A może praca wśród Maorysów?

Ola wyjechała do Nowej Zelandii z myślą o nauce. Niedługo po przyjeździe podjęła tam pracę w restauracji. Dzięki wyprawie na antypody poznała wielu ciekawych ludzi. Miała też okazję stąpać po gorącej ziemi w wiosce Maorysów.

Aleksandra Dudek ma dziś 25 lat. Pochodzi z Biadek, niewielkiej miejscowości położonej kilka kilometrów od Krotoszyna. O wyjeździe do Nowej Zelandii zdecydowała niecałe pięć lat temu. - Po zdaniu matury postanowiłam zrobić sobie rok przerwy.

Pracę znalazłam za pośrednictwem biura mieszczącego się wówczas w Kaliszu - wspomina. -. W ten sam sposób pojechałam do Anglii jako au-pair, gdzie opiekowałam się dziećmi.

Podczas jednej z wizyt w domu spotkała byłego ambasadora Polski w Australii. - To był zupełny przypadek. Rozmawialiśmy długo. Opowiedział mi jak wygląda świat na antypodach - opowiada. - To był moment, kiedy postanowiłam wypłynąć na szerokie wody. Zapragnęłam w życiu zobaczyć coś więcej. W ten oto sposób Ola zdecydowała się na wyjazd do college'u w Nowej Zelandii, który poleciło jej kaliskie biuro.

Reklama

Kierunek: Nowa Zelandia

Przygotowania do wyjazdu do tego odległego zakątka świata trwały około pół roku. Ola odłożyła na wyjazd pieniądze zarobione w Anglii. Wspomina również, że finansowo pomogli jej rodzice, za co jest im bardzo wdzięczna. Bilet w dwie strony kosztował 700 Ł. Wyjazd zaplanowała na październik, z lotniska w Londynie. Jechała, myśląc wyłącznie o nauce.

- Z lotniska w Nowej Zelandii odebrała mnie pani dyrektor szkoły, w której miałam się uczyć - opowiada. - Znalazłyśmy szybko wspólny temat, ponieważ była ona swego czasu na międzynarodowej wymianie szkół właśnie w Polsce. Kiedy Ola trafiła na miejsce i weszła do szkoły zauważyła, że większość uczniów to Koreańczycy. - Byłam jedyną Europejką w tej szkole - wspomina. - Zaskakującym zjawiskiem było to, że tamtejsi uczniowie traktowali nauczyciela jak swojego guru. Akceptowali wszystko to, co proponował.

Ola zdecydowała się na zaliczenie egzaminów końcowych, ponieważ były one przepustką do kształcenia się na uczelniach wyższych w Nowej Zelandii, Australii i Anglii. - Myślałam wówczas o kontynuowaniu nauki na angielskiej uczelni - wyjaśnia. - W miejscowej szkole dostałam się na najwyższy poziom, musiałam się dużo uczyć, aby zdać egzamin i uzyskać certyfikat.

Praca w restauracji Bobby'ego

Po krótkim czasie w Nowej Zelandii Ola postanowiła znaleźć pracę. Jej pierwszym zajęciem była praca w Burger Kingu. - Wytrzymałam tam tylko dwa tygodnie - opowiada. Szybko jednak znalazła nowe zajęcie. Polka trafiła do sieciowej kawiarni i restauracji Robert Hariss, której właścicielem był pochodzący z Kambodży Bobby. - Już podczas pierwszej rozmowy powiedział mi, że nasze kraje mają dużo wspólnego - mówi Ola. - Zarówno Polska, jak i Kambodża zostały dotknięte przez komunizm, dlatego musimy sobie pomagać w trudnych chwilach. I tak mnie zatrudnił. Przez dłuższy czas siostrzenica właściciela podchodziła do niej z dystansem, ale po czasie przekonała się do Polki. Dziewczyny nawiązały doskonałą znajomość, która trwa do dziś.

W czasie swojego pobytu w Nowej Zelandii Ola gościła w domu tamtejszej rodziny, która po krótkim czasie zaczęła ją źle traktować. Był też jeszcze inny problem. Pracując w restauracji Bobby'ego Ola zarabiała 198 dolarów nowozelandzkich, z czego aż 150 dolarów płaciła za mieszkanie. To właśnie z tego powodu postanowiła się wyprowadzić.

O całej sytuacji opowiedziała rodzicom, którzy poradzili jej, że w każdej chwili może wrócić do domu. Temat ten poruszyła także z Frankiem, opiekunem z ramienia szkoły, w której się uczyła. - Wysłuchał mojej opowieści i zaoferował pomoc zaraz po świątecznym urlopie - mówi Ola. - Miałam trochę wątpliwości, bo początek był całkiem fajny, ale nazbierało się za dużo.

Podczas pracy w restauracji Bobby'ego dziewczyna dostała niespodziewaną ofertę zamieszkania u znajomych szefa. - To starsze małżeństwo. Znałam ich już wcześniej, i jak się dowiedziałam pytali o mnie u mojego pracodawcy - mówi Polka. - Spadli mi wówczas z nieba. Ola wspomina, że wcześniej mieszkała z nimi jej koleżanka z pracy Carla, pochodząca z Ameryki Południowej. Zrezygnowała, gdyż postanowiła żyć na własną rękę.

- Nadszedł ten dzień, kiedy i ja musiałam powiedzieć, że odchodzę - wspomina. - Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, ale miałam poparcie Franka i rodziców w kraju. Zdałam sobie sprawę, że jestem na końcu, a dla tych ludzi liczą się tylko pieniądze.

Polska córeczka

W dniu wyprowadzki, zaraz po szkole przyjechała razem z Frankiem do domu i spakowała przy nim swoje rzeczy, by - jak mówi - właściciele nie mogli jej niczego zarzucić. - Na pożegnanie dałam gospodyni kwiaty i odeszłam - mówi Olka. - Po krótkiej przejażdżce samochodem znalazłam się już w nowym domu, gdzie czekała na mnie nowa rodzina. Zaczęło się od długiej rozmowy przy dobrej muzyce. Nareszcie poczułam wewnętrzny spokój. Znów wrócił mi optymizm. Nawet mój szef w pracy zauważył zmianę na lepsze i cieszył się razem ze mną.

Szkoła, do której uczęszczała Ola bardzo poważnie potraktowała problem złego zachowania ludzi, u których mieszkała. - Spisano raport, odbyły się rozmowy, a na koniec usłyszałam, że tym razem przesadzili, czyli nie było to ich pierwsze naganne zachowanie - zaznacza. Po tych niemiłych przeżyciach Ola znów odżyła u boku nowej rodziny, która w pełni ją zaakceptowała i bardzo polubiła. - Do dziś mam kontakt z tymi ludźmi. Nazywają mnie polską córeczką i podczas rozmów niejednokrotnie pytają kiedy znów ich odwiedzę - opowiada.

Nie ma różnic społecznych

Nowa Zelandia to kraj, gdzie nie ma skrajnych różnic społecznych. - Większość mieszkańców żyje tam na podobnym poziomie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli chcę się dorobić to nie uda mi się to w Nowej Zelandii - mówi Ola - I to prawda. W tym państwie nie da się zarobić sporej sumy. To miejsce dla ludzi, którzy chcą żyć spokojnie nie martwiąc się o to czy wystarczy pieniędzy do kolejnej wypłaty. Nie ma tutaj wyścigu szczurów na rynku pracy. Ola mówi również, że większość rodzin nie kupuje tam mieszkań i nie buduje domów, bo ich na to nie stać. - Przeciętny dom kosztuje w Nowej Zelandii około 300 tysięcy dolarów - wyjaśnia Polka. - Z tego powodu większość tubylców wynajmuje mieszkania.

Nową Zelandię zamieszkują dwie główne grupy narodowościowe. Maorysi, czyli rodowici mieszkańcy wyspy i Nowozelandczycy, którzy przyjechali tam z innych rejonów świata. - Maorysi ze względu na to, że są rdzennymi mieszkańcami tej ziemi oczekują od państwa licznych benefitów i pracują raczej na stanowiskach niewymagających dużych kwalifikacji - wyjaśnia Ola. - Nowozelandczycy natomiast osiągają wyższą pozycję zawodową.

Nowa rodzina, praca i szkoła dawały Polce dużo satysfakcji i chęci do życia. W wolnym czasie zwiedzała z domownikami Północną Wyspę m.in. park narodowy z wulkanem i wspaniałą scenerią wód geotermalnych. Ola odwiedziła również wioskę Maorysów, gdzie tubylcy pokazali jej jak wykorzystują gorącą ziemię i wrzącą wodę. - Dziura w ziemi służy im za piekarnik, a wrząca woda do gotowania potraw - opowiada. Na koniec swojej wędrówki dziewczyna obejrzała pokaz tańców ludowych. - Gdybym miała okazję zobaczyć to jeszcze raz, nie przepuściłabym takiej okazji.

Anna Szklarek

Koszt wyprawy do Nowej Zelandii (według danych z 2004 r.):
Tygodniowy pobyt u goszczącej rodziny - 150 dolarów
Przelot z Londynu do Nowej Zelandii w dwie strony - około 700 funtów 
Szkoła - około 8 tysięcy dolarów nowozelandzkich      
Wiza - 440 zł
Koszty w 2010:  
Koszt samolotu - 5400 zł
Wiza - już nie trzeba posiadać

Szukasz pracy? Przejrzyj oferty w naszym serwisie

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »