Elektromobilność zabierze 600 tys. etatów w Niemczech i Polsce

Jeśli Niemcy zdecydują się na zakaz sprzedaży samochodów spalinowych, może to kosztować kraj za Odrą 600 tysięcy miejsc pracy w fabrykach aut i podzespołów oraz tzw. otoczeniu biznesu - wyliczył Ifo Institute for Economic Research.

Nie minął miesiąc, od kiedy francuski minister środowiska zarysował perspektywę zakazu sprzedaży samochodów spalinowych w drugim co do wielkości ekonomicznej kraju UE, a już sprawdzono, jakie byłyby konsekwencje takiego ruchu w największej gospodarce kontynentu - Niemczech.

Ifo Institute for Economic Research oszacował, że jeśli Republika Federalna pójdzie drogą Francji i zakaże do roku 2030 sprzedaży samochodów paliwowych, etaty w kraju za Odrą stracić może aż 600 tysięcy osób. Badanie zleciła niemiecka organizacja VDA (niem. Verband der Automobilindustrie), grupująca podmioty motoryzacyjne Niemiec.

Reklama

Temat samochodów napędzanych paliwem jest w Niemczech bardzo gorący. Zwłaszcza po tym, jak kilka lat temu wybuchła wielka afera z oszustwami Volkswagena przy kontroli jakości spalin.

Badanie opublikowane 18 lipca br. wykazało, że w samym przemyśle samochodowym zakaz może kosztować 426 tysięcy miejsc pracy; pozostałe około 150 tysięcy to praca z otoczenia motoryzacji. I rozgorzała na jego temat ogólnoeuropejska dyskusja.

Niektórzy twierdzą, że sytuacja nie będzie tak tragiczna, jak rysują to badacze Ifo, na każdy stracony etat powinna bowiem powstać posada w innych działach niemieckiej gospodarki. Jak zaznaczył dopytywany przez The Independent Frank Schwope (z NordLB - niemieckiego banku przemysłowego) w takich działach fabryk samochodów i automotive jak wynalazki (R&D), czy IT przemysłu motoryzacyjnego będą rozwijać się kolejne projekty i już rośnie tam zatrudnienie, właśnie dlatego, że firmy szukają rozwiązań zeroemisyjnych i chcą wyjść naprzeciw elektromobilności.

A Polska?

Pesymistyczna perspektywa utraty grubo ponad pół miliona etatów u naszego największego partnera gospodarczego nie mogłaby się nie odbić na polskim przemyśle motoryzacyjnym. Już taka groźba wzbudza obawy w wielu polskich fabrykach należących do Niemców, i nie tylko, z szeroko rozumianego sektora automotive, które rozlokowane są w strefach ekonomicznych w całej Polsce.

Wśród głównych zakładów motoryzacyjnych w Polsce trzeba wymienić: fabrykę samochodów Fiata w Tychach, a także zakład tej marki w Bielsku-Białej, gliwicką fabryka General Motors, w której powstaje Opel Astra oraz blisko spokrewniony z jego poprzednią generacją kabriolet Cascada.

Są też poznańska fabryka silników Volkswagena, czy zakłady montujące skrzynie biegów oraz silniki benzynowe dla japońskiego koncernu Toyota - te mieszczą się w Wałbrzychu i w Jelczu-Laskowicach.

Do tego dochodzi zapowiedź inwestycji Volkswagena, czyli nowa fabryka we Wrześni pod Poznaniem.

Jak wylicza Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego w swoim dorocznym raporcie (edycja podsumowująca rok 2016), stale rośnie zatrudnienie w sektorze. Wynosiło ono w 2005 roku 101 tysięcy osób, a w 2015 172 tysiące.

Czy te wszystkie miejsca pracy są zagrożone?

Jak ocenia w rozmowie z portalem PulshHR.pl Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM), obawy rysowane przez Ifo są przesadzone.

- Rozumiem, że było to wstępne badanie. Rok 2030 jest daleko, to po pierwsze, po drugie deklaracje polityków lubią być na wyrost, także we Francji. Po trzecie, w jakim stopniu elektryczne samochody w znaczący sposób zastąpią park samochodowy tego nikt nie wie - tym samym prezes Faryś zaleca ostrożność w podchodzeniu do tego typu badań.

Zwraca też uwagę na fakt, że liczba, o której mowa (600 tys. etatów w Niemczech), choć imponująca, raczej odnosi się do pracowników montujących silniki i skrzynie biegów. To około 5 proc. zatrudnionych w motoryzacji ogółem, są też w tej liczbie Polacy.

- Podzespoły montowane w Polsce to jedno. Polska jest też miejscem lokacji kilku dużych fabryk silników. Nie mogę w tej chwili roztaczać wizji, co się z tymi fabrykami stanie, to by było przedwczesne. Natomiast z całą pewnością producenci pojazdów, ci obecni, będą musieli się dostosować. Trzeba jednak pamiętać, że samochód to skomplikowana maszyna. Więc pracownicy tak prosto nie stracą pracy - podkreśla nasz rozmówca.

Dzisiejsze wymagania wobec pracujących w montowniach samochodów są znacznie wyższe, niż były np. 30 lat temu. Często w montowniach pracują w dużej części inżynierowie, w których nie raz sporo zainwestowano.

- Pracownicy w motoryzacji to dobrze wykształcona kadra - dodaje nasz rozmówca. - Muszą mieć kulturę techniczną. Nie wystarczy już, tu trochę przesadzam, przysłowiowy młotek. Takie postrzeganie to nieporozumienia. Praca "na taśmie" to skomplikowane zajęcie. Nikt, lekką ręką, nie pozwoli sobie na stratę tych ludzi- uważa Faryś. (...)

Gabriel Paździor

Więcej informacji www.pulshr.pl

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »