Jestem parobkiem u Holendra

Sam tak o sobie mówi. Pracuje na czarno u holenderskiego rolnika. Pewnie, że wolałby mieć legalne zatrudnienie w Polsce. Lecz tu nie mógł znaleźć pracy, za którą można by w miarę normalnie wyżyć. Więc wybrał Holandię. Tam przynajmniej nieźle zarobi.

Pan Damian spod Leszna to młody człowiek, który niedawno skończył 25 lat. Absolwent szkoły zawodowej, dekarz. Pracował przez jakiś czas w swoim zawodzie. Problem w tym, że zarabiał około dwóch tysięcy złotych, w porywach dwa i pół tysiąca. I to w sezonie, gdy na dachach siedzieli od rana do wieczora. Dla kogoś zresztą mogą to być przyzwoite pieniądze. Dla niego nie.

Język wcale nie taki trudny?

Dlatego dwa lata temu wyjechał do Holandii. Kolega załatwił mu pracę na budowie. To już oddzielny temat. Pracował tam przez pół roku, wśród Polaków i Holendrów.

- Co ciekawe, zauważyłem, że w miarę szybko łapię język - mówi. - Wszyscy twierdzą, że jest bardzo trudny. Może i tak, a może mam wrodzone zdolności językowe. Bo tak po prawdzie, to się nigdy w szkole nie przemęczałem z nauką. W każdym razie dość dobrze mi ten niderlandzki wchodzi do głowy.

Reklama

Na holenderskie budowy, czy lepsze określenie "roboty" jeździł jeszcze kilka razy. Aż latem ubiegłego roku przypadkiem poznał Laresa, holenderskiego rolnika. Spotkali się na budowie, Lares jest krewnym jednego z robotników, z którymi pracował pan Damian. Zapytał, go czy zna się na rolnictwie?

- Odpowiedziałem, że tak, bo rodzice mają w Polsce gospodarstwo - opowiada. - Nie dodałem do tego, że obecnie składa się z kawałka pola z ziemniakami, kota i czterech kur. Bo jednak za słabo znam język, by tłumaczyć takie szczegóły. Poza tym, co mu będę głowę zawracał. Pomyślałem, że jak pyta, to coś może z tego będzie. I faktycznie, stwierdził że znam język na tyle, że możemy się dogadać. Potrzebował pomocnika do swojego gospodarstwa. Problem w tym, że na czarno, bo on nie lubi się bawić z papierkami, a poza tym zatrudniał kiedyś pracownika i miał z nim problemy.

Mimo to pan Damian się zgodził, bowiem na budowie i tak pracował wtedy bez umowy, a poza tym praca się kończyła. Za to u rolnika miała być przez cały rok.

Praca przez całą dobę

Lares prowadzi duże (uściślając na holenderskie warunki - średnie) gospodarstwo. Ma około stu hektarów powierzchni. Znajduje się w prowincji Overijssel na północy Holandii. W gospodarstwie uprawia trawy i kukurydzę, które na miejscu sam przerabia na paszę dla bydła. Bo właśnie hodowla jest podstawą działalności gospodarstwa. Posiada około trzystu sztuk byków i krów. Przeciętna wydajność mleczna krowy to osiem tysięcy litrów mleka rocznie, jako ciekawostkę podaje pan Damian. Lecz ponieważ to nie gazeta rolnicza, więc dalsze szczegóły sobie darujemy.

W każdym razie krów nie trzyma w jednej, lecz w aż czterech oborach. Do tego posiada pomieszczenie, w którym maszyna, coś w rodzaju sieczkarni, przerabia zebrane przez Laresa z pola trawę i kukurydzę na paszę.

I to jest właśnie pierwsze zadanie pana Damiana. Prosta robota. Zielonka jest przywożona z pola przyczepami. A on wjeżdża z nimi do pomieszczenia, w którym znajduje się maszyna. Następnie zrzuca z przyczepy rośliny, które są mielone. Oczywiście wszystko odbywa się mechanicznie. Uściślając, ponieważ pracuje w gospodarstwie od jesieni, to robił to tylko kilka razy, bowiem sezon się skończył. Natomiast jego codziennym zadaniem jest rozwożenie paszy dużym, kołowym wózkiem. To ciekawe, bo raczej wszędzie w Holandii stosuje się taśmowe podajniki.

W ogóle robi wszystkie prace jakie się trafią, łącznie ze sprzątaniem. Także pomaga, gdy krowy się cielą. A to już mu się najmniej podoba, bo często trzeba wtedy wstać w środku nocy. Słowem jak to w gospodarstwie, zawsze coś jest do zrobienia.

Nie on, to ktoś inny

Mieszka w tym budynku, w którym znajduje się maszyna do przerobu zielonki. Jest tam przybudówka. To mały pokoik połączony z kuchenką oraz prysznic z ubikacją.

- Jakiś czas temu Lares ze swoim bratem to przerobili ze starego schowka - opowiada. - Uznali, że to się opłaci, bo koszt przeróbki pomieszczenia nie był za wysoki, tym bardziej dzięki temu, że większość prac zrobili sami. I tak powstało mieszkanko. Wsadzą tam jakiegoś robotnika i mają na miejscu tanią siłę roboczą.

Z pewnym przekąsem określa się jako parobek u Holendra. Zarabia osiem euro za godzinę pracy. Dla niego to sporo. Tym bardziej, że nie płaci za swoją kwaterę, ogrzewaną prądem. Tyle się dogadał z Laresem. Za to jest dyspozycyjny przez całą dobę.

Pracy mu nie brakuje. Oczywiście wielki minus jest taki, że nie ma żadnych ubezpieczeń. W Polsce, gdy o tym opowiada, słyszy czasem pytania, jak to możliwe, że u Holendrów takie "wałki" przechodzą. Tylko na to wzrusza ramionami.

- A co myślicie, że tam sami uczciwi? Bez żartów. We wsi, gdzie mieszkam pełno krewnych Laresa, a cała reszta to ich znajomi. Więc kto by nas miał zakapować? Zresztą tam wielu rolników zatrudnia, głównie do prac sezonowych, cudzoziemców i też często na czarno. Słowem nie będę ja, to Lares znajdzie sobie innego pracownika, który zgodzi się u niego pracować na takich samych warunkach. Zresztą nie tak szybko, bo póki co, zamierzam trzymać tę pracę - kończy.

Damian Szymczak

Kliknij i pobierz darmowy program PIT 2013

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »