Niemcy: Życie na saksach

Kilku mężczyzn w jednym mieszkaniu. Wszystkich wygoniła z kraju bieda, wyjechali aby się dorobić. Łączy ich praca, ale nie tylko. Mają podobne losy, zwykle nie do pozazdroszczenia.

Kilku mężczyzn w jednym mieszkaniu. Wszystkich wygoniła z kraju bieda, wyjechali aby się dorobić. Łączy ich praca, ale nie tylko. Mają podobne losy, zwykle nie do pozazdroszczenia.

Powiat Hannover w Dolnej Saksonii. Tereny rolnicze. Domki jednorodzinne, budynki gospodarcze i coś na wzór hotelu robotniczego - niewielki blok, ale w środku nie ma samodzielnych mieszkań, są pokoje, dalej w korytarzu kuchnia, łazienka i toaleta. Lokatorami budynku są głównie Polacy pracujący w pobliskich gospodarstwach. Stajenny, kowal, operator maszyn rolniczych, osoba odpowiedzialna za dojenie, przygotowanie paszy - każdy ma swoje zadania, choć w praktyce, wiadomo, bywa że jedna osoba robi wszystko. Papiery i kwalifikacje nie są wymagane. Znajomość niemieckiego? Z czasem każdy zaczyna rozumieć i potrafi się dogadać. Dwóch mężczyzn jest legalnie zatrudnionych, pozostali (obecnie jest ich pięciu, ale rotacja duża, jedni wyjeżdżają, inni przyjeżdżają) pracują na czarno.

Reklama

Co rano mężczyźni wstają, drobna toaleta, kawa, może śniadanie, wychodzą i biorą się do pracy. Po dwunastej przerwa na obiad - szef zamawia catering, najczęściej puree, groszek i gulasz, jak się jest bardzo głodnym, da się zjeść, ale posiłkowi daleko do schabowego z kapustą. O resztę wyżywienia panowie martwią się sami, zazwyczaj przywożą z Polski chleby, bo niemieckie pieczywo im nie smakuje, resztę kupują w pobliskim markecie Aldi. I jeszcze alkohol. Tutejsze piwo może być, ale wódka lepsza nasza. Za Absolwenta czy Poloneza gotowi są oddać wolny dzień. Zresztą, i tak nie mają nic ciekawego do roboty. Do miasta daleko, więc jedyną rozrywką jest gra w karty, przegrany stawia flaszkę i zaczynamy rundę od nowa.

A zarobki? Każdy z nich przyjechał, aby się dorobić. Ten zbierał na wesele, tamten na budowę domu, pozostali po prostu nie mieli pracy w kraju, więc wyjechali na Zachód. Ale teraz to już nieważne. Nie to, żeby nagle życie straciło sens, ale jakoś tak bez emocji, kolorytu. Rutyna, monotonia, na razie pracujemy, a co będzie później, to się zobaczy.

A miało być tak pięknie

Mariusz przyjechał, bo zwolnili go z pracy. To nie było byle co, był strażakiem na etacie. Prestiż, budżetówka, dodatki, ale trochę za wiele chciał załatwić kolegom na boku, pozycji jeszcze sobie nie wyrobił, a już kombinował, jakie dodatkowe korzyści może czerpać ze swojego stanowiska. Kariera trzydziestodwulatka szybko się skończyła. Potem wstyd, pretensje rodziny, dziewczyna go rzuciła, co było robić, o robocie przeczytał w Internecie. Kolega umiał po niemiecku, zadzwonił w jego imieniu, dogadał się, za kilka dni Mariusz jechał autokarem na Zachód. Do kraju przyjeżdża rzadko, bo i po co, przyjaciół nie ma, dziewczyny już też nie, rodzice szybko się przyzwyczaili, że syn już z nimi nie mieszka. Mariusz zarabia, wydatków ma mało, a oszczędności wcale. Co z pieniędzmi? To na piwo, to na coś mocniejszego... Powoli staje się pośmiewiskiem wśród współlokatorów, bo po pijaku robi się wyjątkowo niezdarny, a raz nawet moczu nie utrzymał.

Z Markiem było inaczej. Z Iwoną chodził od czasów zawodówki. Nie planowali jeszcze ślubu, ale wiedzieli, że chcą być razem. Ona dorabiała w fabryce papieru, on amatorsko podkuwał konie. Nie potrafił się odnaleźć w 8-godzinnym systemie pracy, wolny strzelec. Praca w gospodarstwie, gdzie wszystko toczy się własnym rytmem, to coś dla niego, trochę przy bydle, trochę przy koniach, czasami coś naprawić, przykręcić. Dostał cynk od kolegi i pojechał. W Polsce ma KRUS, w Niemczech euro.

Do kraju przyjeżdżał często, co dwa-trzy tygodnie. Rodzina, przyjaciele i przede wszystkim Iwona - bardzo za nimi tęsknił. Z dziewczyną prawie codziennie rozmawiał przez telefon, raz nawet przyjechała do niego na tydzień. Właściwie żyli jak małżeństwo, w którym mąż wyjeżdża w delegacje. Iwona przeprowadziła się nawet do jego rodziców.

Pół roku temu usłyszał "Ja już tak dłużej nie potrafię, taki układ nie ma sensu, w ten sposób nasz związek nie przetrwa". Ta informacja była jak kubeł zimnej wody. I co teraz? Jak ma zostać w Polsce, gdzie nie ma pracy? Jak utrzyma siebie i dziewczynę? Przez kilka dni chodził pijany. Wrócić do Niemiec. Iwona dalej mieszkała u jego rodziców. Po kilku dniach Marek wziął wolne, przyjechał, by ratować związek. Przed bliskimi udawali, że nic się nie dzieje.

Iwona nie wyjaśniła, skąd tak nagła zmiana, do tej pory przecież wszystko było dobrze, a tu nagle, że taki związek to żaden związek. Koledzy dali Markowi do zrozumienia, że dziewczyna od kilku tygodni spotyka się z innym. Ona nigdy się do tego nie przyznała. Po jakimś czasie wyprowadziła się od niedoszłych teściów. Marek nadal dzwoni, a gdy jest w Polsce chce się spotkać, jednak ona go unika, powtarza, że między nimi już nic nie ma.

Jak można zapomnieć siedem wspaniałych lat w kilka tygodni? I co teraz? Marek dalej pracuje w Niemczech, ale nie interesują go już zarobki, i tak większość z nich przepije. Oszczędności? Jakieś jeszcze ma, ale co mu po nich. Teraz wszystko straciło sens. A praca to jego ucieczka przed myślami.

Bo się umiał ustawić

Do kraju przyjeżdżają rzadko. Mariusz i Marek nie mają powodu, w Polsce czekają na nich jedynie przykre wspomnienia. Inni, choć mają rodziny, często ograniczają się do przesyłania pieniędzy, bo gdy przyjeżdżają, żona jakaś obca, nastoletnie dzieci traktują ich jak wrogów i okazują brak szacunku. Mężczyźni zauważają, że oprócz pracy niewiele im zostało.

Co innego Janek, ten to się potrafił ustawić. Choć jego historia wygląda tak jak pozostałych, czyli narzeczona w Polsce, on w Niemczech. On pracuje na ich wspólną przyszłość, ona układa sobie życie bez niego. Ale Janek miał szczęście, szybko doszedł do siebie po rozstaniu. Jak? Dużo pracował i tyle samo pił. Upił się podczas festynu, zaczął tańczyć z Loimar, potem to już niewiele pamięta. Dziewczyna miała jego numer telefon, spotkali się raz, potem drugi. Jan nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak dobrze opanował niemiecki.

Po kilku tygodniach mieszkali trochę u niej, trochę u niego. Dla kolegów było mniej czasu, a i alkohol został odstawiony na bok, bo Loimar dała Jankowi swój samochód, a po pijaku Jan nie jeździ. I znowu wszystko odzyskało sens. Jest praca, jest z kim spędzić wolny czas. Do Polski też razem jeżdżą. Rodzina, znajomi, wszyscy zaakceptowali wybór Jana, z Loimar, pomimo bariery językowej, też się dobrze rozumieją.

Koledzy z pracy mówią, że Janek to miał szczęście, inni twierdzą, że szczwany z niego lis, tylko patrzył, aby wyrwać Niemkę i się dobrze ustawić. On sam uważa, że to czysty przypadek. Jakby nie było, trzeba przyznać, że zamiast pić z rozpaczy, lepiej wziąć się za siebie - a życie znowu będzie miało sens.

Aleksandra Pieczyńska

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »