Salowe uciekają ze szpitali

Program 500 plus oraz podwyżki płacy minimalnej i stawki godzinowej mocno zamieszały w finansach szpitali. Z pracy odchodzą słabo opłacane salowe - wolą opiekować się własnymi dziećmi, a nie pacjentami. Zapowiadane podwyżki wynagrodzeń w 2017 r. nie są na tyle atrakcyjne, żeby je zatrzymać.

Zjawisko rezygnowania z pracy przez kobiety pobierające świadczenie 500 plus jest już statystycznie zauważalne. Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) autorstwa GUS wykazało, że od marca do września liczba biernych zawodowo zwiększyła się o 150 tys. Osoby te podają jako powód niepodejmowania pracy "obowiązki rodzinne związane z prowadzeniem domu".

Co ciekawe, zmiany te mają miejsce w warunkach dynamicznego spadku bezrobocia - komentuje dziennik.pl. Dodaje, że rezygnowanie z pracy po otrzymaniu 500 plus może być zrozumiałe w przypadku kobiet wykonujących najcięższe i najsłabiej płatne prace.

Reklama

Rzeczywiście tak się dzieje. Widać to choćby na przykładzie Specjalistycznego Psychiatrycznego ZOZ w Łodzi, z którego ostatnio odeszło 15 salowych. Podobnie jest w innych łódzkich szpitalach. Nie mogą uzupełnić wakatów, bo dodatkowym elementem jest ogólny spadek bezrobocia.

Wybrały 500 plus

W szpitalu psychiatrycznym praca salowych jest szczególnie trudna. Oprócz obowiązków, które wykonują w każdym innym szpitalu, tutaj muszą jeszcze reagować na zachowania chorych - agresję słowną i fizyczną.

- Gdy się pacjent pobudzi, to nikt nikogo nie pyta o kwalifikacje. Trzeba natychmiast się nim zająć, bo jest niebezpieczny - zagraża sobie i innym. Salowe są narażone na agresję słowną, czynną, na hałas, pracują w warunkach szkodliwych - tłumaczy Anna Śremska, dyrektor Szpitala im. Babińskiego w Łodzi, i dodaje, że w grupie zawodowej salowych i sanitariuszy na 100 zatrudnionych 80 ma ukończony kurs sanitariusza. Po takim kursie salowa dostaje 50 zł dodatku.

- Nie dziwię się, że rezygnują z pracy. Też bym nie miała motywacji, żeby pracować zawodowo - przyznaje dyrektor Śremska i tłumaczy, że salowa poświęca 8 godzin przez 5 dni w tygodniu na pracę zarobkową w szpitalu, za co dostaje 1450-1500 zł miesięcznie. Jeśli wychowuje dzieci, dostaje pieniądze z programu 500 plus. Nie ma w tym nic dziwnego, że zamiast szpitalnej harówki wybiera opiekę nad własnymi dziećmi.

Dyrektor Śremska mówi wprost, że to żenująco niskie wynagrodzenia. - Mnie jest wstyd, że muszę im płacić tak marnie.

Przyczyna jest od lat ta sama - niska wycena świadczeń psychiatrycznych. Anna Śremska dodaje, że najniższe wynagrodzenia w województwie łódzkim otrzymują także takie grupy zawodowe, jak psychologowie (2 200 zł), psychoterapeuci, pracownicy administracji.

Również psychiatrzy nie chcą pracować w Specjalistycznym Psychiatrycznym ZOZ w Łodzi. - Co roku kształci się u nas 10 rezydentów. Gdy choć jeden zostaje w szpitalu, to jestem szczęśliwa. Uciekają do poradni i prywatnych gabinetów. Zarobią te same pieniądze, a odpowiedzialność mniejsza, komfort pracy większy. Nie mam argumentów, żeby ich zatrzymać - przyznaje dyrektor Śremska.

Opowiada, że od lat dyrektorzy szpitali psychiatrycznych próbują zmusić płatnika do weryfikacji wycen. Tymczasem wciąż utrzymuje się wyceny z 2011 roku, mimo że zmieniły się przepisy dotyczące podatku dochodowego od przedsiębiorstw, 2 razy zmieniła się minimalna stawka wynagrodzenia za pracę, zmienia się podatek VAT itd.
Zwraca uwagę, że choć zmieniają się zewnętrzne uwarunkowania, szpital musi udzielać świadczeń na tym samym poziomie. - Na psychiatrię trafiają coraz cięższe przypadki - dodaje i podkreśla, że obecnie w praktyce szpitalnej choroby współistniejące są dominujące: - U nas nie leczy się pacjenta tylko psychiatrycznie, na psychiatrii leczy się go kompleksowo.

Z radością wypłacą, ale kto sfinansuje?

O ile firmy oferujące na wolnym rynku usługi lub towary mogą próbować podnieść cenę, żeby zrekompensować wzrost kosztów pracy, o tyle szpitale tego zrobić nie mogą. Ich finansowanie zależy od płatnika, a ten nie przewidział dodatkowych pieniędzy na podwyżki. Ten element nie jest jednak dostrzegany w dyskusjach o konsekwencjach programu 500 plus oraz podwyżkach płacy minimalnej i stawki godzinowej.

- Kiedy słyszę lament w gazetach, że niektóre firmy mają problem, bo się pracownice zwalniają, bo jest program 500 plus i kobiety mówią, że się im nie opłaca pracować za 1200 zł, wtedy mówię: i bardzo dobrze, to im zapłaćcie więcej - powiedział 5 grudnia w trakcie wizyty w Łęcznej prezydent Andrzej Duda.

Akurat do szpitalnictwa trudno to odnieść. Rozwiązanie problemu zależy od Funduszu, a nie od dyrekcji poszczególnych lecznic. Dlatego nie chcą one negocjować z NFZ kontraktów na 2017 rok. Żądają pieniędzy na podniesienie od nowego roku płacy minimalnej i stawki godzinowej.

Na przykład Szpital Powiatowy w Krotoszynie, podobnie jak 28 innych placówek w Wielkopolsce, zawiesił negocjacje z NFZ. Jako warunek podpisania aneksu do umowy stawia zwiększenia kontraktu. Z obliczeń dyrekcji wynika, że na wynagrodzenia potrzeba będzie rocznie około 200 tysięcy więcej. Sprawa dotyczy personelu najniższego szczebla - salowych i opiekunów rehabilitacji.

Wysokość umów powinna wzrosnąć o 10 proc. - mówią szacunki Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.

Outsourcing nie pomoże

- Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych protestuje, ale nasze postulaty rzucamy jak groch o ścianę - twierdzi dyrektor naczelny SPZOZ Świdnik Jacek Kamiński i przypomina, że cena rozliczeniowa za punkt nie zmienia się od 5 lat. - Jest totalne niedofinansowanie ochrony zdrowia, a koszty rosną.

Od 2014 r. szpital kupuje od zewnętrznej firmy usługę polegającą na utrzymaniu czystości i higieny. Teoretycznie nie powinien mieć problemu z salowymi , gdyż przeszły one do konsorcjum Naprzód Service. Jednakże w marcu 2016 roku pod Starostwem Powiatowym w Świdniku doszło do protestu na tle warunków pracy i płacy salowych. Teraz zaś, gdy rosną koszty wynagrodzeń, szpital otrzymał aneks do umowy o outsourcing. - Umowa została przedłużona o 1,5 roku - mówi nam Jacek Kamiński.

- Nie ma teraz rynku pracodawcy, jest rynek pracownika. Nawet gdybym nie miała salowych na etatach, tylko zatrudniała firmę zewnętrzną, to i tak musiałabym zapłacić więcej, bo podwyżki obowiązują wszystkich. Jedyna różnica byłaby taka, że w tej chwili zajmowałabym się aneksowaniem umowy z firmą outsourcingową - podsumowuje Anna Śremska i dodaje: - To kwadratura koła.

Ryszard Rotaub

Więcej informacji w miesięczniku "Rynek Zdrowia"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »