USA: Rośnie liczba ubogich bezrobotnych pozbawionych wszelkiej pomocy

Mimo rekordowych i wciąż wzrastających w USA wydatków federalnych na programy socjalne, rośnie również liczba ubogich bezrobotnych którzy nie kwalifikują się do żadnego z tych programów i są pozostawieni samym sobie.

Prześlizgują się oni po prostu przez "oka" sieci najrozmaitszych programów socjalnych tworzących w Stanach Zjednoczonych prawdziwą mozaikę.

Przyczyny tego stanu rzeczy są wielorakie, ale w istocie można je sprowadzić do jednej: większość Amerykanów uważa, że ludzie w wieku produkcyjnym, niecierpiący na poważne choroby i - zwłaszcza - nieobarczeni rodziną, nie zasługują na pomoc. A według sondażu Current Population Survey takich ludzi żyjących poniżej tzw. federalnego progu ubóstwa (nieco ponad 22 tys. dolarów dochodu rocznie dla czteroosobowej rodziny) było w 2011 r. 12,2 mln, to znaczy prawie dwa razy więcej niż 20 lat temu.

Reklama

Z tej liczby 5,6 mln osób nie otrzymywało żadnej pomocy z jakiegokolwiek z pięciu głównych federalnych programów socjalnych. Jest to najwyższa liczba od 1992 r. kiedy zaczęto sporządzać tego rodzaju statystyki.

Kolejne 1,4 mln ubogich dorosłych Amerykanów otrzymuje jedynie bony żywnościowe (food stamps), tzn. dwa razy więcej niż w roku 1992 r. Ten program zapewnia jedynie to, że ludzie nie są głodni, ale nie pomaga w pokrywaniu wydatków na mieszkanie, ogrzewanie czy podstawową opiekę medyczną.

W takiej sytuacji znajduje się np. 34-letni mieszkaniec stanu Indiana Shaun Case. Ma za sobą dzieciństwo pełne traumatycznych przeżyć i słabych wyników w nauce. Kiedy był nastolatkiem jego babka wyrzuciła go przez okno, w rezultacie czego doznał przecięcia nerwów i mięśni lewej ręki i trwałego jej niedowładu. Jednak pracownicy opieki społecznej uznali go za zdolnego do pracy i nigdy nie dostał żadnej renty z tytułu niepełnosprawności.

Nikt jednak nie chciał go także na dłużej zatrudnić. Przez ostatnie 10 lat Shaun chwytał się różnych dorywczych niskopłatnych zajęć. Teraz znowu jest bezrobotny. Nie dostaje zasiłku dla bezrobotnych; ostatni okres pracy był zbyt krótki. Nie kwalifikuje się również do opieki medycznej w ramach programu Medicaid, bo nie ma na utrzymaniu dzieci. Do października br. jedyną formą pomocy, z jakiej korzystał było 200 dol. miesięcznie w formie bonów żywnościowych. Ale z powodu błędu urzędnika, utracił ją. Bez tej pomocy, czy nawet z nią, aby przeżyć sprzedaje dwa razy w tygodniu krew w stacji krwiodawstwa. Dostaje za to za każdym razem 30 dol.

- Co pozostaje dla takich ludzi jak ja? Nic! - mówi Shaun.

W podobnej sytuacji "zapomnianych prze system" jest 22-letnia mieszkanka Indianapolis Brandi Burnau, która również nie zakwalifikowała się do żadnego z programów pomocowych i w desperacji postanowiła oddać swoją kilkumiesięczną córkę Avę do adopcji. 36-letni pracownik budowlany Jeremy Toler najpierw stracił pracę urzędnika w jednej z instytucji stanowych, po jej zautomatyzowaniu, a później popełnił błąd zwalniając się z pracy w kolejnej firmie budowlanej z własnej inicjatywy. Tym samym wypadł z rządowego programu zasiłków dla bezrobotnych, które przysługują jedynie pracownikom zwalnianym przez firmę. Na domiar złego jego partnerka również straciła wkrótce potem pracę.

W roku 2011 liczba Amerykanów żyjących poniżej federalnego progu ubóstwa wzrosła do 48 mln i była o 17 mln wyższa niż w roku 1989.

Główną przyczyną wzrostu ubóstwa nie są jednak cięcia w wydatkach na rządowe programy socjalne, które w istocie wzrosły, ale słaby stan gospodarki. W skali kraju administracja prezydenta Baracka Obamy przeznaczyła w ub. roku na pięć największych programów socjalnych rekordową sumę 506 mld dolarów. Wydatki na te programy zwiększyły się, po uwzględnieniu inflacji, ponad trzykrotnie w porównaniu z rokiem 1989. Do tej sumy trzeba dodać dziesiątki miliardów dolarów wydanych przez władze stanowe.

Co powoduje zatem, że mimo rekordowych nakładów wsparcie nie trafia do sporej części potrzebujących?

- Mamy rodzaj układanki różnych programów, w której niektóre rodziny przechodzą przez jej szczeliny, a niektóre inne dostają, być może więcej, niż dostawałyby w ramach lepiej opracowanego systemu - mówi Robert Moffitt, profesor ekonomii na uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w stanie Maryland.

Problem komplikuje jednak fakt, iż Amerykanie są głęboko podzieleni w samej kwestii pomocy, nawet dla najbiedniejszych. Wykazał to sondaż Reuters/Ipsos z listopada br. Wynika z niego, że chociaż 52 proc. ankietowanych uważa, iż władze federalne nie robią wystarczająco wiele, aby pomóc ubogim, to 40 proc. tych samych osób podejrzewa, że większość ludzi, którzy otrzymują tę pomoc nie zasługuje na nią.

Ten pogląd podziela wielu samych potencjalnych odbiorców pomocy jak 28-letnia Tanya Jones z Indianapolis, matka dwojga dzieci, której pensja wynosząca 12,75 dol. za godzinę nie wystarcza na utrzymanie jej, dzieci i jej matki. "Uważam, że pomoc powinna być dla ludzi, którzy jej potrzebują, a nie dla tych, którym nie chce się pracować" - powiedziała Jones.

Mitch Daniels, republikański gubernator Indiany, stanu, który najdotkliwiej odczuł skutki recesji w amerykańskiej gospodarce, był tego samego zdania. Radykalnie zaostrzył kryteria uprawniające do korzystania m. in. z federalnego programu Czasowej Pomocy dla Potrzebujących Rodzin (TANF). Skrócił okres otrzymywania pomocy w formie bezpośredniego wsparcia pieniężnego z zalecanych przez rząd federalny 5 lat do 24 miesięcy. Ponadto wprowadził zasadę, że korzystający z programu, którzy nie znajdą pracy w ciągu 6 tygodni będą musieli wykonywać prace na rzecz lokalnych społeczności, np. zamiatać ulice.

Bliski współpracownik Danielsa, Mitch Roob, który pomagał we wprowadzeniu tych zmian, nie ukrywa, że ich celem było pozbycie się przynajmniej części osób z listy potrzebujących.

Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL

Jednocześnie gubernator Daniels przyznaje, że system nie działa należycie. Mówi, że "miał dobre intencje, ale stał się stosem programów rzuconych jeden na drugi". Wskazuje, że problemu nie da się rozwiązać zwiększając wydatki, ale dokonując ich w sposób bardziej przemyślany. - Marnotrawstwo pieniędzy to drugi największy problem. Pierwszy to "podminowanie, jeśli nie zniszczenie, ludzkiej godności i etosu osobistej odpowiedzialności - podkreślił.

Szukasz pracy? Przejrzyj oferty w serwisie Praca INTERIA.PL

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »