Zarabiają 1900 zł na rękę. Mają dość. Jeśli zastrajkują, stanie 500 plus

O sytuacji pracowników społecznych, koniecznych zmianach i wiszącym w powietrzu strajku rozmawiamy z Pawłem Maczyńskim, przewodniczącym Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej.

Katarzyna Domagała-Szymonek, wnp.pl: Wstępny termin waszego strajku to przełom czerwca i lipca. Jak realne jest ryzyko opóźnień w wypłacaniu nowej wizytówki rządu, czyli 500 plus na pierwsze dziecko?

Paweł Maczyński: To realna groźba. Strajk oznacza przerwanie pracy. A konsekwencją tego będą perturbacje w dostępie do rożnych świadczeń i usług. Proszę jednak pamiętać, że strajk dotknie nie tylko osoby, które mają otrzymać 500 plus, ale wszystkich beneficjentów pomocy społecznej. To rodziny, które są objęte pomocą z uwagi na niepełnosprawność, podeszły wiek i samotność czy różne choroby. Tutaj upatrywałbym największego zagrożenia.

Reklama

- Pewnie rząd już analizuje, jak ustawowo rozwiązać kwestię przyznawania 500 plus bez udziału pracowników pomocy społecznej. Nawiązuję tu do sytuacji w oświacie, gdzie niemal z dnia na dzień wprowadzono nowe przepisy umożliwiające przeprowadzenie egzaminów czy klasyfikację uczniów klas maturalnych. Natomiast nie wyobrażam sobie, by taka możliwość w formie ustawowego gaszenia pożaru powstała dla tego miliona rodzin, które korzystają z pomocy społecznej z uwagi na inne problemy, z jakimi się zmagają. Strajk mógłby bardzo poważnie zakłócić udzielaną im pomoc. Dla nas wszystkich byłby to bardzo trudny scenariusz.

O trudniej sytuacji w branży i potrzebie zmian pisaliśmy rok temu, dwa lata temu. Co się zmieniło?

- Scenariusz działań protestacyjnych pisze Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Gdybyśmy we wrześniu ubiegłego roku siedli do opracowania kompromisu, pewnie dziś nie rozmawialibyśmy o strajku. Natomiast tak się nie stało.

- Oczywiście o strajku formalnie decyduje związek zawodowy, ale robimy to na podstawie dialogu, jaki się odbywa z drugą stroną. Jeśli go nie ma, tak jak to ma miejsce w naszym przypadku, to pozostaje jedno wyjście. Odpowiedzialność za to ponosi resort rodziny, tym bardziej, że to on nadzoruje sprawy społeczne oraz odpowiada za prowadzenie dialogu społecznego.

Co przelało w was czarę goryczy?

- Lekceważenie naszych postulatów i ewidentne przeciąganie w czasie podjęcia dialogu. Natomiast po drodze był też szereg punktów zapalnych, które zwiększyły w nas frustrację i niezadowolenie. Jednym z nich z pewnością jest obniżenie kosztów obsługi 500 plus, które w mniejszych miejscowościach spowoduje redukcję etatów albo obniżenie i tak już niskich wynagrodzeń. Innym punktem zapalnym jest też przedstawiona w projekcie nowelizacji ustawy o pomocy społecznej propozycja, która zmierza do tego, by w małych gminach minimalne zatrudnienie pracowników socjalnych ograniczyć z wymaganych obecnie trzech, do dwóch osób.

- Takie pomysły jeszcze bardziej irytują nasze środowisko. Nie dość, że nie możemy doczekać się realizacji naszych postulatów, to jeszcze w tym samym czasie dokłada się nam obowiązków. Jak to się ma do problemów, jakie podnosimy, czyli obciążenia pracą i odchodzenia z zawodu?

Średnia pensja pracownika socjalnego wynosi 1902 zł na rękę. Jakich podwyżek oczekujecie?

- Ostatnio "modna" jest kwota 1000 zł. Ale mówimy jasno, że dla nas ważna jest kwestia zmian systemowych, które skupiałyby się na trzech elementach. Dodatek terenowy dla pracowników socjalnych powinien być wyższy. Proponujemy, by jego wysokość była uzależniona od wynagrodzenia w gospodarce krajowej, to by oznaczało wzrost o około 250 zł.

- Ponadto proponujemy, aby powiązać ścieżkę awansu zawodowego z wynagrodzeniem. W ten sposób będziemy mogli premiować osoby, które się dokształcają i dbają o swój rozwój zawodowy. Takie rozwiązanie dotychczas u nas nie funkcjonowało, a z powodzeniem sprawdza się w wielu innych zawodach, jak na przykład u kuratorów sądowych.

- Kwestia trzecia, ważna w szczególności dla tych, którzy zarabiają minimalne wynagrodzenie, to podniesienie jego wysokości oraz zrównanie go z poziomem wynagrodzenia pracowników zatrudnionych w urzędach gmin. W ten sposób niwelowalibyśmy istniejące dziś różnice pomiędzy pracownikami samorządowymi. Takie dziś prawne różnicowanie przekłada się na mentalne dzielenie przez samorząd swoich jednostek na lepsze (urząd) i gorsze (pomoc społeczna). Zmiana w tym zakresie byłaby możliwa na szczeblu istniejącego rozporządzenia o wynagrodzeniu pracowników samorządowych.

- Co do kosztów naszych finansowych postulatów, to gdybyśmy przyjęli tylko, że średnie wynagrodzenie pracowników pomocy społecznej wzrosłoby o 500 zł, dodalibyśmy do tego wspomniane dodatki, to dla budżetu państwa oznaczałoby to wydatek rzędu 300 mln zł. Mając na uwadze ostatni ogłoszone programy, nie jest to horrendalny koszt, który rozsadza budżet. Sami widzimy, że te środki w nim są. Zależy czy rząd będzie chciał przeznaczyć je na pracowników, którym powierza zadania.

Podwyżki w takiej wysokości nie spowodują, że przestaniecie wypłacać osobom korzystającym z pomocy świadczenia wyższe, niż wasze zarobki. Czy te kwoty spowodują, że chętnych do pracy w ośrodkach pomocy społecznej będzie więcej?

- Nadal te kwoty nie będą wyższe, ale chodzi o to, żeby pracownicy uwierzyli też, że nie stoimy w miejscu, że jest szansa na poprawę. Nie wiem, czy znajdą się nowi chętni do pracy. Jeśli ktoś dostanie informację, że ma zarabiać powyżej dwóch tysięcy złotych na rękę przy tej odpowiedzialności i zagrożeniach, jakie wynikają z naszej pracy, pewnie nie będzie entuzjastycznie nastawiony.

- Jednak dzisiaj głównym wyzwaniem jest utrzymanie pracowników, którzy już są, których coś jeszcze w tym zawodzie trzyma. Podejrzewam, że raczej nie jest to rozum, a bardziej serce do pomagania. Myślę sobie, że warto byłoby o nich zadbać. Dobry i konkretny gest w ich kierunku - wyższe zarobki i ułatwienie im wykonywania swoich obowiązków - mogłoby spowodować, że nie będziemy myśleli o zmianie branży. Zaproponowane przez nas zmiany to raczej walka o przetrwanie, niż walka o to, by pokazać, że praca w pomocy społecznej jest opłacalna, że daje wysokie zarobki i doskonałe perspektywy na rozwój. Proszę mieć świadomość, że zawody społeczne będą dla osób, które chcą zrobić coś dla innych. To nie oznacza, że mają to być zawody misyjne, że ma być to praca wyłącznie dla idei. Wtedy nazywajmy to wolontariatem, a nie pracą. (...)

Katarzyna Domagała-Szymonek

29 kwietnia 2019 r.

Więcej informacji na www.pulshr.pl

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »