W Norwegii na swoim

Bohater tego tekstu prowadzi w tym skandynawskim kraju własną działalność gospodarczą. Wykonuje różne usługi dla miejscowych. Generalnie jako tak zwana "złota rączka" i ogrodnik. Choć nie tylko. Norwegowie mają dużo pieniędzy, stać ich by wynajmować ludzi do prac, które wykonać może każdy.

Ryszard z Legnicy ma prawie 50 lat, z czego kilka ostatnich spędził głównie w Norwegii, gdzie jak wielu Polaków pracował na budowach. Jednak pod jednym, ważnym względem różni się od wielu naszych rodaków w tym kraju.

Nie zamykać się we własnym gronie

- Nasi często ograniczają się do swojego grona - mówi. - Czyli w pracy są razem, później też. W pewnym sensie to zrozumiałe, trudno żeby bywali towarzysko wśród Norwegów. Tyle że jednak nie można się od nich odcinać. Przede wszystkim po to, by poznać język. Trudno funkcjonować w jakimś kraju, jeśli nie można się porozumieć z miejscowymi. Tym bardziej, że nie znam angielskiego.

Reklama

Dlatego też starał się jak najwięcej przebywać wśród Norwegów. Zamiast siedzieć wieczorami w domu, chodził na różne otwarte imprezy, zresztą nawet gdy słuchamy ludzi na ulicy, to do głowy wpadają wypowiadane przez nich słówka. Są też przecież słowniki i miejscowa, norweska telewizja.

- Po jakimś czasie stwierdziłem, że zaczynam rozumieć, co tam mówią, w ogóle o czym rozmawiają miejscowi - stwierdza. - Istnieje teoria, że nie ma języków trudnych, każdy można w miarę szybko załapać. Przecież musisz się porozumiewać z innymi.

Dziś po norwesku mówi zupełnie dobrze. Dojrzał też do ważnej decyzji. Postanowił iść na swoje, czyli założyć własną działalność gospodarczą.

Teraz już się boją

Jak to zrobić technicznie, każdy może dowiedzieć się choćby w internecie. W każdym razie nie jest to trudne. W największym skrócie, Ryszard zaczął od zgłoszenia swojej jednoosobowej działalności gospodarczej w miejscowym Norweskim Rejestrze Działalności Gospodarczej. Później musiał zawiadomić miejscowe władze o rozpoczęciu działalności.

Płaci podatek dochodowy zaliczkowy, który jest opłacany na podstawie planowanych dochodów. Przy czym podatek do zakładu ubezpieczeniowego wynosi 11,4 procent i jest obliczany od osiąganych dochodów. Jeśli firma przekroczy roczny obrót powyżej 50 tysięcy koron, trzeba płacić VAT. Tego się raczej uniknąć nie da. Do tego dochodzi księgowy, który bierze od niego za swoje usługi tysiąc pięćset koron miesięcznie.

Na to, by pracować samemu zdecydował się z prostego powodu. Uznał, że znajdzie wystarczająco dużo klientów na swoje usługi. Jakie konkretnie?

- Różne, przede wszystkim... koszę trawę i w ogóle dbam o ogrody - opowiada. - To oczywiście w sezonie. Norwegowie są zamożni, wielu ma duże domy i jeszcze większe ogrody. Co prawda czasu wolnego też mają sporo, ale chęci, by po pracy coś jeszcze robić, już mniej. Dlatego zatrudniają mnie. Zajmuję się prowadzeniem kilku ogrodów. Należą do moich znajomych.

Jak wyjaśnia, nigdy i nigdzie się nie reklamuje. Z prostego powodu, Norwegowie może i uważają Polaków za dobrych majstrów, ale z ogłoszenia nikt ich nie weźmie. Tylko z polecenia na zasadzie znajomy, znajomemu. A ponieważ pracował już u sporej liczby osób, to zakładając firmę, był niemal pewny, że ją utrzyma.

- Tym bardziej, że wielu miejscowych wcześniej mówiło, że by mnie zatrudnili na jakieś roboty, ale na czarno to się boją - wspomina. - A teraz proszę, mogą przyjść wszystkie komisje świata, jestem na pełnym legalu. Do tego znam język, więc się możemy dogadać, czego konkretnie ode mnie oczekują i co chyba najważniejsze, mam dobrą opinię od ich znajomych. I oczywiście wykonuję różne naprawy, czy drobne przeróbki.

Przy tym twierdzi, że Norwegowie mimo różnych w ostatnich latach sytuacji z emigrantami, generalnie do Polaków są dobrze ustosunkowani. W każdym razie jeśli komuś zaufają, to można się dogadywać. To ważne, bowiem regułą jest, że za część pracy dają mu pieniądze do ręki. Oczywiście on zaoszczędza i oni zaoszczędzają, płacą mu bowiem mniej. Taka to "osławiona" norweska uczciwość. Jak można zaoszczędzić, to nigdzie chętnych nie brakuje, pod żadną szerokością geograficzną.

Podstawa to język i zaufanie

Nie chce powiedzieć ile zarabia. Twierdzi jednak, że więcej niż na budowie. Zresztą na budowach czy przy wykończeniówce pracuje dość często. Bo i wśród budowlańców ma wielu znajomych. To zresztą oczywiste, gdy się parę lat pracowało na budowach. Więc jak się trafi jakaś robota, do której potrzeba majstra, to go znajomi wołają. W tym drugim przypadku, czyli wykończeniówce pracuje także zimą.

W ogóle robi różne rzeczy; czasem coś maluje, czasem naprawi, krótko mówiąc zawsze coś dla siebie znajdzie. A jak przyjdzie wiosna, to prowadzi ogrody. To lekka praca i opłacalna. Choć podkreśla jeszcze raz, że wcześniej musiał nauczyć się języka i zyskać wśród miejscowych zaufanie. Z tym na obczyźnie żyje się całkiem łatwo.

Damian Szymczak

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »