Rząd oszczędzi na Funduszu Pracy?

Instytucja Funduszu Pracy ma historię dużo dłuższą, niż wielu mogłoby przypuszczać. Bardzo szlachetna idea solidarności społecznej w działaniach na rzecz posiadania pracy ma rodowód przedwojenny.

Wtedy bowiem postanowiono wyciągnąć wnioski z wydarzeń Wielkiego Kryzysu i powołano ustawą z 16 marca 1933 r. instytucję, której celem było przeciwdziałanie społecznym skutkom bezrobocia. Paradoksalnie, w socjalnym państwie o nazwie PRL odrodzony fundusz - zajmujący się wtedy głównie szkoleniami zawodowymi - zlikwidowano i zastąpiono doraźnymi dotacjami budżetowymi dla łatania luk w budżecie wynagrodzeń zakładów pracy gospodarki tzw. planowej. Powrót do pierwotnej idei i zasad funkcjonowania nastąpił dopiero ze zmianami 1989 r.

Dzisiejsze realia gospodarowania Funduszu Pracy tworzone są ustawą z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Dysponentem FP jest minister właściwy do spraw pracy. Zgodnie z art. 106 tej ustawy budżet Funduszu stanowią składki pracodawców, środki celowe i projektowe finansowane z budżetu Unii Europejskiej i określone dochody finansowe. Składki obowiązkowo płacone są przez pracodawców za pracowników etatowych lub działających na zlecenie; generalnie - za osoby podlegające ubezpieczeniom emerytalnemu i rentowemu, z pewnymi wyjątkami. Warto jednak zauważyć, że wśród tych wyjątków są: duchowni, ociemniali, osoby pobierające niektóre zasiłki rodzinne, ale przede wszystkim - rolnicy podlegających ubezpieczeniu społecznemu w systemie KRUS.

Reklama

Strukturalna niespójność

Z faktu dysponowania Funduszem przez ministra pracy i polityki socjalnej wynika pewna strukturalna niespójność polegająca na tym, że wydawanie środków gromadzonych de facto przez pracodawców nie jest następnie przez nich ani planowane, ani nadzorowane. Tytuły do wydatkowania pieniędzy opisuje dość szczegółowo art. 108 ustawy, który np. z 46 tytułów w 2004 r. rozszerzony został obecnie do 65 tytułów kolejnymi nowelizacjami, corocznie dodającymi nowe upoważnienia dla ministra pracy i polityki socjalnej. "Skokiem na kasę" było obciążenie Funduszu Pracy od 2009 r. kosztami stażów podyplomowych oraz szkoleń specjalizacyjnych: lekarzy, dentystów, położnych i pielęgniarek, których obowiązek wynika z wprowadzonych przepisów o tych zawodach. Widać więc, że FP stał się swoistym uniwersalnym źródłem finansowania pomysłów legislacyjnych, na które rządzący nie znajdują bieżącego finansowania wprost z budżetu. Powstaje fundamentalne pytanie, jak daleko można rozszerzać interpretacje celów, do których można wykorzystywać Fundusz Pracy. Przedwojenna, solidarnościowa idea powołania Funduszu każe bardziej wstrzemięźliwie, niż jest to ustawowo obecnie zapisane, traktować jego budżet.

Budżet 2011 r. i problem wydatków sztywnych

Przedstawiony przez rząd projekt budżetu na 2011 r., który zawiera również plan finansowy Funduszu Pracy, jest doskonałą okazją do przyjrzenia się sensowi i efektywności wydawania pieniędzy z tego źródła finansowania. Strona przychodowa jest w miarę prosta: składka pracodawcy, ustawowo określona na 2,45 proc. płacy lub dochodu brutto, rośnie, bo rosną płace. Na 2011 r. składka ma wynieść 9,5 mld zł, co da wraz z dotacjami Unii Europejskiej i innymi dochodami budżet w wysokości 10,3 mld zł, czyli wzrost puli o 12 proc. wobec 2010 r.

Duże kontrowersje wzbudziła natomiast - zarówno u pracodawców, jak i po stronie związków zawodowych - strona wydatkowa. Po raz pierwszy od kilku lat rząd planuje wydać mniej, niż zbierze, bo tylko 8,7 mld zł. Gdzie rząd znalazł oszczędności i czy są one uzasadnione? Czy "zaoszczędzone" pieniądze zginą w dziurze budżetowej ministra Rostowskiego, czy też można je zachować na trudniejsze czasy?

Planowane wydatki można podzielić na cztery grupy: zasiłkową, na aktywne formy zwalczania bezrobocia, na wynagrodzenia urzędów pracy i na działania inwestycyjne. Wydatkowanie pieniędzy na zasiłki dla bezrobotnych oraz na wynagrodzenia pracowników urzędów pracy jest praktycznie "nie do ruszenia" - to wydatki sztywne budżetu regulowane ustawami. Widać wprawdzie pewne wysiłki rządu w celu racjonalizacji tych wydatków, a to poprzez wprowadzenie od 1 lutego 2009 r. zasady degresywności zasiłku (malejącego w miarę upływu czasu pobierania), ale jednocześnie... podwyższono znacząco kwotę bazową zasiłku, skutecznie zmniejszając dystans pomiędzy zasiłkiem a pracą minimalną. O demotywującym znaczeniu tego faktu nie trzeba nikogo przekonywać.

Oblicz swoją płacę netto. Sprawdź, ile trafia do ZUS, NFZ i US

Wcześniej, ze skutkiem od 2006 r., nowelizacja art. 9 ustawy wprowadziła "ryczałtową" formę rozliczania obsługi zadań aktywizacji zawodowej i przeciwdziałania bezrobociu przez Powiatowe Urzędy Pracy. PUP pozostają w gestii samorządów, a finansowanie ich pracowników zapewnia przekazanie 7 proc. kwoty środków Funduszu Pracy ustalonej na rok poprzedni. Jest to więc kolejne zobowiązanie sztywne. Jego automatyzm skompromitowała właśnie propozycja wydatkowania FP na 2011 r., bowiem nie wiadomo, w jakim celu (ale obligatoryjnie) finansowanie wynagrodzeń PUP zwiększono aż o 26 proc., do 311 mln zł!

Bardzo wyraźnie widać, że zarówno wydatkowanie środków na zasiłki, jak i na urzędy pracy, wymaga reformy ustawowej, czyli woli politycznej. Realne oszczędności w tej materii można osiągnąć tylko przez radykalne skrócenie okresów pobierania zasiłków (być może poza grupą bezrobotnych młodocianych) oraz przez zmianę mechanizmu finansowania powiatowych urzędów pracy.

Aktywne formy zwalczania bezrobocia

Eksperci są zgodni, że największy sens ma wydatkowanie pieniędzy na tzw. aktywne formy zwalczania bezrobocia. Tylko czy wszystkie usankcjonowane dotychczasową praktyką formy są aktywne i zgodne z zamysłem Funduszu Pracy?

Rząd zmienił na 2011 r. dość mocno strukturę wydatków na owe aktywne formy. Słusznie uznano, że najgroźniejsze społecznie jest bezrobocie osób młodych, opuszczających mury szkół. W tej pozycji finansowanie refundacji dla pracodawców zatrudniających młodzież zwiększono o prawie 100 mln zł, z 210 do 304 mln zł. Jednocześnie radykalnie zmniejszono finansowanie kształcenia młodocianych pracowników, z 354 do 170 mln zł. Można by to uznać za szkodliwą niekonsekwencję.

Wydaje się jednak, że jest to przejaw swoistego realizmu rządu. Zwróćmy uwagę, że podobnie generalnie obniżono finansowanie szkoleń, z 368 mln do 82 mln. Te decyzje znajdują uzasadnienie w stanie i praktyce patologicznego funkcjonowania firm szkoleniowych w Polsce. Na fali popularności, motywowanej dopłatami unijnymi, rynek firm szkoleniowych rozrósł się do olbrzymich rozmiarów, kosztem dramatycznego upadku ich jakości i wręcz sensu. Powstał cały "przemysł wyłudzeń" zbudowany w celu pozyskiwania dopłat i korzystania z łatwego dostępu do pieniędzy m.in. Funduszu Pracy.

Co więcej, w przypadku szkoleń ściśle zawodowych można stwierdzić, że patologię pogłębia fakt bardzo częstego ścisłego powiązania personalnego między działaczami związkowymi średniego szczebla, a firmami uzyskującymi zlecenia na szkolenia w zakładach pracy. Nie dziwią więc protesty związków zawodowych na takie oszczędności, artykułowane ostatnio podczas dyskusji w Komisji Trójstronnej. To klasyczna sytuacja konfliktu interesów, na tolerowanie której nie stać współczesnego społeczeństwa.

Wydaje się więc decyzją właściwą, by nieefektywne i patologiczne tzw. szkolenia samoistnie zracjonalizować poprzez silne przykręcenie kurka z pieniędzmi. Należy jednak ubolewać, że dużo skuteczniejszą formę szkolenia zawodowego, jaką jest stymulowanie zatrudnienia osób niewykształconych zawodowo, czyli młodych, po szkole, wsparto dodatkowo relatywnie skromną kwotą niecałych 100 mln zł.

Największe oszczędności poczyniono na stypendiach, ograniczając je aż o 1 mld zł (do 600 mln) i na doposażenie stanowisk pracy, o 0,5 mld (do 150 mln). To bolesna wyrwa. Wydaje się jednak, że przy obecnym stanie rynku pracy, który konsekwentnie zmierza do tzw. rynku pracownika, oraz w określonym - niezłym - stanie uzbrojenia technicznego firm, oszczędności w tych obszarach są racjonalnie uzasadnione.

Szukasz pracy? Przejrzyj oferty w serwisie Praca INTERIA.PL

W sytuacji zaciskania budżetowego pasa zmniejszanie ilości pieniędzy wydatkowanych z Funduszu Pracy wydaje się polityką właściwą. To są pieniądze pracodawców jedynie w gestii ministra i byłoby wysoce niefortunne szastanie nimi dla spełniania oczekiwań społecznych, a nie twardo określonych celów. Co więcej, FP kumuluje pieniądze niewydane, a więc te zachowane w kasie będą mogły służyć zażeganiu sytuacji przyszłych, którymi mogą być kolejne fale kryzysu gospodarczego. Niech w ten sposób wykazane zostanie, że w tym przypadku Polak jest mądry przed szkodą.

Wojciech Warski

Autor jest przewodniczącym konwentu Business Centre Club

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »