Emigracja zarobkowa, czyli poszukiwanie dobrobytu

Otwarcie unijnego rynku pracy dla nowych członków Wspólnoty było celem politycznych zabiegów. Dziś ekonomicznie motywowane migracje zaczynają wzbudzać kontrowersje.

Europa Zachodnia jest dziś wielkim importerem siły roboczej. Po akcesji do Unii Europejskiej pobiera ją w dużej mierze z Europy Centralnej. I choć na razie jest to relacja, na której korzystają wszystkie strony, to w dłuższej perspektywie w naszej części kontynentu coraz bardziej widoczne będą też ujemne strony tego zjawiska. O realnym sukcesie gospodarczym krajów Europy Centralnej będzie świadczył dopiero fakt, gdy z eksporterów siły roboczej wejdą w rolę jej importerów.

Według GUS, w 2012 roku poza granicami kraju przebywało przez ponad trzy miesiące około 2,13 mln Polaków. W tej grupie przeszło 1,5 mln stanowili emigranci długookresowi, czyli przebywający za granicą przez rok lub dłużej.

Reklama

W krajach europejskich znajdowało się 1,816 mln polskich emigrantów, z których około 1,72 mln przebywało na obszarze Unii Europejskiej. Zdecydowana większość (73 proc.) znajdowała się za granicą w związku z wykonywaną pracą. Dla porównania, w 2002 roku odsetek ten wynosił 44 proc.

W przypadku migracji wewnątrz Unii Europejskiej bardzo trudno jest uzyskać precyzyjne dane. Różnorodność systemów ewidencjonowania przepływów migracyjnych w poszczególnych krajach znacznie utrudnia bowiem sporządzenie dokładnych statystyk. Nic dziwnego, że szacunki GUS w istotnym stopniu różnią się od statystyk, które podaje Eurostat. Według tych drugich w innych krajach Unii Europejskiej niż Polska mieszka 1,8 mln Polaków.

Co ciekawe, choć jesteśmy zdecydowanie największym spośród krajów, które przystąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku lub później, to nie zajmujemy w tej klasyfikacji pierwszego miejsca. Wyprzedzają nas obywatele Rumunii (2,4 mln). Trzecią siłą w klasyfikacji wewnątrzunijnych imigrantów (1,3 mln) są Włosi.

Swobodny przepływ

Raport "Migracje w XXI wieku z perspektywy krajów Europy Środkowo-Wschodniej - szansa czy zagrożenie?", przygotowany przez założony przez Jana Kulczyka CEED Institute, wskazuje, że w Unii stale rośnie udział osób, które mieszkają w innym kraju niż ich kraj pochodzenia. Jeszcze w 2007 roku stanowiły one 2,1 proc. mieszkańców UE, w 2012 roku było ich już 2,8 proc. Kwestia ta dotyczy głównie osób w wieku produkcyjnym.

Bo też nie ulega wątpliwości, że czynnik ekonomiczny w największym stopniu decyduje o migracjach. Eurostat wykazuje, że na początku 2013 roku w ówczesnych 27 krajach Unii Europejskiej mieszkało 33,5 mln osób urodzonych za granicą. Najwięcej było ich w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, czyli w państwach o największych gospodarkach we Wspólnocie. Tymczasem w Polsce liczba takich osób wynosiła nieco ponad 600 tysięcy (głównie Ukraińców - ponad 200 tys.).

Decydujące znaczenie dla imigrantów ma bieżąca kondycja ekonomiczna danego kraju. Jeszcze nie tak dawno ich kierunkami docelowymi były Irlandia, Hiszpania czy Cypr. Obecnie wszystkie te kraje zmagają się z poważnymi problemami gospodarczymi oraz rosnącym bezrobociem, które to czynniki odstraszają potencjalnych przybyszów zarobkowych.

Dotyczy to zarówno imigrantów z krajów Unii Europejskiej, jak i spoza niej, o czym świadczy choćby przypadek Hiszpanii. Między 2008 a 2012 rokiem bezrobocie wzrosło tam z 11,3 proc. do 25 proc., a wzrost PKB na poziomie 3,5 proc. zastąpiła 1,2-procentowa recesja. Według Eurostatu, jeszcze w 2008 roku do Hiszpanii zawitało blisko 400 tys. obywateli krajów spoza Unii Europejskiej, w 2012 roku już tylko nieco ponad 172 tys.

Problem dłuższej perspektywy

W powszechnym przekonaniu emigracja zarobkowa pozwoliła nowym krajom Unii Europejskiej ograniczyć skalę bezrobocia. W większości państw rzeczywiście spadało ono po przystąpieniu do Unii Europejskiej, jednak nie w każdym jest dziś niższe niż przed akcesją. W 2003 roku stopa bezrobocia na Węgrzech wynosiła 5,8 proc. (Eurostat), gdy w 2013 roku było to już 10,2 proc. Wyraźny wzrost bezrobocia w tym czasie dotyczy także Słowenii (z 6,7 proc. do 10,1 proc.).

Największy spadek bezrobocia wśród unijnych krajów Europy Centralnej odnotowała Polska. Jeszcze w 2004 roku sięgało ono według metodologii Eurostatu aż 19,8 proc., a w 2013 roku już tylko 10,3 proc. Można jedynie szacować, jaki udział w tym procesie miała pierwsza największa fala migracji po przystąpieniu do UE. Polska, w przeciwieństwie do Węgier czy krajów nadbałtyckich, nie doświadczyła w ostatnich latach recesji. Świadczyłoby to o tym, że rola emigracji w ograniczaniu bezrobocia nie jest decydująca i ustępuje koniunkturze gospodarczej, jaka panuje w danym kraju.

Raport CEED wskazuje również na drugą wyraźną korzyść, jaką odnoszą kraje eksportujące imigrantów - transfery pieniężne, którymi zasilają rodziny pozostałe kraju. Według danych OECD w 2012 roku przepływy te stanowiły dla krajów Europy Centralnej od 1 proc. (Czechy) do 3,6 proc. (Litwa) PKB. Polscy emigranci przesłali w tym czasie do kraju ponad 5,4 mln euro, a z samych krajów Unii Europejskiej przeszło 3,2 mln euro.

Z kolei państwa przyjmujące imigrantów zyskują stosunkowo tanią siłę roboczą, która pozwala im zachowywać konkurencyjność na światowych rynkach. Rozwijająca się gospodarka tworzy kolejne miejsca pracy, dzięki którym możliwe jest wchłonięcie dalszego napływu imigrantów.

Dodatkowo, w przypadku obywateli innych krajów Unii Europejskiej, mamy do czynienia z przybyszami, którzy w miarę łatwo asymilują się w nowym kraju pobytu. W tym wypadku różnice kulturowe i religijne są znacznie mniejsze, niż w przypadku imigrantów z Afryki czy Azji.

Czy więc możemy mówić, że mamy do czynienia z relacją typu win-win, czyli taką, na której nie traci żadna ze stron - ani kraj eksportujący siłę roboczą, ani kraj nią przyjmujący? W krótkiej perspektywie tak to może wyglądać. Problemy zaczynają się jednak, gdy spojrzeć na długoletnie prognozy demograficzne dla Europy. Należy pamiętać, że dzietność w krajach Europy Centralnej - głównych unijnych eksporterach siły roboczej - jest obecnie niska i wynosi około 1,5 urodzeń na kobietę, podczas gdy dla prostej odtwarzalności pokoleń powinna mieć wartość 2,1.

W związku z tym Eurostat szacuje, że do 2040 roku ludność Polski skurczy się z ponad 38 mln - do nieco ponad 36 mln, a do 2060 roku do niespełna 33 mln. Sytuacja jest tym gorsza, że gros emigrantów stanowią osoby w wieku produkcyjnym.

Awans czy dezintegracja

Wszystko wskazuje na to, że dopóki standard życia Polsce i krajach sąsiednich nie zbliży się do poziomu najbogatszych państw Unii, to nie będzie szans na znaczące ograniczenie natężenia emigracji.

Dane Eurostatu napawają pewnym optymizmem, bo jeśli idzie o PKB per capita, w ciągu 10 lat obecności w Unii Europejskiej kraje Europy Centralnej odrobiły na przykład sporą część dystansu do Wielkiej Brytanii. Daleko im jednak ciągle do poziomu największej gospodarki Unii Europejskiej - Niemiec.

Awans ekonomiczny Polski może także sprawić, że nie tylko przestaniemy eksportować emigrantów, ale również zaczniemy importować na większą skalę imigrantów.

W przeciwnym wypadku, nawet jeśli dojdzie do pogłębienia integracji Unii Europejskiej z Ukrainą, nie musi to wcale oznaczać, że bliscy nam kulturowo i geograficznie Ukraińcy będą u nas masowo szukać pracy. Przy zachowaniu dzisiejszych dysproporcji gospodarczych wewnątrz Unii Europejskiej będą raczej traktować Polskę jedynie jako przystanek w dalszej podróży - do Niemiec, Beneluksu czy Wielkiej Brytanii.

Patrząc na prognozy, musimy mieć jednak na uwadze również to, że niekoniecznie uwzględniają one wszystkie czynniki, które mogą być istotne w przyszłości. Można bowiem sobie wyobrazić zahamowanie emigracji z Polski i innych krajów Europy Centralnej przy zachowaniu dystansu, jaki oddziela je od najlepiej rozwiniętych gospodarek Europy Zachodniej. Tak stałoby się, gdyby w Unii Europejskiej integrację zastąpiła dezintegracja.

Dziś wydaje się to niemożliwe, ale wystarczy przypomnieć sobie ubiegłoroczne wypowiedzi Davida Camerona, premiera Wielkiej Brytanii, by zdać sobie sprawę, że nastawienie społeczeństw państw zachodnich do imigrantów jest mniej przychylne niż jeszcze kilka lat temu. To może być jedynie chwilowe wahnięcie nastrojów, ale równie dobrze początek długotrwałego trendu. Jego faktyczne pogłębienie oznaczałoby jednak dla krajów Europy Centralnej znacznie większe kłopoty, niż te, które wynikają z obecnej emigracji zarobkowej.

Paweł Szygulski

Nowy Przemysł

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »