100 tys. osób straci pracę

"Dziennik" zamieszcza rozmowę z wicepremier, minister finansów Zytą Gilowską.

"Dziennik":
Co w praktyce będzie miał z reformy mieszkaniec małej wioski pod Rzeszowem czy Białymstokiem, który nie zna się na finansach publicznych?

Zyta Gilowska:
- Nawet w małych miejscowościach są samorządy, a te zyskają na tej reformie całkiem sporo. Budżet każdej gminy stanie się większy m.in. dzięki likwidacji różnych funduszy. To poprawi zdolność kredytową gmin i w efekcie może zwiększyć stopień wykorzystania funduszy unijnych, które są przecież współfinansowane środkami gminnymi pochodzącymi np. z kredytów.

Reklama

Poza tym gminy będą miały większą swobodę gospodarowania swoimi środkami. Zniknie też wiele lukratywnych posad, gdzie zasiadają ustosunkowani znajomi, co ludzi po prosu kłuje w oczy. Zatrudnieni w rozmaitych agencjach i funduszach wcale nierzadko hołdują zasadzie "czy się stoi, czy się leży, to się grosz publiczny należy".

W ten sposób 100 tys. ludzi straci pracę. Co się z nimi stanie?

- Formalnie rzecz biorąc rzeczywiście tak będzie, bo znikną instytucje ich zatrudniające. Ale nie zlikwidujemy zadań, którymi ci ludzie się zajmują. Dlatego trzeba powołać w to miejsce nowe struktury - albo rynkowe albo urzędowe.

Wbrew pozorom, w spółkach Skarbu Państwa albo gmin wcale nie jest tak łatwo marnotrawić pieniądze, bo podlegają one obowiązkom sprawozdawczym oraz obowiązkowi poddania się niezależnej kontroli księgowej. Tak czy inaczej - przejrzystość wydawania pieniędzy się zwiększy.

Te 10 mld zł oszczędności to niewiele w stosunku do zwiększonych wydatków budżetu, które pojawią się po obietnicach polityków, np. podwyżki emerytur czy pensji w budżetówce. Czy to nie zagrozi finansom państwa?

- Nie zakładaliśmy, że oszczędności z reformy zbilansują nowe wydatki. Ale te wydatki mogą być zwiększone tylko o tyle, o ile Polska może sobie na to pozwolić.

Na przykład podwyżki wynagrodzeń w ochronie zdrowia o ok. 30 proc. były największe od 1946 r. i na następne na pewno nie będzie nas stać w perspektywie lat 2007- 2009. W tych trzech latach do ochrony zdrowia trafi dodatkowo 7 mld zł każdego roku, przez trzy lata tworzy to olbrzymia kwotę 21 mld zł.

To wielki wysiłek finansowy, większy być nie może. Z góry uprzedzam, że stawianie kolejnych żądań tego typu nic nie da, ponieważ państwo polskie nie zdołałoby ich sfinansować.

Może pani zapewnić, że te obiecanki płacowe nie rozwalą budżetu państwa?

- Dopóki jestem ministrem finansów nie dopuszczę do naruszenia równowagi budżetowej. Na pewno nie dojdzie do tego "rozwalenia budżetu".

Czy zatem propozycje zwiększenia wydatków socjalnych nie przyniosą nam w rezultacie podwyżki podatków?

- Podwyżek podatków nie było i nie będzie. W czasie mojego urzędowania albo obniżaliśmy podatki, na przykład PIT, albo w ogóle je likwidowaliśmy - np. podatek od spadków dla najbliższej rodziny. Dopóki będę ministrem finansów innego kursu nie będzie.

PAP/Dziennik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »