Pracodawcy alarmują: Możemy przegrać z naszymi sąsiadami walkę o inwestycje. Wszystko przez brak rąk

Jedna z pomorskich firm produkcyjnych miała w tym roku otwartych 200 wakatów. Tymczasem szkoły techniczne ukończyło w regionie zaledwie 38 uczniów. Pracodawcy biją na alarm: jeśli w dalszym ciągu będziemy kształcić menedżerów i marketingowców, nie będziemy w stanie więcej produkować. W efekcie nasza gospodarka zwolni.

Jeśli wierzyć statystykom, bezrobocie spadło w tym roku do rekordowo niskiego poziomu. Pod koniec września liczba bezrobotnych była o 213,7 tys. osób niższa niż przed rokiem (spadek o 13,9 proc.) a stopa bezrobocia wyniosła 8,4 proc. Tak dobrze nie było dla pracowników od 25 lat. W praktyce, w miastach problem bezrobocia w zasadzie nie istnieje. I mowa tutaj nie tylko o aglomeracjach: Krakowie, Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu, ale też o mniejszych miejscowościach takich jak choćby ponad 50-tysięczny Tczew. - Mamy ogromny problem ze znalezieniem pracowników. W pewnym momencie mieliśmy otwartych nawet 200 wakatów. Brakuje nie tylko inżynierów, ale także pracowników produkcji - przyznaje Arkadiusz Wódarczyk z tczewskiej firmy Flex, która jest producentem kontraktowym dla światowych marek z szeroko rozumianej branży elektro-mechatronicznej.

Reklama

"Teoretycznie" jesteśmy dobrze wykształceni

Podobnie jest w całym kraju od miesięcy. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku na brak rąk do pracy zwracała uwagę Agnieszka Kolanowska, regional manager w firmie Randstad, która rekrutuje pracowników do śląskich fabryk. - Teraz w regionie mamy około 500 otwartych wakatów, od najprostszych produkcyjnych, po wyspecjalizowane i menadżerskie. Kandydatów brakuje na każdym szczeblu - tłumaczyła.

Problemem bynajmniej nie są pieniądze. Firmy są skłonne płacić więcej, sęk w tym, że nie mają komu. Jednym z problemów jest emigracja młodych Polaków, sytuację pogłębi w najbliższych latach jeszcze niż demograficzny. Z raportu Europejskiego Centrum Kształcenia Zawodowego CEDEFOP, europejskiej agencji powołanej w 1975 r. z inicjatywy Komisji Europejskiej, wynika, że na przestrzeni najbliższych lat znacząco spadnie liczba młodych pracowników w wieku 20-39 lat, wzrośnie za to liczba pracowników w wieku powyżej 65 lat.

Problem jest jednak bardziej prozaiczny - za obecny stan w dużej mierze winę ponosi system kształcenia kompletnie niedostosowany do rynkowych realiów. Jeśli nic się w najbliższym czasie nie zmieni, inwestycje zagraniczne trafiać będą do naszych południowych sąsiadów - tam, gdzie brak absolwentów uczelni technicznych nie jest aż tak dotkliwy.

- Wydajemy dziś pieniądze na kształcenie zupełnie nieprzydatnych kwalifikacji w niewłaściwych szkołach. Dziesiątki tysięcy absolwentów szkół wyższych jest kompletnie niedopasowanych do rynku pracy lub uzbrojonych w wiedzę teoretyczną, tak naprawdę aktualną dekadę wstecz. Odczuwalny jest natomiast brak absolwentów szkół zawodowych. Siłą rzeczy to na pracodawcach spoczywa dziś w dużej mierze konieczność dopasowania pracownika do stanowiska, ale tylko nieliczni są na to gotowi. Brakuje im albo narzędzi, albo czasu, albo zespołu, który mógłby się tym zająć - zauważa Anna Węgrzyn, wieloletni praktyk HR i kierownik projektu mHR EVO w firmie BPSC.

Idą zmiany, będzie lepiej?

Problemem jest nie tylko niski i zupełnie niedostosowany do potrzeb biznesu system kształcenia oraz przestarzała baza dydaktyczna, ale także niski poziom świadomości rodziców i młodzieży gimnazjalnej, która unika kierunków technicznych a praktyki i staże traktuje jako przykrą konieczność. Problem powraca od lat, a kolejne zmiany w systemie edukacji nie sprzyjają jego rozwiązaniu. Pewną nadzieją są reformy kształcenia zawodowego, jakie zapowiedziała w czerwcu minister edukacji Anna Zalewska razem z wicepremierem Mateuszem Morawieckim. Wybór ścieżki kształcenia ma być poprzedzony obowiązkowym badaniem predyspozycji uczniów w poradni psychologiczno-pedagogicznej. W szkołach mają być także wprowadzone obligatoryjnie programy doradztwa zawodowego, a z tematyką tą uczniowie mają się zetknąć już w początkowej fazie edukacji.

- Pomysł dobry, ale warto zadać sobie pytanie czy z góry nie będzie skazany na porażkę. W szkołach po prostu brakuje narzędzi badających predyspozycje zawodowe i wykształconych w tym kierunku doradców. Godziny te na ogół przypadają nauczycielom z kształcenia podstawowego, którym brakuje pensum do etatu - przestrzega Węgrzyn.

Kolejną proponowaną zmianą jest powiązanie szkolnictwa zawodowego z pracodawcami. Zmienić ma się również sposób subwencjonowania edukacji. Do tej pory na uczniów szkół zawodowych MEN wypłacał jednakową subwencję. Teraz stanie się ona instrumentem moderowania rynku - resort będzie wypłacać wyższe kwoty na kształcenie w tych zawodach, które są w danym województwie potrzebne. Niższe zaś na takie, na które zapotrzebowania nie ma.

Pracodawcy, choć na ogół pozytywnie odnoszą się do zmian, są jednak sceptyczni, głównie dlatego, że na efekty programu trzeba będzie poczekać co najmniej kilka lat. Poza tym problem tkwi głębiej. - Szacuje się, że 50% dzieci posiada zdolności matematyczno-fizyczne, w trakcie edukacji te umiejętności w większości tracą. Barierą jest też brak ciągłości strukturalnej w edukacji. Gminy, które prowadzą szkoły podstawowe i gimnazja, nie mają żadnego interesu w tym, by przejmować się losami uczniów. Starostwo, które z kolei odpowiada za licea i szkoły średnie techniczne woli inwestować w licea, bo technika trzeba wyposażyć w laboratoria i odpowiednią bazę dydaktyczną. A to kosztuje - zwraca uwagę Wódarczyk.

Mimo, że planowana przez rząd likwidacja gimnazjów zmieni strukturę edukacji podstawowej, wciąż mamy do odrobienia ważną lekcję na temat podejścia do kształcenia zawodowego. Przede wszystkim należy zmienić pogląd, że absolwent szkoły zawodowej to osoba o niższym statusie społecznym niż absolwent liceum. - Teraz na rynku pracy zapotrzebowanie na specjalistyczne i konkretne umiejętności jest tak duże, że to właśnie ci pracownicy mogą liczyć na szybki i udany start kariery zawodowej. To właśnie dzięki nim gospodarka ma szansę dalej się rozwijać, a zważywszy na rozwój technologiczny w każdym sektorze gospodarki, podział na pracownika fizycznego i umysłowego właściwie się zaciera.- zwraca uwagę Anna Węgrzyn z BPSC. Jej zdaniem w mądrych lokalnych społecznościach ojciec robotnik i syn - absolwent uczelni wyższej - stoją przy tej samej linii technologicznej, ale na innych stacjach czy gniazdach roboczych.

Biznes nie chce czekać

Dlatego biznes coraz częściej bierze sprawy w swoje ręce. Dwa lata temu Flex zapoczątkował program współpracy z uczelniami zawodowymi i wyższymi, bo potrzeby kadrowe firmy kilkakrotnie zaczęły przewyższać liczbę dostępnych kandydatów. W tym roku, w czterech powiatach oddalonych najdalej o 25 km od siedziby przedsiębiorstwa: Owidzu pod Starogardem, Tczewie, Rusocinie i Malborku, szkoły techniczne ukończyło zaledwie 38 osób. A liczba wakatów sięga blisko 200. - Jesteśmy w stanie przekwalifikować każdego na operatora mechatroniki i operatora obsługującego maszynę CNC. Nie jesteśmy jednak w stanie wyszkolić technika, który musi dysponować specjalistyczną wiedzą - zauważa Wódarczyk.

W ostatnich dwóch latach lat firma we współpracy z Fundacją Edukacyjne Centrum Doskonalenia działającą pod egidą Pomorskiego Klastra ICT Interizon zorganizowała zajęcia praktyczne dla 880 uczniów z 7 szkół województwa pomorskiego. 220 z nich odbyło praktyki w firmach należących do klastra a 158 we Flex. 80 proc. z nich zostało zatrudnionych. Firma stworzyła referencyjne pracownie mechatroniczne i elektroniczne, realizując we współpracy z nauczycielami konkretny, roczny plan. Flex szkoli także nauczycieli i funduje stypendia dla najlepszych uczniów. Pomorska firma współpracuje również ze szkołami wyższymi. - Na Politechnice Gdańskiej otworzyliśmy dwa kierunki techniczne, jednym z nich jest "Zapewnienie Jakości w Branży Technicznej". To studia dla ludzi, którzy integrują świat produkcji, technologii, klienta, inżynierii oraz jakości. Są komunikatorami, z definicji ten kierunek jest więc też skierowane także do humanistów. W Polsce nie ma takich studiów a z naszego doświadczenia wynika, że najtrudniej znaleźć osoby - inżynierów - właśnie do zapewnienia jakości - mówi Wódarczyk.

Połowę studentów stanowią pracownicy Flexa, w 2/3 wykładowcami są eksperci firmy. W ankiecie uczniowie wysoko ocenili program studiów, zwracali uwagę na ich praktyczny charakter. Flex, wspólnie  z innymi firmami, takimi jak Radmor, Assel czy Jabil uruchomił także inny kierunek - Inżynieria Produkcji Urządzeń Elektronicznych, który realizowany jest również na Politechnice Gdańskiej.

Efekty współpracy z sektorem edukacji są bardzo dobre. W 2020 r liczba absolwentów średnich szkół technicznych w regionie wzrośnie z obecnych 38 do 136 - i to mimo demograficznego niżu. Dzięki staraniom przedsiębiorstwa, kierunki techniczne, takie jak technik elektronik i technik machatronik uruchomiła w Owidzu pod Starogardem była szkoła rolnicza, która miała być zamknięta. Dziś, dzięki tej decyzji, prężnie się rozwija. Mechatronikę uruchomiła nawet szkoła ogrodnicza w Rusocinie - Wszystko zależy od dyrektora szkoły, oraz starostwa w danym powiecie. Jeśli biznes chce mieć efekty, musi wyjść aktywnie do edukacji. Pokazać w jaki sposób może pomóc - zwraca uwagę Wódarczyk.

Powrót do stypendiów

Innym rozwiązaniem może być powrót do starych, zapomnianych, stosowanych ponad 20 lat temu praktyk stypendiów dla studentów i uczniów szkół średnich, fundowanych przede wszystkim dzieciom pracowników. To z czasem przynosi wymierne efekty - Powrót do starych praktyk stypendialnych jest jedną z najlepszych i najskuteczniejszych metod pozyskania pracowników. Jest to lepsze rozwiązanie dla młodego człowieka aniżeli kredyt studencki, dające możliwość zdobycia środków finansowych. Dla pracodawcy stypendia są znacznie tańszą formą pozyskania pracowników niż rekrutacja, która obecnie jest mało efektywna. Sama, zarządzając obszarem HR w dużej firmie, miałam 20 stypendystów rocznie. Większość z nich zostawała w firmie - przekonuje Węgrzyn.

Takie rozwiązanie jest idealne zwłaszcza dla pracodawców z prowincji. W tamtejszych firmach pracują wielopokoleniowe rodziny, co sprzyja większej identyfikacji z firmą. Praktyka pokazuje, że jeśli młodemu człowiekowi stworzy się odpowiednie warunki do rozwoju, może on podjąć decyzję o tym, by po studiach wrócić do rodzinnego miasta. - Zachłysnęliśmy się już miejskim blichtrem, chętnie wracamy do spokojniejszych miejsc, gdzie nie musimy ścigać się o miejsce w metrze. Z podobnego założenia wychodzą coraz częściej też młodzi ludzie, którzy chcą żyć po swojemu, niekoniecznie wdrapując się po korporacyjnej drabinie - przekonuje Węgrzyn.

Z pomocą biznesowi i edukacji przychodzą fundusze unijne. Nowa perspektywa kładzie nacisk na rozwój szkolnictwa zawodowego, co warto wykorzystać. W samym tylko województwie pomorskim na wyposażenie bazy dydaktycznej, na kształcenie uczniów i nauczycieli, zostanie przeznaczone 230 mln zł.

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »