Zamrożony fundusz

- Trzeba walczyć o odmrożenie środków Funduszu Pracy. Pieniądze, które są przeznaczane na aktywizację zawodową bezrobotnych czy staże dla młodych ludzi, nie są wyrzucane w błoto - mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, członek Krajowej Rady Zatrudnienia.

Najbliższe lata nie zapowiadają się optymistycznie dla rynku pracy. Liczba bezrobotnych najpewniej będzie rosnąć, tym ważniejsze jest wykorzystanie istniejących możliwości przeciwdziałania bezrobociu, aktywizacji zawodowej itp. Ważnym instrumentem jest w tym względzie Fundusz Pracy - celowy fundusz podlegający ministerstwu pracy. Niestety, zamiast na ustawowe cele społeczne, nadwyżki z opłat pobieranych od pracodawców wykorzystuje według własnego uznania.

Przed ponad rokiem zmniejszono środki na aktywne programy o 52 procent, czyli ponad połowę! W roku 2012 projekt budżetu FP sugeruje niewielki wzrost, ale to nie czyni większej różnicy ani nie daje podstaw nawet do umiarkowanego optymizmu. Przeciwnie. W 2010 r. prawie 800 tys. bezrobotnych miało szansę aktywizacji, udziału w szkoleniach, stażach, pracach interwencyjnych, robotach publicznych, a 80 tysięcy mogło stworzyć w oparciu o granty z urzędów pracy własną firmę.

Reklama

To się gwałtownie zmniejszyło - 400 tys. osób, czyli połowa wcześniej korzystających z różnych form aktywizacji, wskutek krótkowzrocznej polityki w stosunku do Funduszu, utraciła na to szansę. Na koniec ub.r. niewykorzystane środki przekraczały 5 mld zł, na koniec 2012 r., jeżeli polityka się nie zmieni, wyniosą ponad 7 mld, a cały fundusz obejmuje 10 mld zł. To gigantyczna, zamrożona, niewykorzystana kwota. A jednocześnie bezrobotni, którzy przychodzą do urzędów pracy, nie uzyskują żadnej propozycji, żadnej oferty aktywizacji zawodowej, szkoleń, przekwalifikowania się itd. To jest wielki problem.

Paradoksalne zamrożenie

Naczelna Rada Zatrudnienia oprotestowała redukcję wykorzystania Funduszu Pracy, bo uznała, że to nie są środki budżetu państwa, lecz funduszu solidarnościowego, na który składają się pracodawcy, a które powinny być wykorzystane w znacznej części na aktywizację bezrobotnych. Powstała i trwa sytuacja paradoksalna: bezrobocie rośnie, do urzędów pracy wpływa mało ofert - w 2011 r. z sektora prywatnego i publicznego o 300 tysięcy mniej niż rok wcześniej, 400 tys. osobom zabiera się możliwość aktywizacji zawodowej.

Z drugiej strony są gigantyczne, zamrożone pieniądze na Funduszu Pracy. Uważam, że związki zawodowe za mało na ten temat mówią.

Na ogół - w Niemczech, Francji, w innych krajach - gdy sektor prywatny zmniejsza liczbę tworzonych miejsc pracy, wkracza w to sektor publiczny, tamtejsze fundusze pracy. Tworzy się przejściowe miejsca pracy, które potem zamieniają się w stałe miejsca. W Polsce dzieje się odwrotnie!

Sektor prywatny zapowiada, że będzie zmniejszał liczbę ofert pracy, a Fundusz Pracy jest bezczynny, polityka aktywizacji bezrobotnych cofa się o wiele lat. W sytuacji spowolnienia gospodarczego zamrożenie wielkich środków z FP jest paradoksem. Pracowałem wiele lat w Międzynarodowej Organizacji Pracy i nie znam podobnego przypadku z ostatnich 20-30 lat.

Potrzeba inwestycji

Ktoś mógłby powiedzieć, że zwiększamy socjal itd., że to nic nie daje. Tymczasem - abstrahując już od tego, że zasiłki dla bezrobotnych i tak w Polsce są bardzo niskie i otrzymuje je tylko 15 proc. osób niemających zatrudnienia, podczas gdy średnio w UE uzyskuje je 70-80 procent, bo tak mówi europejski kodeks zabezpieczenia społecznego - to nie jest czysto socjalna sprawa. Te prawie 80 tysięcy osób, które w 2010 r. dostało środki na tworzenie własnej działalności gospodarczej, to osoby, które przestały być na garnuszku państwa, a wielu z nich zatrudniło nie tylko siebie, ale i innych.

Utworzenie jednego miejsca pracy z FP kosztowało średnio 18 tys. zł. Gdy ktoś zaczyna pracować, wytwarzać, płacić podatki, płaci składki na ZUS, to w krótkim czasie budżet państwa ma pożytek: uzyska dodatkowe dochody. To ma sens nie tylko społeczny, ale także ekonomiczny.

Większość z tych, których fundusz wspiera, znajduje pracę, wychodzi z bezrobocia, trzy czwarte z biorących udział np. w pracach interwencyjnych uzyskuje stałą pracę na dłuższy czas. To korzystne dla gospodarki: zaczynają płacić podatki, składki, kupować, a to zwiększa popyt i skłonność przedsiębiorców do inwestowania, tworzenia miejsc pracy itd. Pieniądze z FP, które są przeznaczane na aktywizacje bezrobotnych, nie są wyrzucane w błoto.

W ub.r. liczba stażystów zmniejszyła się trzykrotnie. Tylko 110 tys. młodych ludzi otrzymało taką szansę, podczas gdy rok wcześniej - 300 tys. A bez stażu, w większości przypadków, ich szanse zaistnienia na rynku pracy są bardzo ograniczone. Tymczasem w ub.r. mieliśmy 700 tys. absolwentów szkół wyższych i zawodowych, którzy ukończyli szkoły, i ogromna większość z nich pojawiła się na rynku pracy. I tak będzie do 2015 r.: trzy i pół miliona ukończy szkoły. Z tego prawdopodobnie 2 mln pojawi się na rynku pracy.

To się opłaca

W latach 2012-2015, żeby nasz rynek pracy nie odczuł głębokiej zapaści, niezbędne jest stworzenie 2 mln miejsc pracy netto. Jest warunek: trzeba stymulować inwestycje w sektorze prywatnym. Ten sektor ma ogromne oszczędności, szacowane na 180 mld zł. Leżą one na kontach przedsiębiorców, mogłyby być zainwestowane, ale nie są, w oczekiwaniu na to, co się zdarzy. Jest to efekt niepewności, ale też złej polityki gospodarczej. Tam, gdzie państwo chce, żeby przedsiębiorcy inwestowali, tam daje im ulgi inwestycyjne, które zachęcają ich do większych inwestycji.

Zamrożenie FP ma też dodatkowy skutek: skoro środki są niewykorzystywane, pracodawcy sugerują, żeby zmniejszyć składkę na FP o połowę. Dlatego wyczuwa się obojętność pracodawców. Ich mogę jeszcze zrozumieć: co prawda, wielu z nich korzystało z FP - mogli organizować staże na jego koszt - ale liczą teraz, że rząd, parlament zgodzą się na zmniejszenie składki. Nie rozumiem jednak milczenia związków zawodowych w tej sprawie. Składka ta - nieco ponad 2 procent pensji pracownika, i tak jest jedną z najniższych w Europie.

Na politykę rynku pracy wydawaliśmy na jednego bezrobotnego w 2010 r. dziewięć razy mniej niż średnio w krajach UE. A w 2011 i 2012 r. te nakłady będą trzynaście razy mniejsze, choć nasz produkt krajowy brutto stanowi 63 procent średniej unijnej. Ta ogromna dysproporcja pokazuje, jak niewielką rangę ma w Polsce polityka rynku pracy.

W Europie na ogół sądzą, że wydatki na aktywizację się opłacają. My zaś uważamy, że to jakieś socjalne, bardzo naciągane wydatki.

Decyzja o blokowaniu FP jest niezgodna z prawem. Zgodnie z ustawą o promocji zatrudnienia i przeciwdziałaniu bezrobociu, funduszem zarządza minister pracy, a nie minister finansów. My nie możemy pozwolić sobie na niewykorzystywanie FP. Państwo nie daje szansy na znalezienie pracy bezrobotnym, którzy zgłaszają się do urzędów pracy po szkolenia, staże i odchodzą z kwitkiem.

To polityka nieracjonalna gospodarczo i nieetyczna. Powstaje pytanie, czy solidarność z tymi, którzy są zwalniani, nie powinna być trwałą wartością w kanonie elit biznesu, czy nie powinno być tak, jak w Niemczech, Francji, Szwajcarii, w Wielkiej Brytanii, Szwecji, że jednak pracodawcy czują się współodpowiedzialni.

Notował: Wojciech Dudkiewicz

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »