Na wesoło w "Phantasialand"

Przez cały sezon pracował w parku rozrywki pod Bonn. Pensja nie była zbyt wysoka, lecz miał za darmo noclegi. Poza tym sam ustalał co robi, a pracę którą wykonywał, można określić jednym słowem, wesoła.

Przez cały sezon pracował w parku rozrywki pod Bonn. Pensja nie była zbyt wysoka, lecz miał za darmo noclegi. Poza tym sam ustalał co robi, a pracę którą wykonywał, można określić jednym słowem, wesoła.

Aleksander Szac ukończył średnią szkołę muzyczną oraz uczelnię kinotechniczną w Kijowie. Bo też w ZSRR się wychował. Jego ojciec był Polakiem, wywieziony za Ural w czasach stalinowskich. Po różnych perypetiach rodzina osiadła na Ukrainie.

- Lecz zawsze w rodzinie wszyscy czuliśmy się Polakami - wspomina. - Dlatego, gdy tylko można było wróciliśmy do kraju.

Przebywa w Polsce od roku 1990, ma obywatelstwo polskie. Zajmuje się tu m.in. kontaktami filmowymi między Polską i Ukrainą. Na Ukrainie bowiem występował w filmach, reklamach, programach dokumentalnych i rozrywkowych.

Reklama

Miał wolną rękę

Na początku ubiegłego roku od kolegi dowiedział się o pracy w niemieckim parku rozrywki "Phantasialand", który znajduje się w 45-tysięcznym mieście Brühl, położonym między Kolonią, a Bonn. To drugi największy pod względem liczby odwiedzających park w tym kraju. Potrzebowano tam do pracy aktorów-animatorów, na cały sezon, który zaczynał się 1 kwietnia, a kończył w listopadzie. Złożył podanie, zaproszono go na casting, a po nim otrzymał wiadomość, że ma się tam zjawić z końcem marca.

- To wielki park, do którego zjeżdżają ludzie dosłownie z całych Niemiec, a nawet z innych państw - opowiada. - Dostałem dziewiętnastowieczny strój berlińczyka i za takiego przyszło mi występować.

Jego zadaniem, najkrócej mówiąc, było bawienie ludzi. Na początku nosił ze sobą bębny, dzwoneczki, gitarę. I na tym wszystkim grał na terenie całego parku.

- Na przykład przygrywałem przechodniom na bębnach - wspomina. - Lub gdy widziałem parę wyglądającą na Włochów, podchodziłem do nich z gitarą, grałem na niej i śpiewałem włoskie piosenki. Oczywiście bawiłem się z dziećmi, słowem miało być radośnie i wesoło.

Dość szybko doszedł do wniosku, że instrumenty, które ma są trochę "oklepane" i warto koncertować na czymś innym. Porozmawiał o tym z szefem aktorskiej grupy. Odpowiedział od razu, że zostawia mu wolną rękę i jeszcze raz powtórzył, że on ma przyciągnąć uwagę klientów i spowodować, by dobrze się tam bawili. Ma wolną rękę, w jaki sposób to zrobi.

Więc zaczął grać na różnych dziwnych "instrumentach". Na połączonych ze sobą butelkach, później pociął miedzianą rurkę na cztery części różnej długości i koncertował na tym instrumencie. W tle słychać było muzykę, która w parku jest puszczana przez cały czas.

- W ogóle wymyślałem różne rzeczy - opowiada. - Zachęcałem wszystkich, by grali i śpiewali wraz ze mną, dla dzieci organizowałem uliczne sprawdziany muzycznego słuchu. Pomagałem innym aktorom, na przykład koleżance kupiłem hiszpański wachlarz i kwiatek, dzięki którym mogła pozować do zdjęć w stylu z opery "Carmen". Krótko mówiąc animator musi mieć fantazję. A przy tym to świetna zabawa. Przez cały czas nie spotkałem się z nikim, kto nie byłby miły. W końcu po to ludzie chodzą do parków rozrywki, by się tam na luzie bawić.

Niezbyt męczące, a satysfakcjonujące

Wśród personelu parku, poza kilkuosobowym kierownictwem, jest niewielu Niemców. Pracownicy są przeważnie z państw dawnego Związku Radzieckiego, także sporo Polaków, słowem pracują tam głównie mieszkańcy Europy Wschodniej.

Pan Aleksander cały czas zatrudniony był na podstawie kontraktu, pracować miał w godzinach 9-18, sześć dni w tygodniu, w jego przypadku wolne przypadało w sobotę. Pensja wynosiła ponad 1000 euro brutto, po odciągnięciu podatków zostawało na rękę nieco ponad 800 euro. Nie jest to może dużo, ale za darmo miał pokój, który znajdował się niedaleko parku. Więc nie musiał wydawać pieniędzy na wynajem lokalu gdzieś na mieście oraz na dojazdy. Poza tym na miejscu wykupywał tanie obiady, które park oferował pracownikom.

- Śmiało mogę polecić to zajęcie, każdemu kto jest uzdolniony muzycznie i wokalnie - opowiada. - Bo to sympatyczna i całkiem luźna praca. Pewnie, że tyle godzin tańczenia i grania ma prawo trochę zmęczyć. Lecz jak się to lubi, nie jest to wielkie zmęczenie, a satysfakcja duża.

Damian Szymczak

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »