Polacy w kolonii karnej

O tym byłym biurowcu pisaliśmy kilka tygodni temu. Holendrzy jako pierwsi w Europie zorganizowali prawdziwy hotel przeznaczony wyłącznie dla pracowników z Polski. W połowie listopada udałem się do Wateringen z niezapowiedzianą wizytą.

Wateringen leży na peryferiach Hagi. Hotel, w którym mieszkają Polacy służył przez lata jako biurowiec. W okolicy różne zakłady, siedziby firm i ani jednego domu mieszkalnego. Pewnie dlatego miejscowe władze zgodziły się na adaptację biurowca na hotel. Polski hotel...

Budynek z dwóch stron otaczają wody kanału. Zapewne to kwestia przypadku (Holandia niemal tonie w różnych wodach). Można jednak odnieść wrażenie, że to fosa, a pośrodku izolowana polska wyspa.

Kolonia karna?

Do hotelu może wejść każdy. Nikt nie pilnuje drzwi, nie ma recepcji. W biurze po prawej krząta się kilka osób, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. A więc zaczynam zwiedzanie od parteru, którego główną część zajmuje duża stołówka. W narożniku stół bilardowy, kilka foteli, taki mini kącik rekreacyjny. Na całej sali przebywa raptem kilka osób. - Jest dopiero godzina 16.00 myślę sobie. - Pewnie większość jeszcze nie wróciła z roboty.

Reklama

Idę na piętro. Czuć zapach świeżej farby. Jestem pod wrażeniem. Wszędzie czysto i schludnie. Na piętrze długi korytarz, a przy drzwiach buciory wystawione tak jak robią żołnierze w koszarach. Tak w ogóle panuje cisza, nikogo nie widać. Chodzę wzdłuż korytarza i nasłuchuję. Wreszcie dochodzą jakieś głosy zza drzwi. Puk, puk... Przedstawiam się.

- O, pan dziennikarz, zapraszamy - mówi Jacek z Chrzanowa. I od razu zaczyna opowiadać, jak to został wystawiony przez agencję PRAN z Opola. - Trafiłem do pracy w magazynie koło Amsterdamu. Mieliśmy zarabiać 8 euro za godzinę, zapewniali mieszkanie. Na miejscu okazało się, że na parterze jest burdel i aby dostać się do naszych pokoi na piętrze musimy przeciskać się między k... Najgorsze były jednak wyśrubowane normy na magazynie. Aby zarobić obiecane 8 euro należało ustawić na paletach 160 dużych pudeł na godzinę. Fizycznie nie było to możliwe. Ustawialiśmy po 100 pudeł i dlatego dostawaliśmy tylko 5-6 euro za godzinę. Za mieszkanie trzeba było płacić 70 euro tygodniowo. Jedzenie też kosztowało. W sumie cały ten biznes nie miał sensu, więc szybko rzuciłem robotę w magazynie. Wkrótce potem wysłałem SMS-a do innej opolskiej agencji. Zaraz oddzwonili i tak znalazłem się tutaj, w Wateringen.

Jacek i jego kolega z pokoju - Artur (też z Chrzanowa) - przyjechali wczoraj. Czekają aż ktoś z biura wpadnie do ich pokoju i powie kiedy pójdą do roboty. - Nie wiem gdzie trafimy. Boję się, że czeka nas kolonia karna, czyli robota w szklarni, przez kilkanaście godzin na kolanach. Robota niby lekka, ale w wymuszonej pozycji. Podobno mamy zacząć dzisiaj, od nocnej zmiany, ale to nic pewnego - ciągnie dalej Jacek.

Razem z Jackiem i Arturem mieszka Sebastian. Można powiedzieć stary wyjadacz, bo dla firmy Groenflex pracuje już od sierpnia. Latem trafił jak wszyscy w szklarni, ale teraz jest tu panem, bo zajmuje się pakowaniem cebuli. Nie narzeka. Jest w robocie przez 12 godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Tygodniowo wyrabia 50 godzin, co przy stawce 5,75 euro za godzinę. Daje mu na czysto ok. 1000 euro miesięcznie. Na czysto, bo za łóżko w hotelu nic nie płaci, a jedzenie sam sobie pichci, zaś produkty niewiele kosztują.

Tomek kontra Tomek

Piętro wyżej trafiłem do pokoju zajmowanego przez Tomka z Zamościa i jego ciotecznego brata - też Tomka, ale z Ozimka w opolskiem. Przyjechali dzień wcześniej, ale już byli pełni obaw. Rano wpadł do nas Holender, wziął dwóch, a my dalej czekamy. Z tego co słyszałem, kiepsko teraz z robotą. Ludzi tu pełno i nie dla wszystkich starcza zajęcia. Podobno będzie dobrze jak wyrobimy 30 godzin tygodniowo. Donieśli nam, że lepsza robota i więcej godzin trafia się tym, którzy harują jak konie i robią za trzech. Ponoć ci tylko mają szansę zostać tu na dłużej i coś odłożyć, a pozostali będą musieli wrócić. Pewnie dlatego trafiają tu wszyscy chętni, a właściwa selekcja dokonuje się na miejscu. Boję się, że przyjdzie mi konkurować z własnym bratem. Tak to sobie sprytni Holendrzy wykombinowali ? opowiada Tomek. Ten z Zamościa.

Tomek i Tomek nie narzekają na warunki w hotelu. Przeciwnie, są zadowoleni. Co prawda łóżka piętrowe, ale jest ciepło, mają kącik kuchenny i własną łazienkę. Jest telewizja, a wkrótce ma być internet. I za to wszystko nie płacą ani grosza. W stołówce mogą wykupić obiady za 15 euro na tydzień.

Problemy z komunikacją

Wszyscy moi rozmówcy zgodnie potwierdzają, że do biura na dole lepiej nie wchodzić. Pracuje tam kilku Holendrów. Oczywiście wszyscy znają także język angielski, ale w kontakcie z Polakami wolą używać niderlandzkiego. W biurze pracuje też jedna Polka, ale nie chce występować w roli tłumacza. Odwraca się na pięcie i udaje, że nie słyszy co się do niej mówi. W ogóle, pracownicy Groenflex-u unikają kontaktów z przybyłymi z Polski pracownikami. Chyba uważają, że ci mają jedynie siedzieć w pokoju i czekać.

Przepływ informacji działa tylko w jedną stronę, gdy Groenflex chce coś przekazać mieszkającym w hotelu Polakom. Specjalnie w tym celu wywieszono na każdym piętrze planszę, na której umieszczane są komunikaty - na ogół różne ostrzeżenia lub informacje o wymierzonych karach.

Problemy z alkoholem i Bożym Narodzeniem

Hotel w Wateringen był już kilka razy opisywany na łamach holenderskiej prasy. Niestety, nic chlubnego dla Polaków. Ciekawość miejscowych dziennikarzy wzbudził oryginalny pomysł agencji Groenflex na zwalczanie pijaństwa wśród naszych rodaków. Otóż wprowadzili regularne pomiary stanu trzeźwości lokatorów hotelu w Wateringen. Kto w poniedziałek stawia się do pracy na lekkim rauszu dostaje dzień wolnego, a kto okaże się po prostu pijany jest od razu wysyłany do domu. Ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami.

Nie ma ogólnego zakazu picia alkoholu w pokojach. Pracownicy Groenflex-u robią jednak co mogą, aby wymusić na Polakach klasztorne zasady życia. Na przykład wywieszają na planszach kto i za co został ukarany. Za samo przebywanie w nie swoim pokoju po określonych godzinach grozi kara w wysokości 25 euro.

Dużo więcej, bo 250 euro stracą ci, którzy przyjechali teraz i mając podpisaną umowę na trzy miesiące postanowią pojechać do domu na święta Bożego Narodzenia. Kara taka obowiązuje, nawet jeśli zaraz po świętach grzecznie wstawią się do pracy.

Józef Leszczyński

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »