystkich maklerów w danym biurze.

- Nawet zdanie egzaminu przed KNF nie uprawnia do wykonywania takich czynności. Makler i tak musi zdać dodatkowy egzamin na GPW. Mamy więc maklera i bardziej "maklerskiego" maklera - zwraca uwagę Maciej Witkowski z Domu Inwestycyjnego Xelion. Podaje też przykład z puli egzaminacyjnej dotyczący ręcznego wyznaczania kursów walorów:

- Konia z rzędem temu, kto znajdzie maklera, który kiedykolwiek w pracy taką czynność wykonał. Być może miało to sens, kiedy kursy ustalane były raz dziennie, a liczba zleceń na dany papier nie przekraczała kilkunastu. Wówczas w przypadku awarii systemu faktycznie makler mógłby taki kurs wyznaczyć. Obecnie jest to w praktyce niemożliwe - zauważa.

Jeśli nie licencja, to co?

Deregulować czy nie? Nadzorca do tematu podchodzi dość zachowawczo.

- Potrzebna jest spokojna dyskusja nad wpływem ewentualnych zmian na bezpieczeństwo systemu finansowego - mówi Łukasz Dajnowicz z KNF.

Na pewno bez państwowego systemu licencji weryfikacja kandydatów do pracy będzie trudniejsza. Zawód maklera to jednak duży zakres odpowiedzialności i certyfikaty dają niewątpliwe gwarancję, że dana osoba ma niezbędny poziom wiedzy z zakresu chociażby prawa i finansów. Alternatywą mogłyby być licencje wydawane przez organizacje branżowe albo giełdę. W wielu krajach europejskich tak właśnie to funkcjonuje. Przykładowo, w Niemczech i na Węgrzech licencja jest obowiązkowa, a organem egzaminującym jest giełda. W Wielkiej Brytanii czynności maklerskie mogą być realizowane wyłącznie przez osoby legitymujące się odpowiednimi uprawnieniami, zarejestrowane w tamtejszej komisji nadzoru finansowego FSA (Financial Services Authority) i podlegające jego nadzorowi. Brak formalnych wymogów w stosunku do maklerów charakteryzuje rynek czeski. Jednym z najbardziej restrykcyjnych pod tym względem krajów są z kolei Chiny, gdzie wydawanie licencji i egzaminy dla maklera należą do kompetencji samorządowego Chińskiego Stowarzyszenia Papierów Wartościowych, ale działa ono pod ścisłym nadzorem tamtejszej Komisji Nadzoru Finansowego i Ministerstwa Spraw Cywilnych. W Stanach Zjednoczonych maklerzy podlegają rejestracji bądź egzaminom stanowym. Tamtejsi inwestorzy mogą ponadto sprawdzić, czy osoba, która przyjmuje od nich zlecenia, jest do tego upoważniona i jaka była historia jej kariery zawodowej. Wystarczy w tym celu odwiedzić internetową bazę danych prowadzoną przez FINRA, czyli Financial Industry Regulatory Authority. A co z tymi, którzy zdali egzamin już egzamin przed KNF? "Warto pamiętać o wkładzie pracy, jaki włożyły te osoby w celu podniesienia swoich kwalifikacji zawodowych i ich udokumentowania. Odebranie uzyskanych, niekiedy ze znacznym wysiłkiem, licencji może być odczytywane jako przejaw działania lekceważącego i nieuczciwego" - pisze w swoim stanowisku Związek Maklerów i Doradców.

Grzegorz Łętocha, Związek Maklerów i Doradców: - Na pewno bez systemu państwowych licencji weryfikacja kandydatów będzie znacznie trudniejsza. Można wyobrazić sobie, że w przypadku licencji doradcy inwestycyjnego będzie się ona częściowo opierać na certyfikatach międzynarodowych. Mają one jednak wiele wad w porównaniu z obecnym systemem, w tym bardzo długi czas uzyskania i wysokie koszty. W przypadku licencji maklerskich brak jest uznanych certyfikatów międzynarodowych - tu decyduje lokalna specyfika rynku. Oczywiście mogą powstać certyfikaty wydawane przez instytucje prywatne lub organizacje branżowe. Trudno obecnie powiedzieć, na ile zapracują sobie one na renomę w oczach pracodawców. W obu przypadkach - certyfikacji międzynarodowej i lokalnej branżowej - tracimy nadzór KNF nad wykonywaniem zawodu przez te osoby, co będzie oznaczać ryzyko wzrostu nadużyć na rynku kapitałowym. Z czasem różnica będzie na pewno dostrzegalna, psując renomę naszego rynku, na którą pracujemy od dwudziestu lat. Maciej Witkowski, Dom Inwestycyjny Xelion: - Rozwiązanie, które mnie osobiście wydaje się najlepsze, to utrzymanie certyfikowania zawodu maklera, ale w zupełnie innej formie i zakresie. Przede wszystkim certyfikację powinna od KNF przejąć GPW, tak aby wyeliminować potrzebę dodatkowej certyfikacji maklera nadzorującego. Dodatkowo wydaje się, że zakres merytoryczny egzaminu powinien zostać zbudowany na nowo, w oparciu o faktyczne potrzeby zawodu. Zdawalność egzaminu na poziomie kilku procent to bardzo iluzoryczne budowanie "prestiżu" tego zawodu, który wielokrotnie pryska w zetknięciu świeżo upieczonego maklera z realiami codziennej pracy. Wydaje się wręcz, że taka sytuacja powoduje efekt odwrotny do oczekiwanego - egzamin jest zdawany przede wszystkim przez studentów, którzy mają więcej wolnego czasu i są w znacząco większym stopniu przyzwyczajeni do intensywnej nauki niż człowiek na co dzień aktywny zawodowo. W certyfikacji nie chodzi przecież o to, żeby egzamin zdało jak najmniej kandydatów, tylko o to, żeby zapewnić pracodawcy pewien podstawowy komfort - pewność, że pracownik z licencją posiada użyteczne umiejętności, których nie musi już nabywać w czasie pracy.

Marta Lewkowicz

Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »