Linie Cathay Pacific na celowniku Pekinu w związku z protestami w Hongkongu

​Hongkońskie linie lotnicze Cathay Pacific znalazła się na celowniku władz ChRL w związku z poparciem wielu jej pracowników dla trwających w Hongkongu antyrządowych protestów. Firma zwolniła już dwie osoby i oświadczyła, że będzie współpracować z władzami.

Chińska administracja lotnictwa cywilnego zakazała pracy osobom, które uczestniczyły w protestach, na pokładach maszyn Cathay Pacific przelatujących przez przestrzeń powietrzną Chin kontynentalnych. W reakcji linie ostrzegły swoich pracowników, że mogą zostać zwolnieni za "udział w nielegalnych protestach".  "Grupa Cathay Pacific prowadzi politykę braku tolerancji dla nielegalnych działań" i "będą konsekwencje dyscyplinarne dla pracowników, którzy popierają nielegalne protesty lub biorą w nich udział" - napisał dyrektor wykonawczy firmy Rupert Hogg w komunikacie, przytaczanym przez publiczną stację RTHK.

Reklama

"Władze lotnicze Chin kontynentalnych poprosiły naszą firmę o przekazywanie wszelkich informacji na temat personelu w rejsach do Chin i w chińskiej przestrzeni powietrznej. Wywołało to wielkie zaniepokojenie wśród załóg" - powiedział PAP steward Cathay Pacific z Hongkongu, przedstawiając się angielskim imieniem Edward.

"Wielu z nas brało udział w protestach w ostatnich tygodniach i wielu przyłączyło się do strajku z 5 sierpnia. Wielu publikowało wspierające protestujących wpisy w mediach społecznościowych i komentarze przeciwko policji i rządowi" - wyjaśnił. Dodał, że w dniu strajku do pracy przyszło tylko ok. 30 proc. członków personelu pokładowego Cathay Pacific i w związku z tym linie odwołały ponad 100 rejsów."Sądzimy, że zarówno rząd Chin kontynentalnych, jak i rząd Hongkongu, starają się zasiać w nas strach, abyśmy nie kontynuowali naszego ruchu" - ocenił.

Gdy pracownicy Cathay Pacific wzięli udział w protestach, związany z rządzącą Komunistyczną Partią Chin dziennik "Global Times" ostrzegł, że firma zapłaci za to "bolesną cenę". W poniedziałek rano ceny akcji Cathay Pacific na hongkońskiej giełdzie spadły o 4,5 proc.

Firma poinformowała w sobotę, że zwolniła dwoje pracowników lotniskowych w związku z publikacją w mediach społecznościowych danych dotyczących grupy podróżujących tymi liniami hongkońskich policjantów. Zawieszono również w obowiązkach pilota, któremu władze postawiły zarzut uczestnictwa w zamieszkach, podobnie jak 43 innym osobom zatrzymanym podczas starć z końca lipca.

Tymczasem od piątku bez przerwy trwają antyrządowe manifestacje na lotnisku międzynarodowym w Hongkongu, jednym z najruchliwszych portów lotniczych świata. W poniedziałek po południu zarząd lotniska odwołał wszystkie odloty i większość przylotów, gdy do protestu dołączyły tysiące osób, rozgniewanych brutalnymi ich zdaniem działaniami policji w czasie starć z poprzedniego dnia.

Demonstranci domagają się wycofania projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiłaby m.in. transfer podejrzanych do Chin kontynentalnych. Żądają również niezależnego śledztwa w sprawie możliwego nadużycia uprawnień przez policję, uwolnienia wszystkich osób zatrzymanych w związku z protestami, zrezygnowania z określenia "zamieszki" oraz dymisji szefowej administracji Hongkongu Carrie Lam i powszechnych, demokratycznych wyborów jej następcy.

W ostatnich tygodniach nasilają się obawy, że chińskie władze mogą użyć wojska do pacyfikacji protestów w Hongkongu, choć wielu ekspertów uznaje taki scenariusz za mało prawdopodobny. Według Edwarda może jednak do tego dojść, jeśli lokalny rząd i policja Hongkongu nie zdołają powstrzymać demonstracji.

"Sądzimy, że coś podobnego do (stłumienia protestów na placu Tiananmen w Pekinie) 4 czerwca 1989 roku może się powtórzyć w Hongkongu. Szczerze mówiąc, wielu z nas nie jest zastraszona taką możliwością. Hongkończycy mają pewną wybitną cechę. Nigdy nie uginamy się pod tyranią czy opresją. Prawie jak męczennicy" - oświadczył hongkoński steward, który nie należy do żadnej organizacji politycznej.

Odniósł się również do opinii wyrażanej przez chińskie władze, że za protestami stoją "obce siły" i "czarne ręce" USA. "Opierając się na własnym doświadczeniu i doświadczeniu mojej rodziny oraz kolegów, nie sądzimy, że to może być prawda. Myślę, że wszyscy uczestniczymy dobrowolnie" - powiedział Edward.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze


PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »