Big City Life, czyli dzień z życia "czerwonych szelek"

"Cityboy", jako jedna z niewielu książek poruszających sprawy świata finansjery w Londynie (aut: Geraint Anderson) wywołała prawdziwą burzę medialną zarówno wokół autora, jak i stylu życia pracowników wielkich banków i funduszy inwestycyjnych.

Możliwe, że między innymi pod jej wpływem Komisja Europejska zdecydowała się na wprowadzenie ograniczeń w wypłacaniu bonusów bankowcom w Europie. Przytoczony pod tekstem cytat*** jest fragmentem pierwszej strony książki, którego autor nie zdecydował się przetłumaczyć na polski, by zachować autentyczność przekazu. "Citiboya" warto przeczytać i krytycznym okiem spojrzeć na zwierzenia autora. Jak może wyglądać życie w londyńskim City?

Nowy dzień...

Czasami dobrze być Cityboyem. Wyobraź sobie jeden dzień takiego życia. Może trochę przerysowany, ale niewykluczone, że bardzo prawdopodobny... Jednak zanim przeczytasz ten artykuł, usiądź wygodnie (najlepiej, jeśli masz taką możliwość, w Starbucksie), napij się kawy albo herbaty i wczuj się w atmosferę wielkiego, tętniącego wszystkim co najlepsze i co najgorsze miasta. Poczuj w sobie szum przelatujących nad budynkami samolotów i ludzi biegnących w pośpiechu do metra. Chwyć niewidoczną ręką wyobraźni najświeższe, jeszcze pachnące gorącym drukiem wydanie "Financial Timesa" i wskocz do zatłoczonego dwupiętrowego autobusu. W czasie wczesnego śniadania zdążyłeś już sprawdzić, jak zamknęły się notowania giełd w Azji i przejrzałeś najświeższe informacje na Bloombergu. Zaczyna się nowy dzień...

Reklama

Jedno biurko - sześć monitorów i "szeroka perspektywa"

Szybkim krokiem wchodzisz do jednego z wielu nowych wieżowców. Zawsze lubiłeś nowoczesną architekturę. W końcu jest taka pociągająca. Dobrze wiesz, jaka myśl przyświeca architektom projektującym wielkie biurowce - mają przytłaczać zwykłego śmiertelnika swoimi rozmiarami, być czymś niedostępnym i elitarnym, a dla tych, którzy już tam pracują, powinny stanowić inspirację do osiągania nowych szczytów. Akurat tę funkcję budynek, w którym pracujesz, spełnia doskonale. Przecież za coś dostałeś miesiąc temu 300 000 funtów bonusu. Cały rok tyle handlowałeś, że należy ci się mała nagroda. Mała, bo szef dostał pięć razy więcej. Ale w końcu nic straconego, przecież masz nadzieję na szybki awans. Im wyżej, tym większe bonusy.

Z tą uspokajającą myślą wsiadasz do windy i dojeżdżasz na 34. piętro, gdzie znajduje się twoje biurko z sześcioma monitorami. Mniej nie możesz mieć, bo konieczna jest "szeroka perspektywa".

Włączasz platformę Reutersa, sprawdzasz teoretyczne kursy otwarcia. Ustawiasz podstawowe zlecenia do realizacji na otwarcie sesji. Jeszcze tylko 30 sekund do otwarcia rynku. Wszystko zaczyna się gotować, a ludzie za tobą zaczynają krzyczeć, że dzisiaj będzie ciężki dzień na giełdach... Odpowiadasz z ignorancją w głosie, że zawsze jest. W końcu z tego żyjesz. 10, 9, 8, 7 sekund do startu - czujesz lekki dyskomfort, bo wczoraj nie pozamykałeś wszystkich kontraktów, a Stany lekko odjechały nie w tą stronę. Ale nie ma z czego robić problemu - szybko odrobisz te straty. 6, 5, 4, 3, 2, 1... Jedziemy!

Jakoś sobie poradzą...

Kilka sekund ciszy trzaskającej napięciem i złudzeniami, że sesja dobrze się zacznie, zostaje zagłuszone przez niecenzuralny ryk kilku traderów dookoła twojego stolika. No cóż... Jakoś przecież muszą sobie ulżyć.

Zaczynają dzwonić pierwsi klienci ze zleceniami. Szejkowie z Emiratów chcą dokupić trochę akcji podupadającego BP, a szef Gazpromu zastanawia się, czy nie sprzedać udziałów w polskim Orlenie. Pyta cię o radę, a ty po chwili udawanej zadumy odpowiadasz, że może warto, bo cena w Warszawie jest już trochę za wysoka.

Wklepujesz od niechcenia: ORLEN PL SELL 1.500.000 at 45.30 to 43.50. Enter. Patrzysz z lekką obojętnością na przerażonych inwestorów znad Wisły w czasie, gdy cena rynkowa Orlenu spada w ciągu kilkunastu minut o kilka dobrych procent. Upss... Zapomniałeś już, że w WAW nie jest tak łatwo coś sprzedać, nie rozwalając przy okazji całego rynku. No, ale stało się... Jakoś sobie tam poradzą. Ty tylko kasujesz prowizję. To lubisz.

Kanapka z sałatą i kawa z mlekiem

Lunch. Nerwowy lunch. Nie zawsze masz na niego czas, ale dzisiaj jest akurat dobry dzień. Duszną windą zjeżdżasz razem z ludźmi z działu rozliczeń po kanapki z papierka. To oni muszą zaksięgować i potwierdzić wszystkie twoje transakcje. Beznadzieja. Zupełnie jak walka z wiatrakami. Codziennie sam jeden robisz kilkaset operacji, a oni muszą posprawdzać i przeliczyć to wszystko jeszcze raz. Dobrze, że mają komputery. Tylko czy wiedzą, jak ich używać? Ty wiesz: po prawej - enter, po lewej - buy i sell. Dużo więcej nie potrzebujesz. Uff...

W kawiarni chwytasz kanapkę z kurczakiem i sałatą za 4 funty. Kanapka jest z sałatą, bo udajesz, że się zdrowo odżywiasz, a zielone liście świeżej(?) sałaty lepiej zagłuszają dietetyczne sumienie. Dodatkowo zamawiasz kawę z mlekiem. Wymieniasz kilka zdań ze znajomymi. Wszyscy są zaskoczeni ostatnią decyzją jednego z waszych kolegów z pracy. Ma dość pracy dla banku i postanowił otworzyć własny fundusz inwestycyjny. W gruncie rzeczy prosta sprawa. Wystarczy trochę kasy i kilka osób znających się na rzeczy. Masz cichą nadzieję, że może uda ci się przyłączyć do biznesu. Tak byłoby może i lepiej. Lepsze pieniądze i mniej obowiązków. Czas pokaże.

Nie musisz wiedzieć wszystkiego

Po lunchu wracasz do biura i dalej handlujesz akcjami, jak zawsze udając eksperta. Ludzie dzwonią do ciebie i zadają różne dziwne pytania, na które nie znasz odpowiedzi. Jesteś tylko człowiekiem i podobno nie musisz wiedzieć wszystkiego. Niestety klienci nie znoszą braku profesjonalizmu. Dlatego wyznajesz jedną zasadę: jak nie wiesz, to zgaduj i podaj szeroki przedział szacowanych danych. Jeśli klient będzie na tyle dociekliwy, żeby sprawdzić wszystko samemu, to przynajmniej jest szansa, że trafisz mniej więcej gdzieś blisko prawdziwego stanu rzeczy.

Czasami trzeba poudawać skromnego

Dochodzi 17:00 i powoli można kończyć pracę. Czas na podsumowanie sesji i podliczenie zarobionej kasy. Na szczęście jest Excel i nie musisz się za bardzo męczyć. Po chwili biegniesz prosto na obiad. Na szczęście po południu masz trochę więcej czasu i nie musisz się tak bardzo spieszyć. Jeśli nie masz co robić wieczorem, to może wizyta w sklepie?

Trzymajmy się tutaj już wytyczonych standardów. Nie lubisz czuć się jak element wielkiego stada ludzi, ale mimo wszystko idziesz do Harrodsa. Dobrze wiesz, że jest duża szansa, że twoje lśniące buty zostaną całkiem przez przypadek podeptane przez chaotycznie biegających po sklepie turystów, ale nie martwisz się tym i kierujesz się prosto do działu z zegarkami. Kupujesz taki ładny, nowy model za 50 000 funtów. Wiemy dobrze, że mogłeś sobie pozwolić na ten za 200 tys., ale bez przesady - czasami trzeba przynajmniej poudawać skromnego. Żonie kupujesz kryształowy wazon za kilkanaście tysięcy. Na pewno się ucieszy.

Na parterze wchodzisz do działu spożywczego i kupujesz pie ze szpinakiem. Kończysz zakupy i wracasz do domu. Kolejny raz nałogowo sprawdzasz serwis Bloomberga, bierzesz prysznic i idziesz spać. Zakończyłeś kolejny zwyczajny dzień w City. Czasami fajnie być Cityboyem.

Michał Bieńkowski

*** "Who is Cityboy?

He's every brash, bespoke-suited FT-carrying idiot who pushed past you on the tube. He's the egotistical buffoon who loudly brags about how much cash he's made on the market at otherwise pleasant dinner parties. He's the greedy, ruthless wanker whose actions are helping turn this world into the shit-hole it's rapidly becoming.

For a period in my life he was me."

TREND - Miesięcznik o sztuce inwestowania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »