Umowy śmieciowe po niemiecku

Także w Niemczech nasila się zjawisko określane w Polsce mianem "umów śmieciowych". W Hiszpanii i w Polsce liczba pracowników zatrudnionych na takich umowach jest ponad dwukrotnie wyższa niż w Niemczech.

Jak informuje Federalny Urząd Statystyczny coraz więcej osób w Niemczech pracuje na podstawie umowy zawartej na czas określony, umowę zlecenie albo umowę o dzieło. W 2016 roku na takich warunkach zatrudnionych było 2,8 mln osób. Warto zwrócić uwagę, że 20 lat temu było ich o milion mniej, co oznacza, że także w Niemczech nasila się zjawisko określane w Polsce mianem "umów śmieciowych".

"Śmieciówki" przebojem na rynku

Umowy tego typu pracodawcy zawierają najczęściej z osobami wykonującymi prace pomocnicze, nie wymagające większych kwalifikacji zawodowych, z cudzoziemcami, ale też z ludźmi z wyższym wykształceniem, którzy, jak wiadomo, z racji ponadprzeciętnych kwalifikacji zawsze jakoś dadzą sobie radę. Tak przynajmniej myśli i postępuje coraz więcej szefów firm, którzy tłumaczą swoją postawę koniecznością obniżenia kosztów pracy, zwiększania elastyczności zatrudnienia, obniżania kosztów zwalniania pracowników i, o czym już raczej nie wspominają, unikania płacenia im za nadgodziny i urlop.

Reklama

Prowadzi to do szybkiego powiększania się szeregów niemieckiego prekariatu i budzi rosnący niepokój socjologów z jednej i zwiększoną aktywność partii Lewica, która uważa się za największego obrońcę zwykłych niemieckich zjadaczy chleba. Coś w tym chyba jest, bo podane wyżej liczby Federalny Urząd Statystyczny udostępnił w odpowiedzi na oficjalne zapytanie tej partii.

Przeszło jedna trzecia osób zatrudnionych na niepełnym etacie, na podstawie umowy czasowej czy umowy zlecenia, jest z tego niezadowolona i uważa się za pracowników drugiej klasy. W gorszej od nich sytuacji są tylko pracownicy delegowani oraz ludzie pracujący na czarno. Zatrudnieni na czas określony zgadzają się na to tylko dlatego, że nie widzą szansy dostania pracy na pełnym etacie.

W porównaniu z innymi państwami europejskimi Niemcy plasują się pod tym względem pośrodku stawki. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że w Hiszpanii i w Polsce liczba takich pracowników jest ponad dwukrotnie wyższa niż w Niemczech.

A co na to pracodawcy?

Przewodniczący Federalnego Zrzeszenia Niemieckich Pracodawców (BDA) Steffen Kampeter uważa zatrudnianie na czas określony za "ważny motor zwiększania zatrudnienia" i twierdzi, że prędzej czy później "dwie trzecie osób zatrudnionych na takich warunkach przechodzi do pracy na pełnym etacie". Poza tym, jak wyjaśnia dalej, "taki model zatrudnienia umożliwia pracodawcom utrzymywanie załogi na poziomie odpowiadającym aktualnej sytuacji rynkowej".

Wspomniane wyżej zapytanie do Federalnego Urzędu Zatrudnienia wystosowała polityk Lewicy Sabine Zimmermann, która postanowiła wydać walkę temu, jak mówi, "szaleństwu", ponieważ zatrudnianie młodych pracowników na takich warunkach uniemożliwia im zaplanowanie życia zawodowego i założenie rodziny.

Bardziej wstrzemięźliwie podchodzą do tego politycy z SPD z jej szefem Martinem Schulzem i szefową klubu poselskiego SPD w Bundestagu Andrea Nahles na czele. Chcą włączyć tę sprawę do rozmów sondażowych z CDU/CSU ws. ewentualnej koalicji, a w przyszłości zapobiec, jak mówią, "bezpodstawnemu zatrudnianiu ludzi na czas określony".

Jedyną jasną stroną tego zjawiska jest wynagrodzenie za pracę, z którego zadowolonych jest 61 procent Niemców, z tym, że ci, którzy pracują mniej zarabiają odpowiednio mniej od osób zatrudnionych na etacie.

Andrzej Pawlak / DW, dpa, rtr, Redakcja Polska Deutsche Welle

Deutsche Welle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »