Szczęściologia w biznesie

Awans może być początkiem końca kariery, a utrata pracy - zapowiedzią sukcesów. Bo nie tyle okoliczności nadają kierunek naszemu życiu, ile to, jak reagujemy na zrządzenia losu.

Było ich dwóch: Roald Amundsen i Robert Falcon Scott. W roku 1911 stanęli do wyścigu o zdobycie bieguna południowego. Ale tylko pierwszy osiągnął cel, a potem cało i zdrowo wrócił do domu. Drugi udział w wyprawie przypłacił życiem.

Pomóc fortunie

Czy o sukcesie Amundsena zadecydowało szczęście? Czy Scott miał po prostu pecha?

Odpowiedź na to pytanie przynosi porównanie sposobu, w jaki polarnicy przygotowywali się do ekspedycji. W przypadku Amundsena zaczęły się w 1899 roku, gdy na rowerze pojechał z ojczystej Norwegii do Hiszpanii, by zdobyć tam patent umożliwiający pływanie na okrętach. Eksperymentował z jedzeniem surowego mięsa delfinów, ponieważ prześladowała go myśl, że pewnego dnia może zostać rozbitkiem i będzie skazany wyłącznie na taki pokarm. Spędził też dużo czasu z Innuitami, od których nauczył się technik przetrwania. Tak zresztą postępował zawsze: gdy uczestniczył w ryzykownym przedsięwzięciu, układał precyzyjne plany, uwzględniające różne warianty rozwoju sytuacji.

Reklama

Scottowi również nie brakowało śmiałości i fantazji. Na tym jednak kończą się podobieństwa obu polarników. Nie ćwiczył biegów narciarskich i nie poznał sztuki powożenia psimi zaprzęgami. Przede wszystkim jednak wykazał się krańcową niefrasobliwością. Na biegun, zamiast psów, zabrał ze sobą kucyki. Okazały się zbyt słabe, by ciągnąć sprzęt i pożywienie w ekstremalnych warunkach Antarktydy. Zapasów Scott miał trzy razy mniej niż jego konkurent. A musiało ich wystarczyć aż dla 17 członków ekipy (zespół rywala liczył pięciu ludzi).

Wyścig Amundsena i Scotta opisują w swojej książce Jim Collins i Morten T. Hansen. Nosi ona znamienny tytuł: "Wielcy z wyboru: niepewność, chaos, łut szczęścia. Dlaczego niektóre firmy święcą triumfy, pomimo niesprzyjających okoliczności". Autorzy - autorytet w zarządzaniu i profesor ISEAD, twierdzą, że przeszkody, utrudnienia, kłopoty wcale nie muszą nas wbić w ziemię. Sprzyjające okazje służą natomiast głównie tym, którzy umieją je wykorzystać. A bywa i tak, że po spektakularnym sukcesie następuje równie widowiskowy upadek. Na wzór słynnego ROI (return on investment), Collins i Hansen promują nowy wskaźnik: ROL (return on luck). Angielskie "luck" to zarówno pozytywne, jak i negatywne zrządzenia losu. Tymi drugimi, przekonują - również można, a nawet trzeba, "zarządzać".

Strategie i improwizacje

Czy faktycznie sukcesy i tak zwane okazje mogą być dla nas tak samo groźne, jak przeciwności losu? Doktor Marek Suchar, socjolog i prezes firmy doradztwa personalnego IPK, nie ma wątpliwości. Swój pogląd wyjaśnia, przywołując postać hipotetycznego, młodego menedżera - nazwijmy go Darkiem, który nagle i niespodziewanie awansował, lecz po kilku miesiącach musiał pożegnać się nie tylko z prestiżowym stanowiskiem i służbowym mercedesem, ale w ogóle z firmą.

Nowa odpowiedzialność go przerosła. Padł ofiarą zjawiska znanego w psychologii jako "próg niekompetencji". To znaczy: w hierarchicznej strukturze korporacji osiągnął poziom, na którym jego umiejętności i doświadczenie już nie wystarczały. Nie miał, niestety, dość pokory, by poprosić o wsparcie coacha, mentora lub starszego kolegi.

- Darek nie może znaleźć pracy na miarę swoich nadmiernie rozbudzonych ambicji. Z przerażeniem patrzy, jak szybko topnieje jego odprawa. A nasilający się pesymizm sprawia, że na rozmowach kwalifikacyjnych wypada kiepsko - tłumaczy dr Suchar. I dorzuca: - Dla takich Darków istnieje jednak szansa. Pod warunkiem, że w kryzysowej sytuacji dostrzegą wyzwanie. I rozszerzą zakres opcji, wśród których wypada wybierać. Jeśli w danym momencie etat jest poza naszym zasięgiem, może warto spróbować sił w roli niezależnego konsultanta albo odkurzyć pomysł na biznes, który wpadł nam do głowy jeszcze na studiach?

Bertrand Le Guern, szef Petrolinvestu, uważa, że trzeba wyznaczyć sobie w życiu cele, a zarazem być uważnym i otwartym na nowe możliwości. Największym błędem jest według niego kurczowe trzymanie się jednej profesji i branży lub określonej przed laty ścieżki rozwoju. Dotyczy to zarówno jednostek, jak i firm, urzędów oraz organizacji.

- Dobrze rozumiał to pewien top menedżer z koncernu Walta Disneya, który stwierdził, że przedsiębiorstwa powinny tworzyć pięcioletnie plany. Ale z gotowością do elastyczności, bo zarazem muszą być gotowe co roku je zmieniać - mówi prezes Le Guern. I zaznacza: - To jedyny sposób, by przeżyć. Strategie są pomocne, jeśli nie traktujemy ich tak, jak niektórzy traktują dogmaty swojej wiary.

Syndrom Kolumba

Coraz mniej Polaków wykonuje zawód, który zaplanowali, mając 18 lat. Czy to oznacza, że wysiłek włożony w zdobycie wykształcenia lub fachu poszedł na marne? Niekoniecznie. Amerykanie używają słowa "serendipity" na określenie daru znajdowania cennych rzeczy lub dokonywania przypadkowych odkryć. To właśnie ta zdolność przynosi nam czasem osiągnięcia i sukcesy, o których nawet nie mieliśmy odwagi marzyć.

Jacek Santorski, psycholog biznesu, woli mówić o syndromie Kolumba: żeglarza, który wyruszył w podróż do Indii, a przez przypadek odkrył Amerykę.

- Lecz czy to był tylko przypadek? - pyta ekspert. - Im lepiej jesteśmy przygotowani do drogi, tym większe prawdopodobieństwo, że cel osiągnięty przyćmi ten upragniony i wyśniony.

Zdaniem Riccardo Campy, socjologa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przedsiębiorcy obdarzeni darem serendipity oferują klientom produkty, o których ci nie mają pojęcia, że ich potrzebują. Tak działo się na przykład z iPhone'em oraz iPadem Steve'a Jobsa, Facebookiem Marka Zuckerberga czy systemem płatności internetowych PayPal. Głównym jednak znakiem rozpoznawczym takich wynalazców jest to, że dostrzegają szansę tam, gdzie inni widzą problem.

- Problem to okazja w ubraniu roboczym. Naszymi szansami są właśnie problemy - wtóruje Campie Hermann Scherer, autor książki "Dzieci szczęścia". Ten europejski mówca i ekspert biznesu stawia za wzór młodego człowieka, którego czasem spotyka w pobliskiej Ikei. Mężczyzna oferuje klientom pomoc w przenoszeniu i pakowaniu towaru. Z pomocą noża, sznurka i taśmy klejącej w mig przymocowuje nawet najmniejsze zakupy do najmniejszego auta. Wygląda na żebraka, ale nim nie jest, bo nigdy nie prosi o zapłatę. Uśmiechnąłby się także wtedy, gdyby nie otrzymał napiwku. Dostaje go jednak zawsze. I to niemały. Scherer przypuszcza, że stawka godzinowa chłopaka jest wyższa niż niejednego pracownika sklepu, przed którym świadczy swe usługi.

Kluczem do sukcesu lub porażki pozostaje nastawienie psychiczne. Dowodzi tego choćby eksperyment, który przeprowadził, a później opisał w swej "Dziwnologii", brytyjski psycholog prof. Richard Wiseman. Dwóm grupom ochotników, którzy określali się jako szczęściarze bądź pechowcy, zlecił policzenie zdjęć w grubym tygodniku. W środku pisma czekała niespodzianka: informacja, że każdy, kto ją dostrzegł, dostanie od uczonego 100 funtów. Badani uważający się za pechowców tak skupili się na liczeniu fotografii, że przeoczyli ogłoszenie, szczęśliwcy w większości zgłaszali się po nagrodę. Wiseman wnioskuje, że ludzie wierzący, iż los im sprzyja, potrafią lepiej wychwytywać okazje, niż ci, którzy sądzą przeciwnie.

Odwaga - tak, brawura - nie

- Czy życiem człowieka rządzi przypadek? Przypadek, którego nie da się przewidzieć, któremu nie da się zapobiec, którego nie można cofnąć, przekreślić ani unieważnić? Czy nasze wybory mają jakiekolwiek znaczenie? Mówiąc krótko: czy jesteśmy kijami bilardowymi, bilardzistami czy bilardowymi kulami? Graczami czy pionkami w grze? - pyta prof. Zygmunt Bauman.

Ci, którzy twierdzą, że w grze jesteśmy tylko pionkami, lubią przysłowie "fortuna kołem się toczy". Tak też przez całe stulecia przedstawiano zmienne koleje losu. Malowano króla, który raz siedzi na kole, a innym razem znajduje się pod nim. Jednak w XV wieku fortunę zaczęto sobie wyobrażać jako żeglarza. Od tego, jak ustawi żagiel względem wiatru, zależy prędkość, zwrotność i bezpieczeństwo łodzi. Tak naprawdę szczęście czy sukces to nie kwestia zbiegu okoliczności. Raczej wynik właściwego przyjęcia uwarunkowań.

Czasem dopiero w obliczu kryzysu czy tragedii pokazujemy wszystko, na co nas stać. Steve Jobs mawiał nawet: "Pal za sobą mosty, by zmobilizować siebie i innych do lepszego życia". Nie chodzi jednak o promowanie ryzykanctwa i brawury. Bo - jak pokazuje historia Amundsen i Scotta - tylko przygotowanym szczęście sprzyja.

Mirosław Piątkowski, "Nowy Przemysł"

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »