Jeremi Mordasewicz: Branża transportowa znalazła się na zakręcie. Brakuje nawet 100 tys. kierowców

W tym zawodzie można całkiem dobrze zarabiać, jak na standardy naszego rynku. Ale rodacy są coraz mniej skłonni wybierać prace uznawane za nieatrakcyjne. Kandydatów zniechęcają regularne wyjazdy z domów na kilka tygodni. Nie wystarczy kształcić więcej osób aspirujących do tego zawodu. Trzeba ułatwić im zdobycie uprawnień, żeby sprawnie zapełnić lukę. Ponadto, należy zabiegać o pracowników z zagranicy, głównie o Ukraińców. Skusić ich mogą przepisy związane z osiedlaniem się całych rodzin. O tym wszystkim mówi Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.

MondayNews.pl: Ilu kierowców brakuje w Polsce?

Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan: - W transporcie międzynarodowym deficyt sięga 50-100 tysięcy. To są oczywiście szacunki różnych ośrodków. Skala niedoboru zależy od przyjmowanych współczynników kierowców przypadających na jeden ciągnik siodłowy. Statystycznie powinno być ich około dwóch, żeby firmy transportowe wykorzystywały swój potencjał i pojazd z naczepą był stale używany. Dziś mamy lekko powyżej jednej osoby. To znaczy, że wyraźnie brakuje nam ludzi.

Reklama

Bardziej zatem 50 czy 100 tysięcy?

- Jeżeli chcemy być po stronie bezpiecznej, tzn. zawsze mieć pracownika do dyspozycji, żeby wykonać zamówienia, to będziemy bliżej tej wyższej wartości. Gdy jesteśmy gotowi bardziej zaryzykować, wówczas są mniejsze braki. Jednak takie podejście prowadzi do przeciążenia ludzi lub odmawiania zleceń. Kierowcy muszą odpoczywać, obowiązują ich ograniczenia czasu pracy. Do tego jeszcze zdarzają się choroby i różnego rodzaju sytuacje rodzinne.

Czy ta luka będzie się powiększać?

- To będzie zależeć od podejmowanych działań. Polska zmniejsza dystans do krajów Europy Zachodniej. Tam zawód kierowcy cieszy się coraz mniejszą popularnością. W dużej mierze korzysta się z zagranicznych pracowników, często ściąganych spoza UE. Dzięki temu weszliśmy na rynek i opanowaliśmy ponad jedną piątą międzynarodowych przewozów w Europie. Jednak powoli zmienia się nasze podejście do pracy. Wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa wyraźnie słabnie chęć do wykonywania robót uznanych za nieatrakcyjne. Kierowcy w transporcie międzynarodowym dobrze zarabiają jak na polskie warunki. Jednak już jest dużo mniejsza gotowość do prac wymagających rozłąki, np. spędzania weekendów poza domem czy przebywania w trasie przez 2-3 tygodnie.

Pojazdy autonomiczne ograniczą problem niedoboru kierowców?

- One nie są dla mnie wydumaną przyszłością. Niektórzy uważają, że zaraz zaczną odgrywać dużą rolę. Moim zdaniem, proces zmian będzie zachodził wolno i stopniowo, głównie ze względów bezpieczeństwa. Pojawiają się głosy, że za kilka lat nie będziemy mieli kierowców, bo przecież maleje liczba osób zainteresowanych pracą. Jednak cały czas wzrasta wymiana handlowa międzynarodowa i potrzeby transportowe. Skłaniałbym się więc do stwierdzenia o wyhamowaniu popytu na kierowców. Jednak jeszcze nie teraz. Mówimy raczej o perspektywie kilkunastoletniej.

Co należy zrobić, aby poprawić sytuację w branży?

- W mojej ocenie, są dwa sposoby. Trzeba kształcić więcej kierowców-mechaników, bo taka jest specjalność. Ważne jest to, żeby osoba, która opuszcza szkołę, miała prawo wykonywania zawodu. Obecnie musi wydać kilka tysięcy złotych na kursy. I to nie jest dobre rozwiązanie, bo młodego człowieka, kończącego zawodówkę, najczęściej nie stać na wyłożenie tych pieniędzy. Drugim sposobem jest ściąganie pracowników z Ukrainy, w mniejszym stopniu z Białorusi. Jednak te możliwości też są ograniczone.

W jaki sposób zachęcić kierowców zza wschodniej granicy, aby pracowali u nas? Mogą przecież wyjechać nieco dalej, np. do Niemiec i tam zarabiać więcej.

- Oni też mają skłonność do wybierania tamtejszych pracodawców. Chodzi więc o sprawne załatwianie formalności związanych z zatrudnieniem pracownika i osiedlaniem się w Polsce. Jeżeli kierowca mieszka wraz z rodziną na Ukrainie, to nie jest dla niego wielką różnicą, czy jeździ w firmie polskiej czy niemieckiej. Pomijam tutaj kwestie językowe. Jeśli natomiast Ukrainiec przeprowadziłby się do nas ze swoimi najbliższymi, to jego skłonność do migracji na Zachód będzie już dużo mniejsza. Oczywiście żona musiałaby zyskać u nas pracę, a dzieci - miejsca w przedszkolu czy szkole. Powinniśmy więc zabiegać o stwarzanie takich możliwości.

Decyzje dotyczące branży zapadają też na szczeblu unijnym. Jakie mogą one mieć znaczenie dla naszego rynku?

- W UE jest presja na podnoszenie standardów wykonywanej pracy. Wspólnota przyjęła dyrektywę o pracownikach delegowanych i dyskutuje o pakiecie transportowym. Nie wiemy, jak on będzie ostatecznie wyglądał. Obawiam się, że regulacje unijne pójdą w niekorzystnym dla nas kierunku. W interesie Niemiec, Francji i innych krajów zachodnich leży ograniczanie konkurencji ze strony Polski. Nasze małe firmy sobie nie poradzą ze spełnianiem wszystkich zapisów zagranicznych i układów zbiorowych. Zaczną upadać, ale skali tego zjawiska jeszcze nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

MondayNews
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »